Artykuły

U sfrustrowanych Guliwerów (fragm)

Warszawskie Spotkania Teatralne udowodniły, że naszym scenom brakuje wiary w siebie.

ŁOMNICKI: Turniej samotnych olbrzymów Chwieje się w posadach polska szkoła teatralnej inscenizacji, owo połączenie wizjonerstwa z intelektualną śmiałością i świeżością. Zniknął rozmach, zniknęła pasja. W każdym razie wyparowały one z koncepcji reżyserów. Zastąpiły je - w sposób dość sztuczny - dystans i prag­matyzm, jakże obce duszy Polaka w ogóle, a polskiemu teatrowi w szczególności.

A jednak pozostali jeszcze wśród tej szarości pojedynczy szaleńcy, skupiający na sobie uwagę, podtrzymujący wiarę w teatr i w szczególność, niepowtarzalność teatralnego przeżycia. Są nimi aktorzy. To oni wzięli na siebie misję przechowania i przekazania następnym pokoleniom - magii.

Rozrzuceni po teatrach, po Polsce, sa­motni olbrzymi, z jakimś zdumiewającym samozaparciem próbują nie dopuścić do siebie wszech ogarniającej apatii. Walczą więc, powietrze odzyskuje wibrację, re­flektory świecą jak szalone, publiczność czuje się wzruszona i wywyższona przy­wilejem uczestnictwa w wydarzeniu.

Bohaterem ostatnich miesięcy jest bez wątpienia Tadeusz Łomnicki, jak w tran­sie realizujący premierę za premierą. Na różnych scenach, w różnych konwencjach, ale zawsze w rolach ogromnych, wyma­gających nie tylko wielkiego talentu, ale i nieludzkiego fizycznego wysiłku. Po beckettowskich, "wzorcowych" rolach w Te­atrze Studio {reż. Antoni Libera),, Łomnic­ki zaprezentował we własnej reżyserii pra­wie monodram "Ja, Feuerbach" Tankreda Dorsta (Teatr Dramatyczny) i zagrał Ta­deusza Kościuszkę w "Lekcji polskiego" Anny Bojarskiej (reż. Andrzej Wajda, Te­atr Powszechny). W ostatnim stadium przygotowań jest teraz główna rola w "Kartotece" Różewicza (Teatr Studio) i - jak słyszę - "Król Lear" Szekspira. Cóż za nieprawdopodobna aktywność! Samotny olbrzym. Nie widzę w dzisiej­szym polskim życiu teatralnym pracy bar­dziej godnej zachwytu, lepiej świadczącej o wirtuozerii aktorskiego warsztatu, o dojrzałej pełni niesłychanego talentu. Do­brze się też dzieje, że Łomnicki zmienia sceny, że gościnnie "zaraża" różne środo­wiska aktorskie swoją pasją, że pozosta­wią po sobie aurę mobilizującą do pracy wszystkich wokół.

Sztuki, w których gra, nie zawsze są wy­bitne. "Lekcja polskiego" Bojarskiej grze­szy na przykład zbytnią deklaratywnością i sztucznością dialogu; wątpię, czy w słabszym wykonaniu zdolna byłaby zatrzymać uwagę widza. Nie wróżę też jej wielkiej scenicznej kariery. A jednak postarzały Kościuszko, pełen cichej mądrości, pokory, platonicznie zakochany w swej uczennicy, Emilii Zeltner, to jedna z najsugestywniejszych ról, jakie widziałem. Jedna z tych, które wbijają się w pamięć nie wiadomo jak i kiedy, i już nie dają się stamtąd wyrzucić. Albo dramat starego aktora, Feuerbacha, który przychodzi na wstępne przesłuchanie do teatru, gdzie ubiega się o rolę. Fabuła, niczym z musicalu "A Chorus Line". Ta rola to życie, to wiara w siebie, to sens przyszłości. Tylko że za Feuerbachem jest już cały dramat rozczarowań, tragedii i powolnego upadania. Obserwujemy wła­śnie jego smutne diminuendo.

Do turnieju z samotnym olbrzymem sta­ją inni giganci. Samotnie walcząc z nijakością i postępującą minimalizacją am­bicji. Anna Polony w Krakowie ("Lekcja" Eugene Ionesco w reż. Eliny Lo Voi w Starym Teatrze) daje pokaz mistrzo­stwa swego warsztatu. Jej Pand (Pro­fesor dowodzi, jak wielkie bogactwo posiada nasz teatr, jak jesteśmy rozrzutni, pozwalając, by aktorka tak wielka i w tak doskonałej formie nie grała ról, o których by dyskutowała nazajutrz cała inteligentna Polska. "Lekcja" to etiuda absurdu: efektowana, zabawna, dająca do myślenia. Ale to jednak etiuda, nie symfonia. W Warszawie druga zadziwiająca kobie­ta: Aleksandra Śląska. Precyzyjnie, sta­rannie, perfekcyjnie planuje każdą swoją obecność na scenie. Tym razem przygo­towała sama kameralny dramat konwersacyjny japońskiego autora, Yukio Mishimy, "Madame de Sade" (Teatr Ateneum). Owo studium barkowej intrygi, zdumie­wające, jeśli sobie uprzytomnimy, że na­pisał je jeden z najoryginalniejszych, ale i najbardziej obcych kulturowo Europie pisarzy współczesnych, stało się wzorco­wym przykładem aktorskiego budowania dialogu, który dzięki bogactwu środków potrafi fascynować nawet przez kilka go­dzin.

A do tego nasi samotni olbrzymi wy­twarzają aurę aktorskiego mistrzostwa, w której rosną efektownie ich partnerzy, z reguły młodsi wiekiem i doświadczeniem. Obok Łomnickiego świeci więc jasnym blaskiem talent Joanny Szczepkowskiej w "Lekcji polskiego" (prawda, że Szczep­kowska sama jest już magnesem dla pub­liczności, a jej rozwój coraz bardziej za­chwyca), a także z satysfakcją obserwują się grę Krzysztofa Stelmaszyka ("Ja, Feu­erbach"), u boku Anny Polony rozwija się Aldona Grochal, zaś Aleksandra Śląska znajduje godne siebie partnerki w osobach Ewy Wiśniewskiej, Agnieszki Pilaszewskiej i Elżbiety Starosteckiej.

Gdybyż jednak olbrzymów było więcej i gdybyż nie byli oni w swoim samoza­parciu tak osamotnieni...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji