Gra ambicji
Rewizor" to - po "Ożenku" w warszawskim Teatrze Powszechnym i "Płaszczu" w Teatrze TV - trzecie spotkanie reżysera Andrzeja Domalika z utworem Mikołaja Gogola i Januszem Gajosem zarazem. Równie udane; znakomity aktor zagrał rolę Horodniczego. Jako Chlestakow po raz pierwszy na warszawskiej scenie wystąpił Maciej Stuhr, którego dotąd częściej mogliśmy oglądać w telewizji lub w filmie.
Andrzej Domalik doskonale porusza się w rosyjskiej klasyce scenicznej. Z powodzeniem reżyserował również utwory Czechowa, Gorkiego, Tołstoja, Dostojewskiego, Bułhakowa. Nie zawiódł oczekiwań scenicznym odczytaniem "Rewizora".
Odbiega ono radykalnie od swojsko rodzajowych, czy też na siłę uwspółcześnionych przeniesień komedii Gogola. Reżyser odarł ją z łatwego komizmu, wywołującego nie zawsze uzasadniony i taktowny śmiech widzów, którym pochlebia, że w osobach bohaterów sztuki mają do czynienia z ludźmi mizerniejszej kondycji moralnej.
Można przyjąć za pewnik, że Gogol nie chwytałby za pióro z równie błahych powodów. Domalik dostrzegł i po mistrzowsku wydobył to, co skryte na samym dnie utworu. Okrucieństwo losu skazujące ludzi na wieczne nienasycenie w nieustannej pogoni za władzą, która daje większą niezależność, wolność, apanaże, tytuły.
"Rewizor" Gogola - pokazuje reżyser - to tylko pozornie demaskatorska sztuka o strasznych prowincjuszach, gnących się w ukłonach przed pozorem jakiejkolwiek wyższej urzędniczej szarży. Równie wiele, jeśli nie więcej mówi o ich tęsknocie do odmiany dotychczasowego stanu. Pod warstwą obyczajowej komedii jest to w końcu dramat zniewolenia i upodlenia przez system - nic to, że carski - sprzyjający indolencji, zakłamaniu, donosicielstwu, korupcji.
Janusz Gajos jako Horodniczy nie daje zbyt wielu okazji do odprężającej wesołości, częściej przyprawiając o ciarki na skórze gromkim głosem i apodyktycznym zachowaniem wobec podwładnych. Są oni o wiele mniej zróżnicowani i zabawni, niż przyzwyczaiła nas do tego tradycja wystawiania "Rewizora" - raczej mocno sparaliżowani strachem, szarzy i nijacy.
Horodniczy Gajosa, silny człowiek, utrzymujący w miasteczku karność i posłuch, to osobowość. Osiągnął najwyższy szczebel prowincjonalnej władzy, nic dziwnego, że uśmiecha mu się kariera w stolicy. Arcymistrzowski jest epizod pojawienia się Horodniczego w hotelu, w którym zmuszony jest ugiąć karku przed domniemanym rewizorem z Petersburga. Czyni to jednak bez cienia uniżoności, wyczuwając w Chlestakowie podobnego sobie szczwanego lisa, któremu znacznie szybciej udało się dostąpić zaszczytu wyższej rangi. Gajos-Horodniczy czai się i zastanawia się, jak najlepiej go podejść. Doskonała rola.
Pomysł obsadzenia postaci Chlestakowa przez Macieja Stuhra wydaje mi się równie trafny. Młody aktor, a już z pewnym dorobkiem, o smukłej młodzieńczej sylwetce i "nieogranej" jeszcze twarzy, świetnie wpisał się w klimat opowieści. W popisowej scenie salonowych przechwałek gromkimi okrzykami doprowadza Horodniczego do osunięcia się na klęczki.
Równie ambitna, co mąż, okaże się temperamentna żona Horodniczego, która w wykonaniu Ewy Telegi wyrasta na trzecią postać sztuki. Prawdziwie własną scenę ma pod koniec, gdy mityguje męża, by nie był zbyt skory w obietnicach.
Z takim odczytaniem Gogola, przy którym widzowie nie znajdą zbyt wielu okazji do spontanicznych wybuchów śmiechu, można oczywiście polemizować. Dla mnie jest ono odkrywcze, klarowne i czytelne. Godne głębszego zastanowienia. Polecam.