Artykuły

Gdybym była taka jak ty, byłabym szczęśliwa

"Mewa" Antoniego Czechowa w reż. Wojciecha Farugi w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Alicja Cembrowska w Teatrze dla Was.

Nina, jedna z bohaterek "Mewy" w reżyserii Wojciecha Farugi, mówi, że byłaby w stanie zrobić wszystko, znieść każde upokorzenie, by być sławną jak jedna z aktorek, których wizerunki wiesza na ścianie. Brzmi to znajomo w czasach, gdy media społecznościowe pozwalają nam na oglądanie "cudownych żyć celebrytów", a pomijają te mniej cukierkowe aspekty, gdy dążenie do spełnienia marzeń przysłania sam cel. Reżyser trochę po omacku szuka kontekstów, chce dekonstruować kulturowe kody, stwarzać nowe formy teatralne, a w konsekwencji - tak jak bohaterowie "Mewy" - krąży, krąży i... trochę - przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie - gubi się w tych poszukiwaniach.

Na jednopłaszczyznowej przestrzeni spotykają się artyści u kresu swojej drogi, ci, którzy stawiają dopiero pierwsze kroki, zgubili inspirację lub zwyczajnie nigdy jej nie mieli. Może zabrakło im odwagi, talentu, szczęścia. Po drugiej stronie stoi ubogi nauczyciel (Oskar Stoczyński), pragnąca uwagi Masza (Karolina Adamczyk), lekarz (Mateusz Łasowski) i Nina, marząca o karierze aktorki (bardzo sugestywna rola Julii Wyszyńskiej). Świat elity, artystów spotyka się z szarą zwyczajnością. Pragnienia i namiętności łączą się z naturalną potrzebą zysku i zrozumienia. "Mewa" skupia się na teatrze jako takim, próbuje dekonstruować obecne porządki, a trochę nawet usprawiedliwiać to, co często górnolotnie nazywamy "wyrazem artystycznym", awangardą, przełomem. Robi to niestety mało przekonująco. Wątki są chaotyczne i roszczeniowe. Postaci niewyraźne, trudno zrozumieć ich dylematy dotyczące choćby niespełnienia, zidentyfikować się z pustką i zagubieniem. Niestety w spektaklu bardzo silnie uwidocznia się również wpływ kontrowersyjnej "Klątwy". Aluzje do spektaklu Frljicia, jak robienie fellatio, nieuzasadniona nagość czy górnolotne monologi sprowadzają "Mewę" do pretensjonalnej pogadanki. Chociaż z pełną uczciwością trzeba przyznać, że w przedstawieniu są postaci dynamizujące akcję i wytrącające tempo z monotonii - jak chociażby młodziutka Nina, która w swoim szalonym pędzie za marzeniem wyznaje, że zrobiłaby wszystko, by być aktorką. W jej dążeniu jest tyle frustracji, naiwności i najprostszej wiary, że nie sposób jej nie kibicować. Równie autentyczny jest Trigorin (Jacek Beler) - milczący, egzaltowany, młody, uległy, ale wykazujący jeszcze potrzebę wyswobodzenia się z kajdan reguł i zasad, które wbrew jego wysokiej pozycji społecznej ograniczają go. On już jest w punkcie, o którym marzy Nina, staje się gotowym wzorem na sukces. Dopiero z czasem okazuje się, jak wiele musiał poświęcić, ile kosztowała go chwila sławy, jak ogromne brzemię nosi na wątłych barkach i jak bardzo nie wie, czego tak naprawdę oczekuje. Artysta musi nieustannie przekraczać granice. Ale czy jeżeli tego nie robi, to znaczy, że nie należy do bohemy?

W spektaklu pada wiele ważnych pytań i istotnych kwestii, jak chociażby próba rozszyfrowania wszystkich aspektów pracy aktora, ujawnienie trudów emocjonalnych i fizycznych tego zawodu czy poczucie wypalenia. A wszystko to osadzone w kontekście bardzo współczesnych dylematów i dyskusji, okraszone dużą dozą dystansu i autoironii. Sam podział na biednych i bogatych, artystów i nieartystów, miasto i wieś staje się banałem, próbą udowodnienia równości i jednakowości, która niebezpiecznie skręca w zbytnie idealizowanie. Dlaczego nie możemy zaakceptować inności, założyć, że różnice mogą być inspirujące? Posługiwanie się frazesami, trochę płaczliwe dzielenie na "nas" i "tych drugich" nie wnosi nic do opowieści o grupie artystów odpoczywających za miastem, nie ułatwia wniknięcia w ich świat. Tej treści, która stanowiłaby most pomiędzy skrajnościami właśnie zabrakło najbardziej. Bo ekspresja aktorów i forma ratują sytuację - intrygująca jest plastyka przestrzeni, dogrywanie scen za pomocą kamery czy zgrzytająca nieczystość scenografii w pełni oddają klimat rozbicia, momentami nawet szaleństwa.

Ostatecznie "Mewa" jest intrygująca wizualnie, dynamiczna aktorsko, ale bardzo nierówna treściowo, raz patetyczna, za chwilę przerażająco płytka. Po wyjściu z Teatru Powszechnego wpadłam w swoisty dysonans poznawczy. Gdy artystów krytykują artyści, gdy same elity mówią o znudzeniu, konformizmie i zagrzybieniu własnego środowiska, to czuję się tak, jak wtedy, gdy popularny zespół wyśpiewuje mi: "Nie potrzebujemy pieniędzy, by się dobrze bawić". Jakoś tak o tym "nic-nie-potrzebowaniu" zawsze najgłośniej śpiewają ci, którzy mają najwięcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji