Artykuły

Bliscy Nieznajomi czyli o wrogach ludu

"Wszystko o mojej matce" z Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie, "Najgorszy człowiek na świecie" z Teatru im. Bogusławskiego w Kaliszu i "Wróg ludu" z Narodowego Starego Teatru w Krakowie na X Spotkaniach Teatralnych "Bliscy Nieznajomi" w Poznaniu. Pisze Stanisław Godlewski w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Po emocjonującym "Wrogu ludu" [na zdjęciu] Jana Klaty ze Starego Teatru w Krakowie, zapraszając na finałową imprezę, kuratorka Teatralnych Spotkań Bliscy Nieznajomi - Agata Siwiak powiedziała, że dziś wszyscy czujemy się jak na Titanicu. Orkiestra gra, świętujemy, ale wiemy, że to już ostatnie chwile. Być może. Prognozy nie są optymistyczne.

Festiwal Bliscy Nieznajomi dobiegł końca - pokazano kilka spektakli z teatrów w Warszawie, Bydgoszczy, Kalisza, Krakowa. Tematem tegorocznej edycji były "Historie osobiste", ale w gruncie rzeczy większość spektakli dotyczyła także sfery publicznej czy politycznej. Jeżeli szukać osobistej historii to przede wszystkim we "Wszystko o mojej matce" w reżyserii Michała Borczucha. To spektakl, który Borczuch zrobił razem Krzysztofem Zarzeckim - poza pracą (Zarzecki występuje w prawie każdym projekcie reżysera) i przyjaźnią, łączy ich także to, że matki obydwu zmarły na raka. Matka Borczucha, jak ten miał 7 lat, zaś Zarzeckiego - gdy zdawał maturę. We "Wszystko o mojej matce" każdy z nich na różny sposób próbuje dotknąć tego bolesnego miejsca po stracie ukochanej osoby - ale jest to proces tak intymny, niejednoznaczny, że w gruncie rzeczy pozornie nieefektowny. Pewne traumy nie dają się przepracować, ani zaleczyć, trudno także o tym opowiadać. Można uciekać w fantazjowanie, w próby werbalizacji czy reprezentacji swojego doświadczenia, ale nie musi się to skończyć sukcesem. Gdy pracuje się na tak delikatnej materii jak pamięć trzeba być bardzo ostrożnym - zwłaszcza gdy jest to pamięć bolesna.

Na różne sposoby

Spektakl korzysta luźno z filmu Pedro Almodovara - sześć aktorek w różnym wieku, z różnych miast, z różnymi doświadczeniami (Monika Niemczyk, Halina Rasiakówna, Iwona Budner, Ewelina Żak, Dominika Biernat oraz Marta Ojrzyńska na nagraniu) próbują zmierzyć się z rolami matek Borczucha i Zarzeckiego, na różne sposoby. Raz odgrywają scenki, innym razem opowiadają o swojej niemocy - bo jak tu zrobić postać z kobiety nieefektownej, zwykłej, o której, w dodatku, niewiele wiadomo, bo reżyser skąpi wskazówek. Granice między prywatnością a rolą zostają zawieszone, wszystko odbywa się w jakimś wolno płynącym bezczasie, w którym rytm kolejnych scen jest wyznaczany przez swobodny przepływ wspomnień. Często są one luźno powiązane, nie zawsze udaje się widzowi wyłapać powiązanie między kolejnymi tematami.

Jednocześnie udaje się twórcom uniknąć przygnębienia czy ostentacyjnego ekshibicjonizmu - wiele scen jest wyjątkowo zabawnych (jak ta, gdy Monika Niemczyk zmienia się w medium, które kontaktuje się z duchem zmarłej matki Zarzeckiego i przemawia w niezrozumiałym języku). Nikt tutaj nie płacze, nie rozdziera szat, choć wiadomo, że pod spodem tej całej asocjacyjnej struktury, pod tymi niekończącymi się dialogami jest bardzo bolesne miejsce, którego strach dotknąć.

Alkoholizm nasz powszechny

"Najgorszy człowiek na świecie" w reżyserii nagrodzonej Paszportem Polityki Anny Smolar z Teatru im. Bogusławskiego to oparta na książce Małgorzaty Halber opowieść o alkoholizmie. I przede wszystkim - o terapii uzależnień. Smolar, wspólnie z aktorami, używa jedynie krótkich fragmentów z książki - wypowiadane są one głównie przez Nataszę Aleksandrowitch. Reszta to sytuacje wypracowane podczas improwizacji na próbach, przypominające spotkanie grupy terapeutycznej. Twórcy spektaklu przyznają, że poszli na prawdziwe mityngi i próbowali przenieść ten rodzaj doświadczenia (mówienia otwarcie o swoich emocjach, problemach) na próby i do spektaklu.

Efekt jest dziwny. Z jednej strony aktorzy grają świetnie (wszyscy - prowadząca terapię Izabela Beń, wycofana Izabela Wierzbicka, ironiczny Dawid Lipiński, nerwowy Marcin Trzęsowski i wyrazista, ale powściągliwa Aleksandrowitch), z drugiej strony pewne sytuacje, które bazują na autentycznych doświadczeniach terapeutycznych, trudno przenieść na scenę. Forma spektaklu balansuje między dystansem a emocjonalnym autentyzmem - i często trudno ten balans złapać. Aktorzy z jednej strony przyjmują własne imiona, z drugiej tworzą fikcyjne postaci. Są w roli i zaraz z niej wychodzą, próbują stosować różne techniki, które wykorzystuje się na mityngach (jak rysowanie powiązań między własnym Ja a rolami społecznymi, jakie się pełni), ale sprawia to czasem wrażenie parodii. Brakuje też przede wszystkim dramaturgii - w tym spektaklu nie ma właściwie głównego problemu, nie ma żadnego rozwoju zdarzeń, nie ma wyraźnej fabuły. Raczej kilka scen o tym jak ludzie próbują sobie radzić z alkoholizmem i jak to czasem na terapii wygląda. Trudno jakoś odnieść się do tego spektaklu, który wiele emocjonalnych scen przekłuwa deziluzją, nie daje wielu punktów odniesienia, by jakoś bliżej przyjrzeć się postaciom na scenie, a w dodatku nie próbuje przedstawić problemu szerzej. Ale być może to już tak jest, że w Polsce z trudem opowiada się o tak powszechnym doświadczeniu jakim jest alkoholizm. Albo wychodzi jakiś przejaskrawiony weryzm jak u Smarzowskiego, albo zbyt duży dystans jak u Smolar.

Jest za to jedna wybitna scena - finał czyli tańce w noc sylwestrową. Aktorzy stoją w jednej linii, przodem do widowni i każde z nich wykonuje ten sam, prosty układ choreograficzny, ale w różnym tempie. Ich twarze są pozbawione wyrazu, oczy smutno patrzą w przestrzeń. Jest w tej scenie coś niezwykłego - rytm i ruch połączony z minimalistyczną ekspresją aktorską daje tutaj niezwykły, bardzo poruszający efekt. Szkoda, że trochę zabrakło tego w pozostałych częściach spektaklu.

Gdzie jest dziś wróg ludu?

Najbardziej emocjonującym spektaklem był niewątpliwie "Wróg ludu" w reżyserii Jana Klaty z Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Nie tylko z powodu tego, co się dzieje na tej scenie.

Justyna Łagowska zaprojektowała przestrzeń, która przypomina opustoszały basen, pełen zbierających się na dnie śmieci, co świetnie koresponduje z tematyką dramatu. Doktor Stockmann (Juliusz Chrząstowski) ma właśnie opublikować artykuł, który ujawnia, że w kąpielisku, z którego żyje miasteczko, znajdują się niebezpieczne bakterie. Publikacja badań może doprowadzić wszystkich do ruiny, a zwłaszcza brata Stockmanna, burmistrza (Radosław Krzyżowski). Pojedynek między braćmi jest u Klaty głównym motywem przedstawienia - jednocześnie reżyser stara się równo rozkładać racje. Burmistrz nie jest skończonym cymbałem, który odda wszystko za stołek, zaś Stockmann to nie kryształowy idealista i społecznik - reżyser razem z aktorami pokazują, że to nie takie czarno-białe jakby się mogło wydawać. Obie strony mają w pewnych kwestiach racje i obie strony pragną władzy i uwielbienia.

Spektakl Klaty, nadzwyczaj wierny dramatowi Ibsena, staje się opowieścią nie tylko o jednostce, która zmaga się ze społeczeństwem, o konformizmie wobec władzy, o społecznej manipulacji i populizmie, czy o ekologii (ten ostatni temat jest równie ważny i nie ma absolutnie żadnego usprawiedliwienia dla lekceważenia tego problemu, zwłaszcza dziś, w Polsce).

Centrum spektaklu jest bowiem monolog Juliusza Chrząstowskiego, improwizowany, w którym zastanawia się on nad tym, co Stockmann musiałby powiedzieć dzisiaj, aby zasłużyć na miano wroga ludu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji