Artykuły

Warszawa wypycha i przyciąga

- To będzie patchworkowe przedstawienie, mieszamy tam dramaty z tekstami np. z forów internetowych. Badamy różne oblicza narkotyków, bo są nimi i używki, i cukier czy kawa, którymi spidujemy się, gdy praca wymaga od nas ciągłej wydajności - o premierze "Narkotyków" w reż. Oskara Sadowskiego w STUDIO teatrgalerii mówi aktorka Ewelina Żak.

Duże oczy, porcelanowa cera, eteryczność, ale i ogromna siła. Po kilku latach w Wałbrzychu Ewelina Żak wróciła do Warszawy. Od tego sezonu jest w zespole Teatru Studio. Zobaczymy ją w przedstawieniu "Narkotyki" na placu Defilad. Premiera w piątek.

To, mówiąc językiem sportowym, jeden z najlepszych transferów aktorskich ostatniego sezonu. Możemy się o tym przekonać oglądając Ewelinę Żak m.in. w "Berlin Alexanderplatz" i "Dziewczynkach". Aktorka opowiada nam o swojej drodze Warszawa - Wałbrzych - Warszawa, teatrze, który ją uwodzi, i spektaklu "Narkotyki", w którym fragmenty z dramatów Witkacego zostaną zderzone z tekstami z forów internetowych.

Izabela Szymańska: Kiedy rozmawiałyśmy pierwszy raz, byłaś po studiach na Akademii Teatralnej, ze świetnymi ocenami, nagrodą za rolę Marii Grekow w spektaklu dyplomowym "Płatonow" w reżyserii Agnieszki Glińskiej, wróżono ci wielką karierę. A jednak propozycje ról nie przychodziły.

Ewelina Żak: Warszawa wtedy, w 2001 roku, była niedostępna. Kiedy chodziliśmy na rozmowy do teatrów, to dyrektorzy z poważnymi minami mówili, że jest czas recesji - szybko zrozumieliśmy, że cieple etaty nie będą dla nas. Z mojego roku w stolicy zatrudniono trzy osoby. Warszawa mnie paraliżowała - podejmowałam się różnych prac, w międzyczasie zostałam matką, więc gdy ktoś pytał, jaki zawód uprawiam, i mówiłam, że jestem aktorką, to wydawało mi się, że opowiadam absurdalny sen. To było frustrujące. Wiara w to, że to Warszawa mnie chce, zmniejszała się, aż w końcu poczułam, że to miasto mnie wypycha.

Wtedy natknęłam się na materiały w necie o "Elektrze", którą Natalia Korczakowska zrealizowała w Jeleniej Górze. I spotkałam się z Natalią, która zapytała, czy pojadę z nią do Wałbrzycha. Szukała aktorki do roli Nataszy w "Skrzywdzonych i poniżonych". Pomyślałam: Super, na gościnną rolę mogę pojechać. Sprawdziłam na mapie, gdzie jest Wałbrzych. No i jak zobaczyłam, gdzie...

To zrozumiałaś, że Warszawa daleko cię wypchnęła?

- Tak. Pojechałam na jedną rolę, a zostałam 7 lat. Ten czas ukształtował mnie, myślę, że w pewnym sensie zawsze będę aktorką z Wałbrzycha.

Co to dla ciebie znaczy? Dlaczego właśnie tam powstała nowa teatralna jakość?

- Wałbrzych to miejsce na chwilę. Z trzonu, który pracuje i mieszka tam od lat, jest może trójka aktorów, a reszta przyjeżdżała na dłużej lub krócej. Wałbrzych jest miejscem surowym, wymagającym, wiedzieliśmy, że wszystko, co rzucimy w tę ziemię, przyjmie się. Nie sądziliśmy jednak, że to wypłynie poza miasto, aż okazało się, że o Wałbrzychu mówi się w Polsce. Takimi ośrodkami równolegle albo później stawały się Bydgoszcz i Kalisz.

Dlaczego takie eksperymenty były możliwe tam, a nie np. w Warszawie?

- Może dlatego, że tam naprawdę nie było gdzie pójść po godz. 22? Jest cudowna przyroda, która daje oddech, ale w zimie jest nieciekawie. To powodowało, że nasza uwaga była skoncentrowana, mogliśmy się zamknąć i robić teatr laboratoryjny. W Warszawie trzeba wykonać dużą pracę nad sobą, żeby się odciąć, bo stolica atakuje wieloma bodźcami. Dziś, kiedy zatoczyłam koło, Warszawa wydaje mi się o wiele przyjaźniejsza, ciepła, ludzie są tu zadowoleni. Odkrywam Warszawę na nowo i to jest przyjemne.

Natalia Korczakowska przyciągnęła cię propozycją konkretnej roli?

- Kiedy zaprosiła mnie do Studia, nie chciałam się przenosić, zmieniać życia. Ale gdy usiadłyśmy do poważnej rozmowy, uwiodła mnie ideą utopijnego teatru. Tutaj mogę się nadal rozwijać. Zespół jeszcze się tworzy, ale to zbiór silnych osobowości.

Ten sezon był pracowity, trzy premiery, czwarta przede mną, spotkałam się z reżyserami, z których każdy wymagał innej gotowości, otwartości - chciałabym tego nigdy nie stracić.

Kiedyś usłyszałam, że najmłodszym polskim reżyserem jest Krystian Lupa. Tak, to jest coś! Ciągle nie wiedzieć, dziwić się, jak dziecko zadawać pytania i marzyć.

Najbliższa premiera to "Narkotyki" na podstawie Witkacego, ale odchodzicie od jego sztuki?

- To będzie patchworkowe przedstawienie, mieszamy tam dramaty z tekstami np. z forów internetowych. Badamy różne oblicza narkotyków, bo są nimi i używki, i cukier czy kawa, którymi spidujemy się, gdy praca wymaga od nas ciągłej wydajności. Ale przyglądamy się też relacji Matki i Leona z dramatu Witkacego "Matka" - ich emocje mają w sobie narkotykową toksyczność.

Chcielibyśmy, żeby ten spektakl był sensualny, do czego trochę zmuszają nas warunki - gramy na płycie głównej placu Defilad, więc sprawdzimy, jak to, co wypracowaliśmy w teatrze, spełni się w plenerze, z Pałacem Kultury jako źródłem energii i wielką scenografią. Czy uda nam się wytworzyć na tyle silną atmosferę, żeby miasto i jego hałas nie odciągały uwagi widzów? Sama jestem tego ciekawa.

***

Przedstawienie tylko dla widzów dorosłych. Premiera: 9 czerwca, godz. 21.30, na placu Defilad, kolejne spektakle: 10,11 czerwca, godz. 21.30.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji