Piszczyk raz jeszcze
Czasy stalinowskie - temat obecnie najmodniejszy, drążony przez literatów i scenarzystów aż do znudzenia. A widz czeka niecierpliwie na utwory a czasach współczesnych. Są one równie trudne i ciekawe.
Każdy nowy spektakl jest po prostu "powtórką z rozrywki". I taka byłaby najprostsza, jednozdaniowa recenzja z najnowszej premiery Teatru Komedia - "Zezowatego szczęścia etapu drugiego", gdyby nie kilka elementów, czyniących z tego przedstawienia interesujący spektakl. To komedia, oparta na wyśmienitym utworze Jerzego S. Stawińskiego - "Smutnych losów Piszczyka ciąg dalszy". Komedia, która autentycznie bawi, a przecież uśmiechu tak nam brak na co dzień. Trzeba też zobaczyć rewelacyjną kreację występującego na tej scenie gościnnie Henryka Talara.
Jego Piszczyk wzrusza swą naiwnością. Jest zagubionym w otaczającej go rzeczywistości człowieczkiem, stającym się ofiarą swoich czasów. Należy przy tym podziwiać odwagę aktora,który nie bał się wcielić w postać kojarzącą się licznym widzom z niezapomnianym Bogumiłem Kobiela. Wiadomo było bowiem, że porównania są nie do uniknięcia. Jego Piszczyk niemal w niczym nie ustępuje Piszczykowi poprzednika, czego nie udało się osiągnąć Jerzemu Stuhrowi w filmowej wersji "Smutnych losów Piszczyka" - "Obywatelu Piszczyku" Andrzeja Kotkowskiego, wchodzącym właśnie na ekrany kin. Ten cwaniakowaty bohater kojarzy się bardziej z "Wodzirejem" niż z naiwniaczkiem Piszczykiem. Niestety nikt z licznego zespołu "Komedii" nie potrafił Talarowi partnerować.
"Zezowate szczęście - etap drugi" jest więc spektaklem jednego aktora, gdyż pozostali wykonawcy niczym się nie wyróżniają, i to pomimo doskonałej reżyserii Macieja Domańskiego, który zachował dobre tempo spektaklu. Widz nie ma czasu na nudę.
Pomysłowa, choć stosunkowo prosta - rusztowania, ruchome drabinki, będące zarówno pokojem wczasowym, przedziałem w pociągu, zatłoczonym tramwajem - scenografia Urszuli Kubicz zasługuje na uwagę. Doskonały jest też podkład muzyczny spektaklu, którego twórcy - Wojciech Głuch i Bogdan Szczygieł - wykorzystali m. in. "Cztery pory roku" Vivaldiego.
Pomimo pewnych niedociągnięć, polecam obejrzenie tego przedstawienia, gdyż autentycznie bawi, a jak twierdzi Jerzy S. Stawiński, i z jego słowami się całkowicie zgadzam: "A o co w tych ciężkich czasach może chodzić, gdy ludzie chcą odpocząć po siódmej, czyli po zamknięciu smutnych sklepów".