Artykuły

Michał Znaniecki: Opera powinna dotykać widza

"Pajace" inspirują i do wyjścia w plener (oryginalne libretto przewiduje paradę po mieście), i zaproszenia do projektu amatorów, którzy mogą obnażyć jeszcze bardziej konflikt prawdy i fikcji - mówi Michał Znaniecki, reżyser "Pajace" Opery na Zamku w Teatrze Letnim w Szczecinie. Premiera w piątek.

Inscenizację opartą na operze "Pajace" Ruggiera Leoncavalla z librettem kompozytora, którą zobaczymy w piątek w Szczecinie, powstaje według autorskiego scenariusza i reżyserii Michała Znanieckiego.

Oprócz profesjonalnych artystów (najsłynniejsza arię opery "Pajace", słynną partię Cania "Śmiej się, Pajacu" zaśpiewa bułgarski tenor - Kamen Chanev) w szczecińskim spektaklu weźmie też udział Chór Miejski składający się z amatorów, mieszkańców Szczecina.

Główna część spektaklu odbędzie się w Teatrze Letnim w Szczecinie (jej początek o godz. 21). Poprzedzi je kilka 10-minutowych minispektakli odgrywanych w parku Kasprowicza (m.in. przy Ptakach Hasiora, mostku na Rusałce), które zaczną się o 19.30 i będą powtarzane przez godzinę. Tam też dostać będzie można vouchery i zamienić je w kasie plenerowej na koronie Teatru Letniego na bilety, płacąc jedynie 60 groszy.

Dwa lata temu Znaniecki wystawił "Pajace" we włoskim Como.

*

Rozmowa z reżyserem

Ewa Podgajna: Co było dla pana impulsem, żeby sięgnąć po to dzieło?

Michał Znaniecki: Pomieszanie fikcji i realnego życia jest zawsze ciekawym tematem dla reżysera. Szczególnie w dzisiejszych czasach, w których królują uśmiechnięte selfies, a depresja rozprzestrzenia się, doprowadzając do tragedii. "Pajace" inspirują i do wyjścia w plener (oryginalne libretto przewiduje paradę po mieście), i do zaproszenia do projektu amatorów, którzy mogą obnażyć jeszcze bardziej konflikt prawdy i fikcji.

Dlaczego wychodzi pan z operą w przestrzeń miejską? Próbuje pan wyjść do ludzi? Chce, żeby opera wróciła do masowego obiegu?

- Realizacja widowiska operowego zbliża nową publiczność, gdyż może w nim brać udział bardziej interaktywnie. W parku możemy pozwolić sobie nie tylko na widowiskowość, używając ognia, zabytkowych samochodów, akrobatów, samej natury, ale i poprosić widzów o czynny udział, przemieszczając się w różne miejsca miasta z aplikacjami i mapkami, co od razu pobudza do innego wymiaru percepcji. Słuchamy inaczej, oglądamy inaczej, jeśli w każdej chwili możemy być poproszeni o udział w akcji scenicznej.

Skąd pomysł na Chór Miejski? Jaka będzie jego rola?

- Aby miasto brało udział w przedsięwzięciu operowym, nie wystarczy dać darmowe bilety czy budowa kilku scenek na placach. Nawet flash moby wychodzą już z obiegu. Czynny udział w roli jako aktorów i śpiewaków wydaje mi się o wiele bardziej edukacyjny i zbliżający do świata operowego. Wielomiesięczne warsztaty dla osób z ulicy, które nigdy nie śpiewały albo z jakiś powodów nie mogą tego robić profesjonalnie, stały się prawdziwą platformą poznawczą. Ufam, że wszystkie rodziny naszych Czarnych i Białych Pajaców wiedzą wiele więcej o operze i do niej wrócą również po naszym widowisku. I mówimy tu o dużych liczbach, na castingu pojawiło się prawie 500 osób!

Jest pan znudzony klasyczną formą opery?

- Ucieczka w plener była dla mnie zawsze formą obrony przed rutyną. Stadiony, pustynie czy wyspy stały się wyzwaniem, aby opera wróciła do swej widowiskowości i dialogu z dzisiejszą popkulturą i nowymi internetowymi, widzami.

Co to znaczy więc dla pana być wiernym tradycji operowej?

- Trzeba być wiernym intencjom kompozytora, które nie zawsze są zapisane w libretcie czy didaskaliach. Autorzy chcieli wzruszać, przerażać, bawić czy prowokować, a ja muszę znaleźć sposób, aby udało się to z dzisiejszą publicznością. Muszę znaleźć nowe środki i technologie. Dzisiejszy widz chodzi do kina, ogląda telewizję i używa wirtualnych okularów. Muszę dotrzeć do niego, aby przekazać myśl autora. Czasem jest to uwspółcześnienie, czasem cytat z filmu czy z serialu, a czasem zabawa konwencją czy wyjście w plener.

Czym dziś powinna być opera?

- Powinna dotykać współczesnego widza, tak jak raniła czy bawiła widzów Mozarta czy Verdiego. Musi nas obchodzić. A chyba nikogo nie obchodzi koncert w kostiumach.

Jakie widzi pan różnice w przygotowywaniu tego spektaklu dla Włochów i Polaków?

- Jeśli chodzi o udział grup amatorskich, to w obydwu krajach łączył nas ten sam entuzjazm i ciekawość. Mieszkańcy w Como mieli mniej obaw co do rezultatu, wierząc w swoje zdolności muzyczne. Byli od początku bardziej pewni siebie, traktując warsztaty jako grę towarzyską. W Szczecinie podejście było bardziej profesjonalne. Dopiero na ostatnich próbach okazywało się, że wszystkie działania i aktorskie, i muzyczne są łatwe i możliwe. To wielka zasługa Fundacji Jutropera, która przygotowywała cześć warsztatową projektu.

Czym różni się publiczność polska od włoskiej?

- Publiczność włoska jest chyba mniej otwarta. Chce gotowych produktów w dobrej oprawie, jak prezent pod choinkę. Z publicznością polską masz poczucie wspólnej podróży, dialogu, aby razem odnaleźć sensy, tajemnice i metafory, które w "Pajacach" są ukryte.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji