Artykuły

Kiedyś miałem kompleksy

- Staram się nie wierzyć nikomu poza sobą, moimi przyjaciółmi, filmami, książkami, które lubię. I muzyką, której słucham nieustannie. Inaczej można dostać obłędu - mówi ZBIGNIEW ZAMACHOWSKI, aktor Teatru Narodowego w Warszawie.

Dziennik Zachodni: Jest pan jednym z najbardziej zapracowanych aktorów - gra pan w Teatrze Narodowym, śpiewa, a wkrótce zacznie pracę na planie filmu "Popiełuszko". Kogo pan w nim zagra?

Zbigniew Zamachowski: Robotnika. Ireneusz przeżywa odmianę. Na początku nie wierzy, że wiara może coś ofiarować człowiekowi. Nie zdradzę scenariusza, ale to bardzo ciekawa rola.

DZ: W maju wystąpi pan w "Nadziei" według scenariusza Krzysztofa Piesiewicza i Krzysztofa Kieślowskiego. Grał pan w filmach Kieślowskiego. Co panowie dali sobie nawzajem?

ZZ: Krzysztofowi Kieślowskiemu dałem siebie w jego filmach: "Dekalog" i trylogii "Trzy kolory". Mam nadzieję, że się na mnie nie zawiódł. Gdybym nie sprawdził się w "Dekalogu", nie powierzyłby mi odpowiedzialnej roli w trylogii. A ja grałem tam główną rolę jako jedyny Polak i to w niezłym towarzystwie. Kieślowski dał mi szalenie dużo. Był niezwykle wymagającym człowiekiem, przede wszystkim wymagał od siebie. Nas wszystkich zmuszało to do takiej samej postawy i olbrzymiej dyscypliny. Od niego dowiedziałem się, że w filmach można mówić o rzeczach istotnych, zadawać pytania, których na co dzień nie zadajemy, bo nie umiemy albo nie chcemy ich zadawać. On to potrafił. Mój udział we wszystkich zagranicznych filmach, w których grałem, jest reperkusją pracy z Kieślowskim. Ci, którzy z różnych stron świata zapraszali mnie do współpracy, robili to, bo widzieli mnie w "Dekalogu" albo "Trzech kolorach".

DZ: Teraz czekamy na premierę "Dublerów", komedii Marcina Ziębińskiego.

ZZ: Zagrałem tam Stanisława Góraja. To ciekawa historia. Film zrobiliśmy co najmniej dwa lata temu, a nie może doczekać się premiery. Sam jestem ciekaw, nie widziałem zbyt wiele poza tym, co udało mi się podejrzeć w montażowni. To rozrywkowy film, mam nadzieję, że widzowie będą mogli się pośmiać.

DZ: Zaczynał pan karierę u Jerzego Grzegorzewskiego. Podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu wystąpił pan na scenie Teatru Polskiego, noszącego jego imię.

ZZ: Mimo nieobecności pana Jerzego czuję się jego aktorem. Od razu po szkole trafiłem do warszawskiego Teatru Studio, którym kierował. Pracowaliśmy w nim razem przez 12 lat. Współpracowaliśmy jeszcze w czasie, kiedy dyrektorował Teatrowi Narodowemu. Tak naprawdę zawdzięczam mu wszystko, co zrobiłem w teatrze. Cieszę się, że Teatr Polski nosi jego imię.

DZ: Czy dobrze się panu żyje w Polsce?

ZZ: Uciekam, jak mogę.

DZ: Emigracja wewnętrzna?

ZZ: Nie. Staram się nie wierzyć nikomu poza sobą, moimi przyjaciółmi, filmami, książkami, które lubię. I muzyką, której słucham nieustannie. Inaczej można dostać obłędu. Ale mimo wszystko czuję się dobrze. Może przyjdzie coś innego, gorszego albo lepszego, ale wszystko jest doraźne. Nie ma więc co się denerwować.

DZ: Czy gdyby pan zaczynał dziś karierę, wyjechałby pan z Polski?

ZZ: Na początku mojej drogi zawodowej miałem takie pomysły i sposobność. Ale źle aklimatyzuję się w nowych miejscach i czułem, że mimo różnych, często bardzo niesprzyjających okoliczności, można coś w Polsce zrobić. Trzeba by zapytać dzisiaj młodych ludzi, czy chcieliby stąd uciekać. Bo nie mam najmniejszych wątpliwości, że i oni, i my powinniśmy próbować swoich sił za granicą. Oni znają języki, nie mają kompleksów, nie muszą zmagać się z tym, z czym myśmy się zmagali dwadzieścia lat temu.

DZ: Pan chyba nie miał kompleksów?

ZZ: Jakieś miałem. Bardzo słabo mówiłem w innych niż polski językach. Dziś, dzięki Bogu, to się zmieniło. Ale wtedy to była bariera nie do przekroczenia. Zwłaszcza w moim zawodzie, jeśli chciało się go uczciwie i solidnie wykonywać. Jedynym, którego znam i któremu się to udało, jest Andrzej Seweryn. Zdaje się, że ma wmontowanych kilka czipów - to mówię z przekory.

DZ: Kiedyś lubił pan żarty Zenona Laskowika. Co pana dzisiaj śmieszy?

ZZ: Laskowika wciąż lubię. Rzeczywistość śmieszy mnie nieraz. I to mnie cieszy, bo nie zgrzytam zębami, nie wygrażam pięścią wszystkim dookoła i panu Bogu, tylko potrafię się z tego śmiać. Może dlatego, że jakoś moje życie się układa (tu odpukuję w niemalowane drewno) i nie mam powodów do narzekania. Kilkoro tegorocznych wykonawców w konkursie aktorskiej interpretacji piosenki ubawiło mnie do łez. Ucieszyło mnie, że ci młodzi ludzie wykonują coś perfekcyjnie i jeszcze może to być zabawne.

DZ: Ma pan czwórkę dzieci i dużo pan pracuje. Udaje się panu pobyć z nimi, pogadać?

ZZ: Najstarsza Marysia ma 11 lat, Antek - 9, Tadzio 6,5. Najmłodsza, Bronia ma 4,5 roku. Staram się spędzać z nimi jak najwięcej czasu. Nie mam poczucia, że je zaniedbuję. Gramy razem w różne gry edukacyjne, warcaby, powoli sięgamy po szachy. Staramy się z żoną wpoić dzieciom odruch czytania i dużo im czytamy. W czasach, kiedy telewizja i komputery są wszechobecne, to trudne, ale nie niemożliwe.

***

Zbigniew Zamachowski, ur. 17 lipca 1961 r. w Brzezinach. Aktor, autor muzyki i tekstów piosenek. Skończył technikum ekonomiczne i szkołę muzyczną. Studiował na wydziale aktorskim Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej i Teatralnej w Łodzi. Żonaty z Anną Komornicką. Ojciec czwórki dzieci. Ważniejsze filmy: "Wielka majówka", "Trzy kolory: Biały", "Trzy kolory: Niebieski", "Trzy kolory: Czerwony", "Pułkownik Kwiatkowski", "Szczęśliwego Nowego Jorku", "Ogniem i mieczem", "Cześć, Tereska", "Zmruż oczy".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji