Fajerwerki nie od zaraz
Rozmowa z Lechem RACZAKIEM, szefem artystycznym poznańskiego Teatru Polskiego - po premierze szekspirowskiej komedii "Jak wam się podoba".
Czy z większym optymizmem patrzy pan dzisiaj na swój teatr niż przed pół rokiem, kiedy obejmował pan funkcję jego szefa artystycznego?
- Nie! Poznaję bowiem mechanizmy finansowo-organizacyjne, w jakich musi tkwić dziś teatr, i jestem nieco przerażony. One krępują w sposób nieprawdopodobny. Ale plan mam prosty: doprowadzić artystycznie teatr do najwyższej ligi w Polsce. Zakładam, że mam na to dwa sezony. Wczorajsza premiera to pierwszy krok.
W jaki sposób poleciłby pan widzowi tę najnowszą propozycję Teatru Polskiego?
- Powiem tak: zobaczcie koniecznie co jest na początku mojej kadencji - i wspólnej pracy całego zespołu - żebyście mogli porównać z tym, co będzie na jej końcu.
Jaki rodzaj teatru będzie pan preferował?
- Żadnego. Najpierw będę się przyglądał, na co publiczność chce do nas przychodzić. A będzie tu z pewnością bywał ten widz, który w całej Polsce "uczęszcza" do teatru, czyli młodzież szkolna i studenci.
Czy to źle?
-Nie, to dobrze, ale źle, że ciągle nie udało się w Polsce wykształcić zwyczajów znanych w cywilizowanym świecie, a więc że dla dorosłych i samodzielnie myślących chodzenie do teatru jest jedną z potrzeb i sposobów spędzania czasu wolnego. U nas ta potrzeba zanika z chwilą założenia rodziny. Daj Boże więc, by to młode pokolenie, które dziś chodzi do teatru, chciało po 10 czy 15 latach nadal raz w roku tutaj wpadać. Wówczas raz na zawsze zniknie problem widza.
Czy ma pan jakiś sukces u progu sezonu?
- Owszem sukces organizacyjny: odzyskaliśmy małą salę, czyli tak zwaną Malarnię. Sukces artystyczny tylko w części będzie zależał ode mnie, przede wszystkim zaś od tego, czy potrafimy stworzyć poczucie zespołowości w teatrze i pełną gotowość dawania z siebie tego, co najlepsze. Ale na to trzeba czasu. Trudno od początku błyskać fajerwerkiem. Wierzę jednak w powodzenie. Tylko trochę cierpliwości!
Dziękuję za rozmowę.