Artykuły

Paweł Potoroczyn: Obecny rząd wbrew pozorom nie prowadzi żadnej polityki historycznej. To nieudolna propaganda

Nieustająco wierzę w prawo i sprawiedliwość - mówi Paweł Potoroczyn, który przez 8 lat kierował Instytutem Adama Mickiewicza, dopóki nie usunął go minister kultury Piotr Gliński. Potoroczyn wygrał w sądzie pracy, ale Gliński się odwołał. W oczekiwaniu na finał sądowego sporu rozmawiamy z Potoroczynem m.in. o marce narodowej, "polskich obozach koncentracyjnych" i "promocji lewactwa".

No proszę, wieczny dyrektor.

- Nie wieczny, tylko nowy. Uniwersytet SWPS to nowe miejsce pracy i nowy zawód, którego uczę się po pięćdziesiątce od młodszych i mądrzejszych.

Cóż za skromność.

- Mówię, jak jest. Są zawodowcy, którzy wierzą w zarządzenie przez wartości, przez jakość, przez cele albo przez coś tam jeszcze. Ja wierzę w zarządzanie przez zarządzenie. Polega to z grubsza na zebraniu w jednym miejscu i w jednym czasie mądrzejszych od siebie i pozwoleniu im na pokazanie, co potrafią. Tak było przez lata, kiedy zarządzałem Instytutem Adama Mickiewicza [IAM], tak jest teraz w Uniwersytecie SWPS.

Takie podejście sprawdza się szczególnie dobrze w kulturze.

- W kulturze, edukacji i pewnie w wielu innych przedsięwzięciach opartych na wiedzy, talencie i relacjach. Rygorystyczne, kapralskie albo - jak je nazywa Jacek Santorski - folwarczne metody zarządzania sprawdzają się w wojsku, policji i straży pożarnej, gdzie nie ma czasu ani sensu dyskutować.

Jak trafiłeś do SWPS?

- Przechodziłem obok i zobaczyłem, że się pali światło. Wszedłem i zapytałem, czy nie szukają dyrektora.

Tak to sobie właśnie wyobrażałem.

- Znam założyciela szkoły Piotra Voelkela, który jest także twórcą poznańskiej School of Form. Ani wtedy, ani teraz nie ukrywałem podziwu i fascynacji tym co, jak, po co i dla kogo Piotr Voelkel robi. To jeden z niewielu zamożnych Polaków, który od lat inwestuje w edukację, a co za tym idzie - w wolne, wykształcone i obywatelskie społeczeństwo. Współpracowaliśmy, kiedy IAM realizował wielki projekt "Polska Design".

IAM, z którego wyrzucił cię z hukiem minister Piotr Gliński.

- Pan Gliński powiedział podczas sejmowego wystąpienia, że IAM to siedlisko patologii, bo wydał w rok osiem i pół miliona złotych na moje podróże. Jak bardzo trzeba nie umieć liczyć pieniędzy, żeby coś podobnego wygłosić. To nawet z punktu widzenia prostego rachunku byłoby niewykonalne. Wystarczy podzielić osiem i pół miliona przez 365 dni.

Po tym wystąpieniu wiedziałeś już, że zapadł na ciebie wyrok?

- Wiedziałem, ale nie chodziłem wtedy po mieście i nie rozglądałem się za nową pracą, bo moi współpracownicy dowiedzieliby się o tym w kwadrans. Nietrudno sobie wyobrazić, jaki to miałoby wpływ na kulturę pracy w IAM i opinię ludzi o ich szefie. Za bardzo cenię i zwyczajnie lubię moich współpracowników, żeby im zrobić coś takiego.

Ale rozumiem, że z twoim doświadczeniem i pozycją wiedziałeś, że nie wylądujesz w kartonowym pudełku pod mostem Poniatowskiego.

- Między wystąpieniem Glińskiego a rozmową z Piotrem Voelkelem minęło parę dobrych miesięcy i nie wiedziałem wtedy, z czego będę żył. Przecież przez lata pracowałem w służbie publicznej. Uczciwi ludzie nie zarabiają tam kokosów, nawet na kierowniczych stanowiskach. Mam, jak wszyscy, jakiś kredyt, jakieś rodzicielskie zobowiązania, i nagle, wbrew zapisom mojego kontraktu, zostaję bez pracy. To nie pierwsze takie moje doświadczenie. W stanie wojennym przez kilka lat sypałem piach, cement i żwir do betoniarki. Ogarnąłbym się i teraz.

Bez przesady, dyrektorze, z tym szuflowaniem żwiru.

- Czy naprawdę trudno ci wyobrazić sobie sytuację, w której polityczne kryteria sprawiają, że ludzie o poglądach odbiegających od tych aktualnie dominujących nie mogą znaleźć pracy w sektorze publicznym?

Mogę ją sobie wyobrazić, ale ty przez lata pracowałeś w dyplomacji kulturalnej. Byłeś konsulem w Los Angeles, dyrektorem instytutów kultury polskiej w Nowym Jorku i Londynie, a przez osiem lat dyrektorem IAM. Masz mnóstwo kontaktów za granicą. Na pewno by cię ktoś przygarnął.

- I nawet ktoś proponował, tylko musiałbym wtedy chcieć wyjechać z Polski, a nie chcę. Mam wrażenie, że tu się mogę jeszcze przydać. Mam naturę misjonarza i nie mam zamiaru się wstydzić, że widzę moją misję tu, a nie w jakimś wygodnym, poukładanym, racjonalnym miejscu. Tułałem się po świecie, to prawda, ale nigdy nie miałem zamiaru emigrować.

Rozumiem, że cywilizowane załatwienie sprawy twojego odejścia było niemożliwe.

- Nie, choć proponowałem to panu Glińskiemu ustnie i pisemnie. W odpowiedzi dostałem odwołanie, na którym nawet nie podano powodu, a to już jest nielegalne. Prawo nakazuje bowiem podać przyczynę odwołania ze stanowiska. Potwierdził to zresztą Sąd Pracy.

W którym wygrałeś z Glińskim w pierwszej instancji, ale on się odwołał od wyroku.

- Jestem przekonany, że sąd drugiej instancji podtrzyma wyrok pierwszej.

Nie chcę cię martwić, ale minister Ziobro właśnie przejmuje sądy.

- Nieustająco wierzę w prawo i sprawiedliwość.

Wszyscy niemalże mówili, że jest potężny obszar zaniedbań, jeśli chodzi o promocję polskiej marki za granicą", a "Polska jest krajem krzywdzonym poprzez fałszywe, niepotrzebne i stereotypowe informacje". Kto to powiedział?

- Nie mam pojęcia.

Cezary Jurkiewicz, warszawski radny PiS, szef jednego z klubów "Gazety Polskiej" i straży porządkowej miesięcznic smoleńskich, a obecnie także prezes Polskiej Fundacji Narodowej, która za 100 milionów wpłaconych przez państwowe koncerny ma promować Polskę w świecie.

- Zacznijmy od "potężnego obszaru zaniedbań, jeśli chodzi o promocję polskiej marki za granicą". Pewnie cię zaskoczę, ale się zgadzam. Przez 27 lat na poziomie państwa nie było żadnej refleksji na temat marki narodowej. Mieliśmy ciągłą kreację ad hoc i kolejne logotypy, którymi ozdabialiśmy tanie długopisy, krawaty albo pendrive'y, bo politykom się wydawało, że marka to logo. Zdarzało się, że za te bzdury polscy podatnicy płacili sowicie międzynarodowym konsultantom. Dlatego w IAM nie zajmowaliśmy się promocją polskiej kultury, za używanie słowa "promocja" wlepiałem mandaty, bo ono się fatalnie kojarzy, trochę z przeceną i bardzo z propagandą. Myśmy opowiadali Polskę światu i świat chciał tej opowieści słuchać. Jak brzmiał ten drugi cytat?

"Polska jest krajem krzywdzonym poprzez fałszywe, niepotrzebne i stereotypowe informacje".

- Znów pełna zgoda. Kiedy czytam o "polskich obozach koncentracyjnych", mam ochotę sprać takiego nieuka po pysku. Ale tak niestety mszczą się zaniedbania i krótkowzroczność. Niemcom czterdzieści lat zajęło rozszycie "Niemca" i "nazisty". Austriakom z kolei udało się z Hitlera zrobić Niemca, a z Beethovena Austriaka! To były lata pracy ponad wszelkimi partyjnymi podziałami. Lata programowego oddziaływania na elity intelektualne amerykańskiej Bluszczowej Ligi, czyli najlepszych uniwersytetów. Do tego doszedł lobbing wielkich fundacji z ogromnymi budżetami i największych firm. Mechanizm jest bardzo prosty: jeśli będziecie pisać "Niemcy", a nie "naziści", to żegnajcie reklamy Lufthansy, BMW, Mercedesa, Audi czy Boscha.

My tak nie potrafiliśmy?

- My nie mamy Mercedesa i Lufthansy.

Biedni Polacy nic nie mogą?

- Oczywiście, że mogą. Przez lata zabiegałem, żeby państwo, najlepiej Sejm, zatrudniło najlepszą nowojorską kancelarię prawniczą i ścigało tych, którzy piszą o "polskich obozach zagłady". Nawet najgłupsi i najbardziej odporni na wiedzę zastanowią się wtedy dwa razy, zanim wydrukują jakąś brednię. Durniom, którzy znają historię tylko z "Listy Schindlera", pewne rzeczy można wyperswadować wyłącznie przez portfel, bo tyle zrozumieją i tylko to ich zaboli. W skali państwa to niewielki wydatek i naprawdę trzeba to zrobić.

Pamiętam, jak zabiegałem kiedyś o budżet na wykupienie w kilku tygodnikach opinii w USA rozkładówki, gdzie na jednej stronie drobnym maczkiem wydrukowalibyśmy nazwiska sześciu tysięcy polskich Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, a na drugiej amerykańskich - wszystkich czterech. Wyśmiano mnie.

Kto cię wyśmiał?

- Ówczesne kierownictwo Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

Panie Potoroczyn, mógłby teraz ktoś powiedzieć, że przez ponad dwadzieścia lat piastował pan wysokie funkcje w dyplomacji kulturalnej i teraz pan mówi, że nic nie mógł, że wyśmiewano pana pomysły, nie słuchano. To co pan zrobił?

- IAM był częścią działań, które doprowadziły do tego, że przez naprawdę opiniotwórcze środowiska i media Polska została uznana za kreatywne zagłębie Europy, że o polskiej kulturze napisano tysiące pochlebnych tekstów, że wartość marki Polska w zestawieniu Nation Brand Index powędrowała o dwadzieścia miejsc w górę. Inicjowane i produkowane przez IAM wydarzenia obejrzało za mojej kadencji ponad czterdzieści milionów ludzi na całym świecie. Znam badania pokazujące, że pierwsze spontaniczne skojarzenie ze słowem "Polska" to kultura. Nie wódka, kiełbasa i pierogi, ale kultura! Mało?

A "polskie obozy koncentracyjne" w zachodnich mediach jak były, tak są.

- Trzeba było więcej inwestować. Budżet IAM to koszt jednego kilometra autostrady według chińskiego cennika. W porównaniu z Instytutem Goethego czy Instytutem Cervantesa Instytut Adama Mickiewicza jest niewielką, butikową instytucją kultury bez wpływu na to, czy aktualny rząd widzi potrzebę, chce i umie prowadzić politykę historyczną. Dodam od razu, że obecny rząd żadnej polityki historycznej wbrew pozorom nie prowadzi. To nieudolna propaganda, która nie przyniesie oczekiwanych rezultatów, bo opiniotwórczy dziennikarze, uczeni, intelektualiści są na propagandę całkowicie immunizowani. Propaganda czasem potrafi nawet odnieść chwilowy sukces, ale odpowiedzialnym politykom, wizjonerom i mężom stanu nie chodzi o chwilowy sukces, ale o trwały efekt.

Polska dostała w tej dekadzie niesamowitą szansę. Mieliśmy globalny Rok Chopinowski, potem prezydencję w Unii Europejskiej, Euro, i na koniec Europejską Stolicę Kultury we Wrocławiu. Zawodowiec z mojej branży może tylko o takiej sekwencji marzyć. I to były spektakularne sukcesy! Podczas prezydencji zrealizowaliśmy 400 dużych projektów kulturalnych w 100 dni w 10 strefach czasowych. Na konferencji podsumowującej pokazałem 32 kilogramy wydruków z gazet z całego świata, które pisały w superlatywach o Polsce. Pojawiła się komunikacyjna masa krytyczna, która sprawiła, że Polska miała jednoznacznie pozytywny wizerunek. A teraz co się pisze na świecie o naszym kraju?

Teraz jest fundacja, która ma 100 milionów złotych. Ty nie potrafiłeś doprowadzić do stworzenia czegoś podobnego.

- Jeśli chodzi o wymuszenia rozbójnicze, rzeczywiście słabo sobie z nimi radziłem, a jest to, przyznaję, bardzo sprytnie pomyślane. Oto powołuje się fundację za kasę spółek skarbu państwa. Fundacja oznacza, że te pieniądze są wolne od rygorów, jakim poddane są instytucje i agendy państwowe. Fundacji nie obowiązuje ustawa o zamówieniach publicznych, ustawa o finansach publicznych i reżim audytów. Co to oznacza? Że można te pieniądze wydawać na co się chce i jak się chce. Poczekajmy i popatrzmy, ile kasy pójdzie na komunikację marki narodowej, a ile na kampanię wyborczą.

"Fundacja będzie pokazywać Polskę piękną, przyjazną i ambitną" - powiedziała premier Beata Szydło.

- Najbardziej polskie z polskich cnót to duma bez pychy, wolność bez warcholstwa, powaga bez zadęcia, mądrość bez nieomylności i humor bez rechotu. Życzę Polskiej Fundacji Narodowej, żeby mając trzy razy więcej pieniędzy niż IAM miała trzy razy lepsze rezultaty.

Kiedy kierowałeś Instytutem Adama Mickiewicza pojawiały się w prawicowej prasie zarzuty, że wspierasz tylko określoną grupę artystów - w terminologii PiS zwanych lewakami. Teraz, gdy PiS przejął władzę, stworzył listy ludzi, których nie można nigdzie zapraszać, oraz tych prawomyślnych. Polskę mają promować między innymi Jan Pospieszalski, Rafał Ziemkiewicz czy Tomasz Terlikowski.

- Te zarzuty mają taką samą wartość, jak te osiem i pół miliona Glińskiego. Instytut Adama Mickiewicza nie był kuratorem, nie wybierał artystów. Instytut był odźwiernym. Przywoziliśmy z całego świata kuratorów, krytyków, dyrektorów festiwali i muzeów, właścicieli galerii czy w końcu samych artystów i pokazywaliśmy im, co mamy najlepszego. W taki sposób kilkuset gości rocznie wybierało to, co ich interesowało, co uważali za na tyle wartościowe, innowacyjne i kreatywne, by pokazać to swojej publiczności.

I podsuwaliście im pewnie tych waszych.

- Bardzo przepraszam, ale jeśli przywozimy impresario z Chin na festiwal Boska Komedia w Krakowie i on sobie wybiera spektakl Krystiana Lupy, to Lupa jest nasz? Przecież to kompletna bzdura! IAM nie miał swoich artystów także dlatego, by przy niewielkim budżecie minimalizować ryzyko wpadki programowej. Jeśli Lupę wybiera sam dyrektor teatru w Chinach to, po pierwsze, jest duża szansa, że to się spodoba jego publiczności, bo przecież on ją zna najlepiej, a po drugie, zapewnia nam jednocześnie scenę i marketing, bo ma swój teatr i swój budżet. Nam zostają do zapłacenia bilety lotnicze. To zdrowy i transparentny sposób pokazywania tego, co w polskiej kulturze najlepsze, przy jednoczesnym ograniczaniu wydatków z kieszeni podatnika.

Skąd więc to poczucie "promocji lewactwa" i niedowartościowania prawicy?

- Nie wiem, może z kompleksów? Ani ja, ani nikt w Instytucie Adama Mickiewicza nie zajmował się poglądami politycznymi polskich twórców. Czy obchodziły nas poglądy polityczne reżysera "Smoleńska" Antoniego Krauzego, kiedy nakręcił film "Czarny czwartek"? Nigdy! Zrobił wybitny film, który udało nam się pokazać na międzynarodowych festiwalach. Przypuszczam, że dzięki nam "Czarny czwartek" poza Polską zobaczyło więcej widzów niż w Polsce. Czy interesowały mnie poglądy polityczne i dewocyjna religijność Wojciecha Kilara? W żadnym stopniu. Interesowała mnie jego świetna muzyka. Produkowałem amerykańskie prawykonanie jego "Missa pro pace" w nowojorskiej katedrze świętego Patryka przy Piątej Alei z transmisją w National Public Radio. A jeszcze wcześniej, jako wydawca, opublikowałem dwie naprawdę dobre powieści Marcina Wolskiego. Mam mnóstwo takich przykładów, więc jeśli pan Rafał Ziemkiewicz napisze powieść na miarę tych Olgi Tokarczuk, proszę mu dać wszystkie nagrody, tłumaczyć na wszystkie języki i wysyłać w świat.

Jak wpisywanie na te czarne listy skończy się dla niepożądanych artystów i instytucji? Powstanie drugi obieg?

- W drugim obiegu można wydać książkę albo zorganizować koncert kwartetu smyczkowego, ale orkiestra symfoniczna w drugim obiegu nie zagra, bo są takie dziedziny kultury, które po prostu potrzebują dużych pieniędzy i solidnej infrastruktury. A infrastruktura i pieniądze są u nas w domenie publicznej. Jak dwudziestoparolatkowie mają zostać Pendereckimi czy Lupami odcięci od międzynarodowego obiegu? A mamy w Polsce do czynienia z erupcją talentu na skalę bez precedensu w dziejach kultury narodowej. Żyjemy w kraju, w którym niemal pod każdym kamieniem rodzi się utalentowany dzieciak. Niepokoi mnie, że ci młodzi, fenomenalnie zdolni ludzie mogą być defaworyzowani za poglądy, za odwagę ich głoszenia albo za orientację seksualną. Lewaki, dżendery, pedały i inni szatani nie dostaną publicznego wsparcia, bo żyjemy w świecie, w którym talent niewspierający wprost władzy politycznej jest przez tę władzę kwestionowany.

Polska stanie się pariasem?

- Nie, dopóki mamy paszporty, benzynę bez kartek i dostęp do internetu.

I mamy się cieszyć z tego, że jesteśmy czołowym producentem marchwi?

- Mamy światowej klasy reżyserów teatralnych i artystów wizualnych. Możemy się chwalić naszym komiksem, grafiką, muzyką, dizajnem i grami komputerowymi. Film ma się coraz lepiej, co widać na międzynarodowych festiwalach. Od bycia marchewkowym mocarstwem bardziej mnie interesuje nasz udział w światowym obiegu kulturalnym, który tak skutecznie przez ostatnie lata zmieniał za granicą wizerunek Polski.

Obecny rząd mówi, że teraz dopiero będzie wspaniale, że Polska będzie wychwalana pod niebiosa. Niedawno wyciekł dokument pod tytułem "Piętnaście zasad komunikacyjnych marki Polska". Czytamy w nim, że obraz naszego kraju zacznie się zmieniać na lepszy, jeśli pilot samolotu LOT-u lądującego w stolicy powie: "Witamy w Warszawie, najniezwyklejszym mieście Europy". Są też w tym dokumencie wskazówki, by rozmawiając z Niemcami odwoływać się do twardych danych i liczb, z Hiszpanami i Włochami stawiać na emocje, a strony internetowe mają być radosne.

- A który geniusz stworzył te zasady?

Stworzył je Międzyresortowy Zespół ds. Promocji Polski za Granicą pod kierownictwem posła Adama Lipińskiego.

- Niech Bóg ma w opiece nasz kraj.

***

Paweł Potoroczyn. Rocznik 1961. Menedżer kultury i dyplomata. Absolwent Wydziału Filozofii i Socjologii UW. Był m.in. konsulem generalnym RP w Los Angeles, dyrektorem Instytutu Kultury Polskiej najpierw w Nowym Jorku, a potem w Londynie. Za powieść "Ludzka rzecz" otrzymał nominację do Nagrody Literackie Nike i Nagrody Literackiej Gdynia. W latach 2008-16 kierował Instytutem Adama Mickiewicza, z którego usunął go minister kultury Piotr Gliński. Obecnie jest dyrektorem generalnym Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Mike Urbaniak. Dziennikarz kulturalny i krytyk teatralny "Wysokich Obcasów" oraz weekendowego magazynu Gazeta.pl. Prowadzi blog panodkultury.com.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji