Z czego się śmiejecie?
"Rewizor" Gogola jest komedią genialną (także w kongenialnym przekładzie Tuwima), bardzo śmieszną i bardzo ostrą w sensie satyrycznym, ciągle żywą i ciągle aktualną ze swoim: "Z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie!". Są to stwierdzenia banalne, co nie znaczy, że nieprawdziwe. Jeżeli ich prawdziwość udokumentowana została na scenie, można mówić o sukcesie teatru. Tak jest z "Rewizorem" w reżyserii Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Narodowym.
Najsłabiej może wyszło tu z tą ostrością. Przedstawienie jest uładnione, ugładzone, upoetyzowane. Piękna scenografia Mariana Kołodzieja otwiera się na szerokie przestworza, a przy tym znakomicie funkcjonuje w układzie poszczególnych scen. Realistyczna stylistykę komedii reżyser przenosi w regiony surrealizmu czy symbolizmu, to znów podkreśla wybrane sceny muzyką i utanecznionym ruchem. Wiele tu kapitalnych pomysłów zastępujących, a właściwie powtarzających znakami teatralnymi słowa i myśli.
Oto niepozorny Chlestakow, nagle i niespodziewanie podniesiony do rangi rewizora, siada wysoko na oparciu krzesła i z góry patrzy na potężnego, ułożonego u jego stóp Horodniczego. Oto trzy rozbujane huśtawki dla wtajemniczonych mogą być parodystyczną aluzją do Peter Brooka, a mają też swój sens samoistny: na nich Chlestakow dosłownie buja w obłokach, kiedy roztacza wymyśloną wizję swego możnego życia w Petersburgu i w ferworze dociera do samego cara by wraz z nim doznać wniebowstąpienia - w wyobraźni swojej i zachwyconych słuchaczy na scenie, na tychże huśtawkach potem Horodniczy z żoną i córką uniosą się w marzeniach o przyszłych triumfach w stolicy.
Kosztem ostrości przedstawienia osiągnięto inną wartość, myślę, że nieobcą intencjom Gogola. Jakiś żałosny, ludzki ton, jaki odzywa się w tych kreaturach-głupcach, łapownikach, płaszczących się przed wyższą rangą padalcach, zastraszonych tchórzach i donosicielach. Ci ludzie skiśli w zapadłej prowincji - mimo wszystko - są niemal sympatyczni, niemal budzą współczucie wplątani w system biurokracji i samodzierżawia, który działa od góry. A może tak odczytana komedia nabiera właśnie większej i głębiej sięgającej ostrości satyrycznej?
W takim systemie możliwa jest cała mistyfikacja z rzekomym rewizorem. Chlestakow zachowuje się jak prawdziwy rewizor, a luminarze prowincjonalni dobrze wiedzą, jak należy postępować z takimi dostojnikami, aby ukryć własne "grzeszki" i łajdactwa.
WOJCIECH PSZONIAK z precyzją rysuje postać Chlestakowa. Mizerny urzędniczek stopniowo i w sposób bardzo naturalny przejmuje narzuconą mu rolę. Napatrzył się na styl bycia swoich zwierzchników w biurze, więc może go z dobrym skutkiem tutaj naśladować. Coraz głębiej wchodzi w nową funkcję, bawi się nią, upaja fantazjowaniem. Pszoniak podchwytuje ten ton natchnionego poety, blagi i kłamstwa i wokół niego komponuje całą postać.
Horodniczy Mariasza Dmochowskiego jest groźny w doskonałej, aktorskiej kondensacji dwóch cech zasadniczych: głupiec i bydlę. Kiedy mówi, że "lubi być generałem", ciarki przechodzą, bo wiemy, że mógłby dochrapać się kierowniczego stanowiska znacznie wyższego niż w tej nędznej mieścinie.
Przedstawienie Hanuszkiewicza zaznaczając kilka realiów historycznych świadomie nie dba o obyczajowość czy rodzajowość z epoki. Aktorzy tworzą postacie poprzez siebie i naszą współczesność bez podkreślania charakterystyczności, co niekiedy spowodowało pewną szarość w wykonaniu. Jeden Aleksander Dzwonkowski jako Chłopow - inaczej niż inni - rozbudował swą rolę w aktorskich szczególikach, zrobił to z maestrią i dużą siłą komiczną, był najśmieszniejszy. Wojciech Siemion był wielce zabawnym Osipem. Jerzy Turek i Eugeniusz Robaczewski z umiarem pokazali dzisiejszych: Bobczyńskiego i Dobczyńskiego. Gustaw Lutkiewicz (naczelnik poczty Szpiekin), Józef Pieracki (sędzia Lapkin-Tiapkin), Seweryn Butrym (Ziemlanika) i wielu innych składali się na galerię ludzików przedstawionych przez Gogola w "Rewizorze".