Artykuły

Trudne odkłamywanie historii

I oto zdawać by się mogło, że istotnie zaistniały już warunki po temu, aby zająć się, także w teatrze, odkłamywaniem najnowszej historii. Spróbować spojrzeć na nią z innej perspektywy. Z pozycji ofiar gwałtu, bezprawia i przemocy. I to nie w Berezie Kartuskiej, a w aresztach i więzieniach śledczych urzędu bezpieczeństwa. W z pozoru tylko wolnej i sprawiedliwej dla wszystkich swych synów i córek Polsce, czasów stalinowskich. Ale jak na razie, temat ten zdaje się jeszcze przerastać możliwości. I to zarówno dramaturgii współczesnej jak i teatru.

Po obejrzeniu trzech przedstawień ze Stalinem w tle "Portretu" Mrożka, poznańskich "Cmentarzy" Hłaski i ,"Sztuki konwersacji" Mariana Brandysa, Tomasz Raczek na łamach najnowszego numeru "Przeglądu Tygodniowego" dostrzegł i zanalizował swoisty, jak się to wyraził, popromienny syndrom. Niemożność znalezienia teatralnego ekwiwalentu dla tragedii tamtych lat. "Jakby Stalin, spoza grobu i wbrew historii triumfował nad krytykami wielkością Zła, którego nie jest w stanie wyrazić sztuka". Bo ona, że posłużę się tu dalej słowami warszawskiego krytyka, nie jest w stanie przezwyciężyć uwikłanego w konkret wspomnienia. "I to nie tyle dać świadectwo epoce, co jej wyraz". I w tym właśnie kontekście należałoby chyba postawić pytanie, jaki znalazła ona wyraz, w znanej z "Dialogu" od dwóch lat, ale ze sceny dopiero od trzech dni, sztuce Marii Nurowskiej "Małżeństwo Marii Kowalskiej".

Ze sceny Teatru Polskiego oglądamy na sposób teatralny opowiadany życiorys, pewnej anonimowej dla nas kobiety. Życiorys prawdziwy i jakże typowy dla młodych ludzi z pokolenia A.K. Najpierw konspiracja i Powstanie Warszawskie z całym jego koszmarem, potem emigracja i dobrowolny powrót do wolnej już Polski. Resztę właściwie już znamy lub się jej domyślamy. Aresztowanie, nie kończące się przesłuchiwania i na długie lata przenosząca się podejrzliwość władz. Maksymalnie utrudniony i opóźniony start życiowy. Do tego dodać można tu jeszcze ogrom osobistych rozczarowań tytułowej bohaterki do kraju, do wspaniałego tylko w dniach walki męża, do równie uwikłanej jak my w kraju, emigracji. A więc trudne i wciąż gmatwające się życie, rodzące coraz to nowe problemy i dylematy. I na koniec ten ostatni związany z 13 grudnia 1981 roku, który spina to wszystko w klamrę i sugeruje dramatyczną pointę.

Rzecz więc w taki sposób została napisana i na tyle jest prawdziwa, a zarazem typowa dla losów "akowskiego" pokolenia, że powinna, chwytać za serce i porażać swych widzów dramatyzmem losu. A nie chwyta, i nie poraża. Przynajmniej w swej pierwszej "akowskiej" części. Ale dlaczego?

Przede wszystkim dlatego, że opowiedziany nam przez teatr życiorys, ubrany został w pewien znany nam już dobrze schemat. Tyle, że pokazany a rebours. A to jednak za mało. I niewiele tu nawet pomóc mogła, skądinąd znakomita przecież aktorka, Jadwiga Jankowska-Cieślak, specjalnie - i jakże trafnie - do tej roli gościnnie zaangażowana. Także jej partnerzy, z wyjątkiem może Mariusza Puchalskiego w roli Drugiego, nie byli w stanie ożywić nazbyt typowych i modelowych ról i postaci. I dopiero w końcowych, nas już bezpośrednio dotyczących scenach i sytuacjach, spektakl odzyskuje jakby pełnię życia i autentycznie ma swej widowni coś do powiedzenia. A to zapewne dlatego, że ta najnowsza historia nie obrosła w schematy, a może nawet w ogóle zdoła się od nich uwolnić?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji