Artykuły

Requiem dla opery

Stefan Sutkowski, twórca i przez pół wieku dyrektor Warszawskiej Opery Kameralnej, zmarł dokładnie w momencie, gdy rozpoczęła się dewastacja jego dzieła: zwolnienia grupowe wszystkich śpiewaków, dyrygentów i jednej z orkiestr - pisze Dorota Szwarcman w Polityce.

Opera była słynna przede wszystkim z pierwszego i jedynego na świecie Festiwalu Mozartowskiego, pokazującego co roku komplet dzieł scenicznych Mozarta, ale także z Festiwalu Oper Barokowych (z którego wypączkowały później Festiwal Monteverdiego i Festiwal Haendlowski). Festiwalu Rossiniowskiego, Festiwalu Oper XX i XXI w, Festiwalu Oper Staropolskich oraz festiwali Muzyka Staropolska w Zabytkach Warszawy. Premier nie da się zliczyć, a większość z wykonywanych dzieł nie pojawiała się w innych polskich teatrach. Przez pewien czas przy Warszawskiej Operze Kameralnej działało również wydawnictwo Pro Musica Camerata, wydające nuty, książki i płyty. A cała wizja tej wszechstronnej i pomnikowej, choć na pozór kieszonkowej instytucji była dziełem Stefana Sutkowskiego, oboisty i muzykologa. Za tę wizję otrzymał w 1996 r. Paszport POLITYKI, a w późniejszych latach laureatami zostało troje śpiewaków wywodzących się z WOK: Olga Pasiecznik, Dariusz Paradowski i Artur Ruciński.

Czai się zło

Niestety, od momentu przejścia na garnuszek mazowieckiego Urzędu Marszałkowskiego całe to dobro było skazane na zagładę. Marszałek Adam Struzik (od 2001 r. na stanowisku) od początku nie rozumiał WOK i jej racji bytu. Wszystko jeszcze jakoś grało, gdy opera sama sobie znajdowała sponsorów na poszczególne premiery. Odkąd jednak dyrektor Sutkowski, który zwykle osobiście się tym zajmował, zrezygnował z tego, zmęczony - jak to nazwał - "żebractwem", mogło być już tylko gorzej.

Pierwszy kryzys pojawił się dokładnie w półwiecze WOK (założonej w 1961 r.). Z roku na rok dotacja z Urzędu Marszałkowskiego była mniejsza. Dość wspomnieć, że w 2007 r. opera otrzymała 27 min zł, a w 2012 r. - niemal dwa razy mniej: 14,8 min. Solą w oku urzędu była duża liczba etatów w WOK (w 2012 r. było ich 316). Marszałek zażądał od Sutkowskiego zwolnień grupowych. Ten odparł, że "w tym teatrze się tego nie robi". Konsekwencją było przymusowe ustąpienie dyrektora oraz kontrowersyjnie przeprowadzony konkurs, w wyniku którego na czele opery stanął Jerzy Lach, ówczesny kierownik departamentu kultury w Urzędzie Marszałkowskim, ale z zawodu reżyser teatralny.

Jednak z czasem i on stał się dla marszałka niewygodny, ponieważ, będąc już wewnątrz, zrozumiał, o co w tej szczególnej strukturze chodzi. Starał się kontynuować linię programową Sutkowskiego, a ponadto w porozumieniu ze związkami zawodowymi udało mu się zmniejszyć liczbę etatów o 76. Ale gdy zażądano od niego kolejnych zwolnień - odmówił, i tym przypieczętował swój los. Na jego miejsce w listopadzie została wprowadzona jako p.o. Alicja Węgorzewska-Whiskerd, śpiewaczka, celebrytka i jurorka programu telewizyjnego "Bitwa na głosy", która swego czasu kandydowała do Sejmu z listy PSI, ale dziś powiązana jest również z "Gazetą Polską" i Telewizją Republika. Przez rok kierowała Festiwalem im. Jana Kiepury w Krynicy-Zdrój u, po czym się z nią rozstano. Również rok trwała jej kolejna nieudana przygoda - z dyrekcją Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury.

W WOK, przy wsparciu nieformalnego doradcy i dawnego śpiewaka w tym teatrze Jacka Laszczkowskiego, nowa p.o. dyrektora, po paru w miarę spokojnych miesiącach, nagle w lutym ogłosiła z hukiem zwolnienia grupowe. Początkowo mówiła o 104 osobach; po protestach związków zawodowych zwiększyła tę liczbę do 149.

Skala zwolnień i ich zakres są szokujące. Przede wszystkim na bruk wyrzucani zostają wszyscy (!) soliści, dyrygenci i jedna z orkiestr. Wśród muzyków są sławy światowe, w tym Olga Pasiecznik i jeden z najwybitniejszych polskich klawesynistów Władysław Kłosiewicz.

Zwalniając najlepszych specjalistów od wykonawstwa muzyki barokowej, jednocześnie p.o. dyrektora ogłasza, że teatr będzie się odtąd zajmował wyłącznie operą barokową i klasyczną. Pozostawia w nim tylko chór oraz orkiestrę instrumentów historycznych Musicae Antique Collegium Varsoviense, znaną pod skrótem MACV. Dalsze plany są enigmatyczne, skażone nieumiejętnością porozumiewania się z ludźmi i niewiedzą na temat prowadzenia teatru impresaryjnego. Do dziś nie wiadomo, w jakim kształcie odbędzie się w tym roku Festiwal Mozartowski - większość artystów zwykle go tworzących jest na wypowiedzeniu, niektórzy zaproszeni, np. Artur Ruciński, zrezygnowali już z udziału.

Przechodząc na system impresaryjny, dyrekcja pozbawia to miejsce własnego oblicza i dorobku. Wokół tego, co było, tworzy kuriozalny czarny PR: śpiewacy "mieli problemy z głosem", inscenizacje były "archaiczne", nawet dekoracje zostały już zjedzone przez myszy i trzeba je zutylizować. Pensje zaś artystów wedle p.o. dyrektora stanowiły - zależnie od udzielanego właśnie wywiadu - od 85 do 95 proc. dotacji rocznej od Urzędu Marszałkowskiego (w rzeczywistości wynoszą 32 proc).

Przyznać można, że przerost zatrudnienia wciąż w WOK był, ale wystarczyło podejść do sprawy po ludzku, współdziałać ze związkami zawodowymi (jak poprzedni dyr. Jerzy Lach), przyjrzeć się sytuacji każdego z muzyków (część ma etaty w innych instytucjach, np. na Uniwersytecie Muzycznym). Artystów WOK potraktowano jak niechciany zagajnik w dobie lex Szyszko. "Czai się zło, które niszczy wielką sztukę" - stwierdził Stefan Sutkowski w ostatnim swym oświadczeniu z 18 lutego.

Opera z filharmonii

Skąd jednak się wziął ten rozrosły rzeczywiście stan zatrudnienia i dlaczego ta instytucja była inna niż wszystkie? Trzeba przyjrzeć się jej historii, by wiedzieć, co tracimy.

Paradoksalnie jeszcze przed Warszawską Operą Kameralną, w 1957 r., powstał zespół, którego nazwa (bo z pierwotną wersją ma właściwie tylko nazwę wspólną) zostanie zachowana: Musicae Antique Collegium Varsoviense. Stefan Sutkowski pracował wówczas jako oboista w Filharmonii Narodowej, a jednocześnie studiował muzykologię i włączył się w nurt badań nad dawną muzyką polską, i to właśnie ona miała być wykonywana przez jego zespół. Nazwę wymyślił kierujący badaniami legendarny ks. prof. Hieronim Feicht. Było to kilka lat po pierwszych próbach tworzenia zespołów instrumentów historycznych, jednak u nas wciąż grało się muzykę dawną na instrumentach współczesnych. Pierwsza więc wersja MACV to byli muzycy FN z koncertmistrzem Igorem Iwanowem na czele. Z czasem, na początku lat 60., powstały w Polsce kolejne zespoły muzyki dawnej (Capella Cracoviensis, Capella Bydgostiensis, Con moto ma cantabile, Fistulatores et Tubicinatores Varsovienses), ale i one z rzadka sięgały po kopie instrumentów historycznych.

W 1961 r. do Sutkowskiego zgłosiło się małżeństwo poetów Joanna i Jan Kulmowie oraz małżeństwo scenografów Zofia Wierchowicz i Andrzej Sadowski, by go namówić na wspólne wystawianie oper kameralnych. Z początku trudno było o repertuar, ale Sutkowski jeździł z orkiestrą na występy zagraniczne i miał możność zdobycia nut. To z Wiednia przywiózł pierwszą partyturę: "La serva padrona" (Służąca panią) Giovanniego Battisty Pergolesiego. I tak się zaczęło. Role pary bohaterów wykonali najlepsi wówczas warszawscy śpiewacy: Bogna Sokorska i Bernard Ładysz, a mówioną rolę służącego - Bronisław Pawlik. Próby i spektakl odbyły się w filharmonii, tam też została zarejestrowana wersja dla telewizji, a potem jeszcze odbył się spektakl w Teatrze Królewskim w Starej Pomarańczami w Łazienkach.

Przez parę lat WOK dostawała dotacje z Ministerstwa Kultury (wykonano wtedy m.in. "Mandragorę" Karola Szymanowskiego i "Szarlatana" Karola Kurpińskiego), później na kilka lat je wstrzymano, więc można powiedzieć, że stała się wówczas pierwszym w PRL prywatnym teatrem operowym. Trzeba było szukać okazji, miejsc, festiwali, gdzie można byłoby wystąpić. Jednym z takich miejsc był zamek w Łańcucie, gdzie istnieje wspaniała biblioteka księżnej Izabeli Lubomirskiej, zawierająca również część muzyczną. Stefan Sutkowski odnalazł tam rękopis opery Giovanniego Paisiella napisanej dla króla Stanisława Augusta, opartej na tym temacie co debiut WOK: "La serva padrona". Wykonana została na dziesięciolecie zespołu. Zaraz po tej premierze udało się załatwić z ówczesnym ministrem Lucjanem Motyką status opery państwowej.

Kolejna dekada jednak również nie była łatwa: WOK miała już wynajmowane miejsca na biura i sale prób, lecz wciąż nie miała własnej siedziby. Z ograniczeń rodziły się ciekawe efekty: dzięki możliwości koncertowania w kościele ewangelicko-augsburskim pojawił się pomysł pokazania średniowiecznego dramatu liturgicznego ("Gra o Herodzie"). Mało kto pamięta również, że w tym czasie właśnie przy WOK powstała słynna później Polska Orkiestra Kameralna Jerzego Maksymiuka, która z początku, przed usamodzielnieniem się, brała udział w przedstawieniach, m.in. w wystawieniu "Cosi fan tutte" Mozarta w Filharmonii Narodowej w reżyserii Aleksandra Bardiniego. Później powstała kolejna orkiestra. Warszawska Sinfonietta, którą kierował przez pewien czas kolejny młody zdolny -Jacek Kaspszyk, zanim nie rozwinął szerzej skrzydeł.

We własnym domu

Dopiero w 1986 r. opera dostała do dyspozycji salę w klasycystycznym budynku, w którym mieścił się wcześniej słynny Studencki Teatr Satyryków, a który niegdyś był pierwszym w Warszawie zborem kalwińskim (do dziś należy do tej parafii). Powstał tu wypieszczony teatr-bombonierka z salą zaledwie na 160 miejsc, który Sutkowski traktował jak dom. Muzycy mówili o nim: nasz Tata.

Sutkowski dom budował stopniowo i systematycznie. Nowych, młodych śpiewaków pozyskiwał wprost z uczelni muzycznych (zwłaszcza tej na miejscu -warszawskiej). W ten sposób przyczynił się do ukształtowania paru pokoleń artystów. Także tych znanych potem na świecie, jak Anna Radziejewska, Robert i Wojciech Gierlachowie, Artur Ruciński, Rafał Siwek. Pomagał w drodze artystycznej i w życiu osobistym.

Był maksymalistą. Jeśli zabierać się za opery Mozarta - to wszystkie. Pierwszy Festiwal Mozartowski miał miejsce w 1991 r. (na 15 lat przed światowym Rokiem Mozartowskim). Co roku przez półtora miesiąca codziennie wykonywana była inna opera, a jeszcze odbywały się koncerty. I tu mamy wyjaśnienie, skąd tylu muzyków orkiestrowych i śpiewaków. Gdyby było ich mniej, nie daliby rady obsłużyć takiej imprezy.

Dodajmy jeszcze potrzeby dotyczące wykonywania muzyki baroku, jak też późniejszej, w tym współczesnej - i widzimy, że Sutkowski wiązał tylu artystów ze swoim teatrem właśnie po to, by móc realizować tak zróżnicowane cele. I artyści byli lojalni, działanie dla domu było dla nich priorytetem mimo pensji poniżej średniej krajowej. Tu rozwijali się i rozkwitali.

Ale w czasach wolnego rynku, kiedy także w kulturze myśli się o zysku, system ten staje się archaiczny. Ironia losu sprawia, że nadmiar etatów w placówce kulturalnej przeszkadza marszałkowi, który czterokrotnie zwiększył liczbę własnych urzędników podczas pierwszej dekady panowania. Tyle że urzędnik przyjdzie i odejdzie, a zdewastowanego teatru już się nie odbuduje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji