Artykuły

Wojna światów

Protest przed Teatrem Powszechnym przeciw "Klątwie" odbył się zgodnie z wszelkimi prawidłami takich imprez. To był smutny dzień, przypominający o uśpionych sumieniach - pisze Piotr Zaremba w tygodniku wSieci.

Naprzeciw siebie stanęły grupy rozemocjonowanych ludzi. Lewicowi obrońcy spektaklu, głównie z Obywateli Solidarnych w Akcji, uzyskali jednak wsparcie prominentnych postaci, skoro przemawiał poseł Krzysztof Mieszkowski. Nie zabrakło też dziwaczniejszych osób. Ciekawe, czy prezes Związku Ukraińców Piotr Tyma został upoważniony przez ludzi swojej narodowości do obrony dzieła Frljicia? Ale to pokazuje, że mamy do czynienia z czymś na kształt wojny światów, w której role są rozdane - wśród wszystkich. Z ekranu telewizora pobłogosławiła rzecznikom wolności bluźnienia wychowana w katolickim domu europosłanka Róża Thun z PO.

Inni nie przyszli

Jak na tle tej wojny prezentowali się protestujący? Od początku deklarowałem sympatię dla cichej modlitwy ludzi z Krucjaty Różańcowej przed teatrem. W sensie politycznym stronę katolicką zdominowali jednak narodowcy z całą ich specyficzną kulturą polityczną, nawet z wyglądem.

Już samo to, że dominowali, zwalniało zbrojną w megafony lewicę z dawania odporu zarzutom o ranienie czyichś uczuć. Wystarczyło skandować: "Nacjonalizm - to się leczy", przenosząc ciężar sporu na starcie między zatroskanymi o wolność Polakami a groźnymi bojówkarzami. Narodowcy robili sporo, aby to wrażenie utrwalić. Chwilami ich zgromadzenie zmieniało się w wiec polityczny, na którym tyrady przeciw zdegenerowanej Europie mieszały się z atakami na fałszywą prawicę, niebroniącą nienarodzonych (czyli na PiS). Kiedy wreszcie obie strony się ruszyły, doszło do przepychanek, w których protestujący jawili się mało chrześcijańsko.

Wprawdzie histeryczne komunikaty lewicowców, że kogoś poparzono, były następnego dnia prostowane przez TVN, ale bojówkarska poetyka tylko utwierdza logikę "wolnościowców".

To nie jest typ prawicowości, która mi się podoba, tyle że... Młodzi narodowcy to jedyni, poza garstką modlących się, którzy tam poszli. I w tym sensie nie ma co na nich narzekać. Innych zabrakło.

Sam nie mam pomysłu, co powinno dalej się dziać. Nieskuteczność prawa wobec "Klątwy" pokazuje, że przepis o ochronie uczuć religijnych jest dziś w Polsce martwy.

Co trzeci, czwarty spektakl teatralny jest naszpikowany akcentami antyklerykalnymi, a często odnoszącymi się wprost do religii. A jednak wszyscy bezbłędnie wyczuli, że "Klątwa" jest czymś wyjątkowym. Dlatego nie modlono się przed innymi teatrami, tylko tu. Administracja warszawska Lecha Kaczyńskiego finansowała przedstawienia o trudnej do przełknięcia dla katolików wymowie, podobnie jak ekipa Hanny Gronkiewicz-Waltz. Ale dopiero dzieło

Olivera Frljicia jest tym "jednym mostem za daleko". Także "jednym mostem za daleko" stołecznej PO, która obdarowała Teatr Powszechny większą dotacją.

Nie ubolewam, że nie wkroczył prokurator, wzywany wciąż przez manifestantów spod teatru. Choć skoro nie wkroczył tu, będzie miał trudność z wkroczeniem gdziekolwiek, i to pod kontrolą podobno fundamentalistycznego rządu. Nie ubolewam, bo uczynienie z prowokatorów męczenników to jedna z wersji Frljiciowego scenariusza.

Rozumiałem i tych, którzy perswadowali, czasem z krystalicznie konserwatywnej perspektywy: nie nagłaśniajcie. Choć pytałem, czy byliby tego równie pewni, gdyby w zamkniętych czterech ścianach teatru obrażano ich. Albo ich rodziców. Dziś to dyrektor Paweł Łysak występuje z pozycji prawa i porządku, przyzywając państwo na pomoc do obrony prowokacji. On, człowiek, który zmienił świątynię sztuki w świątynię wojującej bardzo agresywnej ideologii.

Co więc powinno się stać? Nie wiem. Wiem jedno: polskich katolików powinno być stać na wielotysięczne manifestacje. Czy umiecie wyjść na ulice tylko z okazji święta Trzech Króli? Możliwe, że jak chce ks. Henryk Zieliński obawiający się spełnienia prowokacyjnych scenariuszy nie przed teatrem, ale przed warszawskim ratuszem. Choć skądinąd nie wiem, dlaczego amatorów tego przedstawienia chronić przed zawstydzeniem. Ale oczywiście nie zawstydzi ich ta garstka zdominowana przez bojówkę. Raczej utwierdzi w swoich racjach.

Artyści o "Klątwie"

Liczyłem na reakcję środowisk artystycznych i totalnie się zawiodłem. Nabranie wody w usta rywalizuje z obroną. Choć gwoli ścisłości sam wywołałem jakąś odpowiedź: dyrektora Teatru Polskiego Andrzeja Seweryna mówiącego, że Frljić nie prowadzi dialogu z częścią widowni. I dyrektora Teatru Narodowego Jana Englerta, który uchylając się od udziału w całym sporze, nazwał jednak spektakl - celnie - "pozaartystycznym incydentem".

Bardziej typowy jest jednak Facebookowy (więc półprywatny) wpis świetnego aktora średniego pokolenia, nieznanego z lewicowych sympatii, który opisał "Klątwę" jako "fenomenalny punkrockowy rollercoaster". Padły znane już argumenty, że to kabaret ośmieszający wszystkich jednakowo, że to teatr, a więc umowność, konwencja.

Każdy z tych argumentów można zbijać. Jeśli zwolennicy, ba, sami autorzy tego spektaklu opisują go jako akt rewolucji przeciw dusznej atmosferze w zdominowanym przez prawicę i Kościół kraju, to nie wystawiają mu świadectwa wszechogarniającej satyry, nawet jeśli Frljić wpisał do scenariusza żarciki z samego siebie.

Teatr jako konwencja? To mamy w nim nie płakać, nie śmiać się, nie przejmować niczym? Nie szukać odpowiedzi na pytanie, z kim się utożsamiać? Kto ma rację? Z argumentem o umowności teatru rozprawiła się już celnie Joanna Szczepkowska. Ja napiszę jedno. Mogę sobie wyobrazić sytuację, kiedy te same sceny: kobieta zapowiadająca aborcję raz do roku czy końcowe ścinanie piłą krzyża byłyby elementem scenicznej neutralnej relacji, ale w tym przedstawieniu jest manifestem - wynika to z wszystkiego, od wypowiedzi twórców po reakcje publiki. I jest to manifest czystej nienawiści. Na to aktor odpowiada zdawkowo, tak dziwnymi argumentami jak ten, że on po wyjściu z teatru nie miał ochoty zrobić krzywdy żadnemu katolikowi.

Przeciw widowisku zaprotestowała grupa artystów o przekonaniach katolickich i konserwatywnych - chwała im za to. Takie głosy ciągle padają, ostatnio muzyka rockowego Darka Malejonka. Ale bodaj tylko dyrektor Seweryn, sympatyk PO, upomniał się o coś takiego jak społeczny kompromis polegający na nieobrażaniu siebie nawzajem.

Obawiam się, że daremnie. Bardziej od wpisu sympatycznego aktora uderzyły mnie komentarze pod nim, ludzi z jego środowiska. Wielu z nich spektaklu nie widziało. To nieprawda, że "tamta strona" ruszyła gremialnie do teatru. Ale po takiej recenzji poczuli się uspokojeni. Tam źli oenerowcy, tu normalna sztuka i wolność. Taki opis sprzyja okopywaniu się stron wojny światów. A przy okazji - nie osądzam motywów aktora, pewnie mu się naprawdę podobało. Ale łatwo dziś takimi glosami zwiększać swoją akceptację w środowisku przekonanym, że jedynym zagrożeniem jest nie nihilizm, nie brak odpowiedzialności za własne słowa i gesty, ale pisowska niewola.

Recepta na sukces

W tych kategoriach opisuję też inne zjawiska, choćby akces Wojciecha Smarzowskiego i Arkadiusza Jakubika do obozu postępu piosenką oraz teledyskiem Dr. Misia, rekomendowanymi festiwalowi w Opolu.

To nie to samo co "Klątwa". Najostrzejsza satyra wymierzona w Kościół nie jest bluźnierstwem. Trudno się też zgodzić z tezą Kariny Walinowicz reprezentującej Ordo Iuris, że każdy atak na księdza jest niedopuszczalnym uogólnieniem. Można nawet mocno uderzać w Kościół z troski o niego i o religię.

Tyle że teledysk jest prymitywny. Trudno uwierzyć, że tak bystry człowiek jak Smarzowski i tak wrażliwy jak Jakubik (piszę to bez ironii) tego nie zauważyli. Operowanie jednym stereotypem - księżowskiej chciwości - przypomina odwoływanie się do podobnych stereotypów, choćby chciwych Żydów. Co więcej, obaj panowie musieli sobie zdawać sprawę, że w adresowanym do wszystkich festiwalu pod auspicjami konserwatywnej TVP coś takiego się nie zmieści. Świadomie wzięli udział w swoistej intrydze.

Niedawno chwaliłem Smarzowskiego za historyczny rozmach i mądrość jego "Wołynia". Opinię tę podtrzymuję. Ale teledysk nie jest incydentem, mamy jeden film reżysera "przeciw księżom" na Showmaksie, a drugi pełnometrażowy w przygotowaniu. Czy reżyser, prawda, zawsze antyklerykalny, ale nigdy tak topornie, nie pojął po prostu, że zbytnie głaskanie go przez prawicę zagraża jego pozycji? Czy chciał uniknąć powtórki upokorzenia z Gdyni, kiedy pominięto go w werdykcie? Udział w wojnie światów jest niezawodną receptą na odzyskanie rządu dusz w tych sferach.

A przed Teatrem Powszechnym dogorywa protest. Czasem oenerowiec rzuci jajkiem w kogoś z publiczności. Sumienia śpią...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji