W letnim stylu
Sezon w stołecznych teatrach rozpoczął się od premiery "Rewizora" w Dramatycznym. Rolę Horodniczego powierzono Januszowi Gajosowi, a rolę tytułową pupilowi młodego pokolenia Maciejowi Stuhrowi. Pytanie tylko: po co?
Przeżywamy istny najazd "Rewizorów". Dokładnie rok temu nawiedził nas "Rewizor" litewski z Wileńskiego Teatru Małego, potem znakomitą sztukę Gogola wystawił teatr Ateneum, teraz sięgnął po nią Andrzej Domalik. Nic dziwnego, że to arcydzieło komedii nęci reżyserów. To jeden z najostrzejszych, najbardziej celnych w ukazaniu mechanizmów władzy i ludzkich charakterów, tekstów. - Powinna to być lektura obowiązkowa dla przedstawicieli każdej władzy - mówił Andrzej Domalik przed próbami do spektaklu. I rzeczywiście, pokazał coś na kształt teatru lekturowego, którym karnie zanudzać można by polityków, zwykłych podatników jednak szkoda.
Nic w tym "Rewizorze" nowego, żadnego odkrywczego pomysłu na formę, żadnej głębszej idei, tłumaczącej dlaczego właśnie po tę sztukę sięgnął reżyser. Gorzej - nawet pośmiać się za bardzo nie ma z czego, bo twórcy spektaklu niemal nie wykorzystali ogromnych pokładów dowcipu, leżących jak na dłoni w dialogach i zadzierzgniętych między bohaterami sytuacjach. Panie barchanami zmiatają kurz ze sceny, panowie zgrabnie recytują swoje kwestie, za którymi nie stoi cień charakteru granej postaci, obrotówka się obraca, czas leci.
Jeśli jakiś akcent w tym kostiumowym, pluszowym, poprawnym przedstawieniu da się wyczuć, to postawiony na władzę doraźną i obecną. Największy aplauz wywołuje więc polecenie wydane przez Horodniczego na wieść o przybyciu Rewizora. Każe on rozkopać ulice "...bo im bardziej rozkopane, tym lepszego ojca miasta oznacza".
Maciej Stuhr, jeden z najbardziej utalentowanych aktorów młodego pokolenia, w tak płasko skonstruowanym przedstawieniu nie wykorzystał szansy, jaką jest rola Chlestakowa. Może to kwestia jeszcze zbyt małego warsztatu, brak scenicznego doświadczenia, ale pewnie przede wszystkim konsekwentnie prowadzącej ręki reżysera. Dość, że Chlestakow nie wychodzi poza szereg innych marionetkowych postaci krążących niemrawo po scenie.
Jeśli warto wspomnieć któregoś z aktorów, to dość zabawną i ruchliwą parę Dobczyński-Bobczyński, graną przez Jarosława Gajewskiego i Waldemara Barwińskiego. To jedyne postaci, w które aktorzy tchnęli życie i nasycili dobrodusznym komizmem. Szkoda tylko Janusza Gajosa, którego oglądać możemy w teatrze po długiej przerwie. Gajos jako Horodniczy - prostacki, odrażający, żałosny - jest znakomity. Ale ten aktor już tak ma - zawsze jest znakomity i gdyby trafił na reżysera, który z iskrą bożą zabrałby się za "Rewizora", to tę swoją przeciętną znakomitość by przeskoczył. Może gdyby reżyserem był Rimas Tuminas? Pokazywany u nas przed rokiem litewski "Rewizor" był wielkim przedstawieniem, w którym znalazło się miejsce i na władzę, i na maluczkich w obliczu własnych grzechów, na karę za nie, na śmierć i śmiech. Znać, że przedstawienie to wywarło również wrażenie na twórcach omawianego tu "Rewizora", gdyż w przedstawieniu czujny widz odnajdzie, delikatnie rzecz ujmując, cytaty ze spektaklu Tuminasa.
"Zagrano Rewizora, a mnie smutno i straszno" - pisał w 1836 roku Mikołaj Gogol, rozczarowany pierwszym wystawieniem swojej komedii. A był to dopiero początek.