Artykuły

Przyjechał Rewizor

Zdawałoby się, że znamy ten utwór niemal na pa­mięć. Po wielekroć grany na polskich scenach czymże może nas dziś zaskoczyć? Kolejnymi kreacjami aktor­skimi? Tych w polskiej historii "Rewizora" Mikołaja Gogola było doprawdy wiele. Przeszły do kronik sce­ny, rozpamiętuje się je w szkole teatralnej i przypo­mina widzowi przy okazji kolejnej premiery.

W "Rewizorze" Gogol stworzył co najmniej dwie wielkie postacie - Antoniego Antonowicza Skwoznika Dmuchanowskiego - sławnego horodniczego i Iwana Aleksandrowicza Chlestakowa - domniemanego rewi­zora. Więc gdy w kolejnych przedstawieniach kurtyna się odsłania, zastanawiamy się jaki będzie ten nowy Horodniczy, którego za chwilę zobaczymy, jaki będzie Chlestakow? Jak to, co nam za chwilę przedstawią aktorzy, będzie się miało do tego, co już o obu posta­ciach wiemy?

I oto mamy nowe przedstawienie "Rewizora" przy­gotowane przez Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Na­rodowym w Warszawie, przedstawienie, którego głów­nym komponentem stał się śmiech. Jest ono tym śmie­chem wypełnione po brzegi - od pierwszej do ostat­niej sceny, nieustająco. Śmieje się małomiasteczkowy satrapa Horodniczy, śmieje się niby-Rewizor, śmieje się widz. Każdy oczywiście inaczej.

Otrzymaliśmy przedstawienie nowe, niepodobne do żadnego z tych które znamy z teatralnej kroniki. Teatr Narodowy osiągnął w tym przedstawieniu maksymalną zwartość kompozycyjną. Dużą w nim rolę odgrywa świetna scenografia Mariana Kołodzieja. Wyrasta ona nad sceną jak wielka chmura stworzona z nakazów i ukazów opatrzonych ciężkimi pieczęciami. Jest funkcjonal­na, bowiem poprzez nią wyraża się interpretacyjny za­mysł, a eliminując zmianę dekoracji, przyczynia się jed­nocześnie do utrzymania wręcz zawrotnego tempa przed­stawienia. Między poszczególnymi scenami nie ma nawet najmniejszej pauzy. Teatr nie daje widzowi ani chwili odpoczynku, ani ułamka sekundy "na złapanie oddechu". Warszawskie przedstawienie jest totalnym porażeniem śmiechem. Ten śmiech narasta z minuty na minutę, olbrzymieje aż po finał, w którym po odjeździe niby-Rewizora do niby-Petersburga, co w warszaw­skim przedstawieniu ukazane zostało jako wniebowstą­pienie (Petersburg w marzeniach Horodniczego jawi się przecież niczym niebo), wychodzi na jaw, że wszy­scy tu ulegli stworzonej przez siebie wielkiej misty­fikacji.

Przypomina się cytat z listu Gogola napisanego wkrótce po petersburskiej prapremierze "Rewizora", a zamieszczonego w programie teatralnym przedsta­wienia warszawskiego.

"Każdy z nas choćby na minutę, jeśli nie na kilka­naście minut stawał się albo staje się Chlestakowem, ale, rzecz prosta, nie chce się do tego przyznać. Lubi nawet pożartować z tego faktu, tyle tylko, oczywiście, że w skórze kogoś innego, a nie w swojej własnej. I chwacki oficer gwardii staje się niekiedy Chlestako­wem, i mąż stanu staje się niekiedy Chlestakowem i nasz miły kolega, grzeczny literat, staje się czasem Chlestakowem. Słowem, mało kto nim nie bywa, choć­by raz w życiu - rzecz tylko w tym, że natychmiast bardzo zgrabnie się obróci i udaje, że to wcale nie on".

Chlestakow w przedstawieniu warszawskim nie jest tym, który kłamałby jak z nut. Jego łgarstwa są improwizacją. Sytuacje, w których przychodzi mu się znaleźć, same prowokują go do blagi. Horodniczy nie potrafi i nie chce wyrzec się tego, co mu samo pcha

się do rąk, Chlestakow ogranicza się w zasadzie tylko do potwierdzania tego, co o nim myśli Horodniczy i jego świta.

W przedstawieniu warszawskim rolę domniemanego Rewizora gra Wojciech Pszoniak. Gra znakomicie. Jego Chlestakow w sytuacji, w której się znalazł, reaguje niemal jak dziecko. Początkowo, wręcz po dziecinnemu, boi się kary, która może go spotkać z powodu długów zaciągniętych w zajeździe, potem fakt, że biorą go za kogoś, kim nie jest, coraz bardziej zaczyna go bawić, dostrzega uroki tej sytuacji i uczy się wyciągać z niej korzyści. Ten Chlestakow nie jest żadnym szalbierzem, szalbiercze są jedynie skutki - łapówki, które bierze jako wielki człowiek z Petersburga, zaproszenia, które przyjmuje, i honory, które odbiera. W zderzeniu swego rodzaju beztroski, zabawy z szalbierczymi jej skutka­mi, tkwi jedno z osiągnięć warszawskiego przedstawie­nia, przedstawienia, w którym wszystko jest ułudą i kłamstwem z wyjątkiem kosztów płaconych przez oszukanych.

Znakomita pod tym względem jest scena rozmowy Horodniczego z kupcami, w której postanawia on ode­grać się na nich za oskarżanie go przed Rewizorem. Kupcy muszą zapłacić "okup", Horodniczy nie czeka aż sami zaczną wręczać mu łapówki, lecz po prostu każdemu z nich własnoręcznie wyjmuje pienią­dze z kieszeni. Kiedyś - jak stwierdzał - brał tylko to, co mu samo do rąk wchodziło, by powoli, z czasem, z latami może przedzierzgnąć się w małomiasteczko­wego kacyka i satrapę.

Mariusz Dmochowski w tej roli potrafił łgarstwo podnieść do rangi najwyższej dewizy życiowej, potrafił na niej zbudować cały swój horodniczowski światek i jego miarą mierzyć wszystko i wszystkich. Głupota graniczy tu z wyrachowaniem, naiwność z okrucień­stwem. Horodniczy w interpretacji M. Dmochowskiego z kłamstwa czyni rzecz w życiu najświętszą. On po prostu delektuje się kłamstwem, smakuje je jak przystało na wytrawnego kłamcę. Od Chlestakowa dzieli go ogromny dystans, równa się on odległości nowicjusza od starego wygi, amatora od zawodowca.

"Rewizor" w reżyserii Adama Hanuszkiewicza jest swoistym studium kłamstwa, różnych jego form i od­cieni.

Otrzymaliśmy świetny spektakl, w którym nie wia­domo co bardziej podziwiać: celność interpretacyjnych założeń, czy też znakomite aktorstwo. Trudno wymienić wszystkie role. Obok dwu głównych, na pewno wiele z nich na długo pozostanie w pamięci. Teatr zmusił nas do śmiechu, do śmiechu nieustającego aż po to pytanie Horodniczego: "Z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie".

Gogol-klasyk, którego nauczyliśmy się cenić za jego dramaturgiczną doskonałość, za jego genialny zmysł obyczajowej i społecznej obserwacji, Gogol jakże czę­sto sprowadzany wręcz do roli dokumentalisty włas­nej epoki, w Teatrze Narodowym przemówił do nas w sposób, jakiego oczekiwać by należało od pisarza naszych czasów. I ten bardzo współczesny w swym artystycznym kształcie teatr zaczyna się od pierwszych słów Horodniczego - "Zaprosiłem panów w celu za­komunikowania im arcyniemiłej nowiny: jedzie do nas rewizor!"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji