Artykuły

Po co jest człowiek?

Kto dzisiaj zadaje takie pytanie? Wielka literatura? Ambitny teatr? Kto jeszcze? Wielka literatura pojawia się rzadko. Jeszcze rzadziej jest czytana. Do ambitnych teatrów widzowie nie chcą chodzić. Dostajemy się pod władanie komercjalnego filmu, atrapy życia spreparowanej przez telewizję, użytkowej, trzeciorzędnej literatury, ilustrowanych magazynów o wielotysięcznych nakładach.

Ale ktoś kiedyś musi zadać pytanie: po co jest człowiek? Jaki jego los? Kto ponosi odpowiedzialność za rozwój świata?

Kiedy brakuje współczesnych argumentów, marzyciele chętnie posługują się klasykami. Znanymi i zapoznanymi. Na przykład Büchnerem. Znajdują w jego twórczości wiele inspiracji. Bo też niezwykła, pobudzająca i niepokojąca jest literatura przedstawiciela dramaturgii niemieckiej XIX wieku.

W ciągu krótkiego, dwudziestoparoletniego życia napisał Büchner w gorączkowym napięciu kilka utworów, które zapewniły mu miejsce w dziejach literatury. Przede wszystkim "Śmierć Dantona", ale także nieco romantyczną komedię "Leonce i Lena", dziwny, nie dokończony dramat "Woyzeck". Był żarliwym filozofującym materialistą. Pisarstwo starał się łączyć z działalnością rewolucyjną. W 1833 roku założył partię - Związek Praw Człowieka. Wydał manifest polityczny "Goniec Heski" skierowany do chłopstwa, którego udział w przewrotach społecznych uznawał za konieczny. "Goniec..." zaliczany bywa do najbardziej rewolucyjnych dokumentów poprzedzających ukazanie się "Manifestu Komunistycznego".

Młody docent uniwersytetu, lekarz, biolog, swój program rewolucyjny wywodził z praw przyrody, usiłował odkrywać fizjologiczne prawie motywy działania ludzi i społeczeństw. Samotność bohaterów Büchnera jest samotnością współczesnych egzystencjalistów. Ludzie są niezgodni, niedopasowani, zachłanni, żądni krwi jak zwierzęta. Ze szczególną pogarda odnoszą się do słabszych, chorych, albo po prostu do innych.

Człowiekiem obcym, który nie chce się przystosować, pogodzić z układem stosunków społecznych i obyczajowych, obowiązujących w dziewiętnastowiecznym społeczeństwie jest właśnie Woyzeck. Bunt i sprzeciw wyraża jednak Woyzeck w sposób naiwny, indywidualistyczny. Zabijając kochankę w odwet za wszystkie swoje krzywdy i poniżenia wierzy, że w ten sposób zabija tych, którzy odpowiedzialni są za złe urządzenie świata. Zabija Kapitana nie rozumiejącego podwładnych i mierzącego wszystko swoim wąskim horyzontem. Zabija Doktora opętanego w imię rzekomej nauki eksperymentami przeprowadzanymi na ludziach. Zabija Tamburmajora żyjącego tylko dla zmysłowej uciechy.

Büchner daje w sztuce wyraz bardzo szlachetnej, humanistycznej filozofii, chociaż ograniczonej i niepełnej. Woyzeck - jeden z pierwszych proletariuszy w literaturze niemieckiej - jest raczej prekursorem współczesnych kontestatorów niż prekursorem światowego proletariatu. Jego ofiara jest szlachetna, ale daremna. Męczeństwo gestem, manifestacją bez perspektyw.

Büchner nie dokończył "Woyzecka". Może ostateczna wersja byłaby inna. Z tego co pozostało cieszą się realizatorzy z wyobraźnią, samodzielni, nawykli do tworzenia własnych wizji. Cieszą się, ale też staja często bezradni przed zagmatwaną, wieloznaczną, niejednolitą materią sztuki.

Przed trudnym zadaniem stanęli również twórcy przedstawienia olsztyńskiego: Agnieszka Holland i Laco Adamik. Oboje ukończyli reżyserię filmową w Pradze. Ona więcej ma do czynienia z filmem ("Niedzielne dzieci", "Coś za coś", "Zajęcia próbne"), on z teatrem telewizyjnym ("Biała zaraza" Čapka, "Poczta" Tagore'go, "Peleas i Melisanda" Maeterlincka).

"Woyzeck" jest ich pierwszym wspólnym egzaminem teatralnym. Trudny to egzamin, nawet jeśli ma się do pomocy scenografa z pomysłowością i wyobraźnią, jakim jest Marcin Jarnuszkiewicz.

Jak zespolić, pogodzić realistyczną materię utworu z metaforyczną, symboliczną wymową, zmysłowość i brutalność z liryzmem i filozofią. A jeśli pogodzić się nie da? To może i nie warto! Do takich wniosków doszli zapewne realizatorzy i zrobili z jednego przedstawienia dwa przedstawienia, chociaż bez przerwy. Pierwsze jest realistyczne, naturalistyczno ubogie. Scena spłaszczona, niska, jakby świat walił się, przygniatał bohaterów. Wnętrze podzielone na segmenty pozwala na symultaniczne prawie rozgrywanie akcji. Środowisko, w jakim obracał się Woyzeck, jest nakreślone dosadnie, rodzajowo. Zapowiada wziętą z życia sztukę kryminalną o lipskim fryzjerze, który z zazdrości poderżnął gardło kochance i chociaż uznany został za psychopatę, nie uniknął stryczka.

Tę część przedstawienia realizuje teatr dosłownie. Fryzjer goli Kapitana Cyrkowcy pokazują gawiedzi małpę. Za wojskową orkiestrą biegają dzieci. Snuje się obłąkany Karol z wlokącym się za nim pękiem starych, metalowych puszek. Pojawia się starzec z dzwonkami. Żyd sprzedaje drobiazgi. Biegają żołnierze. Lekarz przeprowadza swoje eksperymenty.

Im bliżej końca, tym bardziej zmienia się przedstawienie. Z realistycznego widowiska zmienia się w moralitet. W pewnym momencie ograniczony płaska sceną świat znika. Dekoracja opada zamieniając się w bezkresną przestrzeń, w ziemię pokrytą trawiastą powłoką. Nad nią wysokie niebo z pięknym zarysem chmur. Podobny zabieg techniczny widzieliśmy niedawno na scenie olsztyńskiej. Krzysztof Pankiewicz w "Wariatce z Chaffiot" również na oczach widzów przebudował scenę i zmienił miejsce akcji, zmieniono miejsce wydarzeń, ale sztuka pozostała ta sama. Tu, w "Woyzecku", zmiana dekoracji to jednocześnie przeskok w inny świat, w inny wymiar rzeczywistości.

Obłąkany Karol (interesująca rola Włodzimierza Matuszaka) z dzieckiem Marii wygłasza piękny monolog. Woyzeck i Maria spotykają się w głębi sceny, aby mógł dopełnić się ich los. Lud z pierwszej części pojawia się w hieratycznym tańcu par. Coraz więcej skrótów, pomysłów, starych i nowych chwytów zaczerpniętych z ekspresjonizmu, ze współczesnego moralitetu, nawet z groteski. Nie ma sądu nad zabójcą. On sam staje obnażony i czeka na przeznaczenie. Na głowę sypie mu się popiół. Jeszcze jeden (wątpliwy) pomysł. Pluton egzekucyjny mierzy do skazańca. I to już koniec.

Publiczność zaskoczona z trudem zdobywa się na oklaski. O coś chodziło w tym "Woyzecku", kołatały się jakieś intencje. Zabrakło konsekwencji, dyscypliny realizatorskiej, precyzji. Winić należy chyba wszystkich: autorów pomysłu, realizatorów, aktorów, nawet widzów. Za zbiorową niedojrzałość.

Gdyby istniało trochę więcej sprzyjających okoliczności! Zabrakło Woyzecka. Występujący gościnnie w tytułowej roli Adam Ferency był zbyt normalnym, zdrowym, prostolinijnym chłopcem, a potrzebna tu była natura neurasteniczna, z widmem śmierci, ze śladami buntu wynikającego z kompleksów.

Lepiej radzili sobie inni. Lidia Jezierska grała Marię prosto, była zmysłową dziewuchą z przebłyskami prawdziwej kobiecości. Witold Gałązka jako ograniczony Kapitan, Stefan Burczyk grający niesamowitego, zbrodniczego lekarza, Józef Sajdak w epizodzie Żyda sprzedawcy - to role najciekawsze. W pozostałych występują: Aleksander Maciejewski, Zbigniew Krężałowski, Mariusz Szaforz, Irena Telesz, Stefan Kwiatkowski, Wacław Rybczyński, Danuta Lewandowska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji