Artykuły

Kuchnia pracuje: frytki raz!

"Dla Shakespeare'a świat był sceną. Dla mnie jest kuchnią". (Arnold Wesker, ze wstępu do dramatu "Kuchnia")

DWIE kawy, trzy razy tort, cztery zupy jarzynowe. Sandacz, dorsz, sandacz. Jeszcze sandacz, podwójne frytki - zamówienia padają w tempie crescendo. W dużej kuchni nowoczesnej, wielkomiejskiej restauracji normalna godzina szczytu. Kelnerki biegają z pustymi i pełnymi tacami, ich czarne sukienki i białe fartuszki znaczą kolejne - coraz pospieszniejsze - wejścia z listą adresowanych do kuchni zamówień. Ustawiają się w kolejce, potykają się o siebie, obłędnie szybkie i sprawne, doskonałe jak chaplinowskie automaty. Kucharze dwoją się, troją, uwielokrotniają. Pochyleni nad stołami przygotowują nieskończone porcje jarzyn, steków, dorszy, frytek. Każdy co innego, wąska specjalizacja ułatwia i nieznośnie barwi na szaro realizację nieludzko błyskawicznie zgłaszanych zamówień. Jeden stek, fasolka - nie ma czasu na odpoczynek, myśl, refleksję. Nawet na uśmiech do nowej kelnereczki. I właściwie nienawidzi się tej nowej: po kiego licha tak uparcie domaga się swojej porcji ryby? Niech ten gość poczeka.

Kawa, proszę bardzo, to tam na lewo, tort u Włocha - nie ma czasu wzruszyć się miną tej małej z lewej. O Boże, nie ma czasu żyć.

Istnieje mnóstwo definicji świata. Byłemu kucharzowi, cukiernikowi, pasztetnikowi łatwo przyszło znaleźć taką właśnie metaforę życia. "Dla mnie świat jest kuchnią". Wystarczyło sięgnąć do wspomnień, młodzieńczych doświadczeń.

Arnold Wesker, zapoznany dotąd w Polsce dramaturg angielski (wręcz odwrotnie niż jego bardziej u nas znani i grywani koledzy-wyspiarze: Pinter, Osborne), brawurowo zdobył sobie miejsce i pozycję w świecie już pierwszą swoją sztuką. "Kuchnią" właśnie, napisaną w r. 1957. Sztuką nietypową; autobiograficzno-produkcyjno-symboliczną, dziwną, nie najłatwiejszą do wystawienia na scenie. Idealną do zagrania w jakiejś kuchni hotelowej czy restauracyjnej, w realistycznym i nieskłamanym entourage'u.

Kuchnia, jaką zaprezentował Janusz Warmiński w warszawskim spektaklu "Kuchni" w Ateneum (polska prapremiera, nareszcie, nareszcie!) zadowoli najwybredniejsze gusta speców od organizacji pracy kulinarnej w - na przykład - szwajcarskiej firmie hotelarskiej. Wszystko idzie jak w zegarku (opis jak powyżej). 30 osób obsługi - kucharze, kelnerki, zamiatacze, właściciel - wykonuje na naszych oczach swoją pracę. Jej tempo, perfekcja i beznadziejność działają na nasz system nerwowy. Znakomity zespół "Ateneum" plus doproszeni do tego przedstawienia aktorzy innych warszawskich scen ponoszą odpowiedzialność za nasz niepokój. Bo nie ma co ukrywać: czekamy na coś. Czy ta piekielna kuchnia działa bez awarii? Nic się nie zdarzy?

Odpowiedź otrzymujemy po przerwie. Część druga przedstawienia to próba buntu robotów kuchennych - projekcja marzeń, czas na konflikty międzyludzkie, nieśmiały zamach na wywalczenie sobie czasu na życie.

Różnicują się typy kucharek i kelnerek, ktoś jest Niemcem, ktoś tchórzem, ów kobieciarzem, tamtego zdradza żona. Wilhelmiego kocha Iga Cembrzyńska, nie jest to łatwa miłość, ale które uczucie - dobre czy złe - łatwo rozwija się w kuchni? I jak długo kuchnia - serce restauracji - zniesie to całe ciśnienie ludzkich tęsknot, pragnień, prywatnych sympatii, antypatii i interesów?... Niedługo, to jasne. Próba szaleńczego buntu kucharza Petera (Roman Wilhelmi), krótka awaria, pokrwawione ręce, szloch dziewczyny, ciężar spojrzeń kolegów, łajanie zwierzchników... i kuchnia znowu pracuje. Przez megafon pada lapidarne: frytki raz.

I tylko jedna sprawa nie jest rozstrzygnięta do końca. Właściciel restauracji, pracodawca całej 30-tki pyta bezradnie: "Płacę wam przyzwoicie, jedzenie macie dobre. Czego jeszcze chcecie?"

Właśnie. Czego?

Przedstawienie Warmińskiego zasługuje na pięć gwiazdek. Być może, odwróci ono złą passę w stołecznych teatrach. Być może, zapoczątkuje także "czas Weskera" w Polsce. Autora, który adresuje swoje sztuki do "kierowcy autobusu, zwykłej pani domu, górnika, chuligana". Tego, który w drugiej swojej pozycji "Rosół z pęcakiem" (Chicken soup with Barley) powiada na końcu:

"Jeżeli staniesz się obojętny, umrzesz".

P.S. Spektakl zagrany jest bezbłędnie. Przepisywanie listy nazwisk z programu nie miałoby sensu. Niechże jego twórcy - reżyser, scenograf i aktorzy - uznają go za swój zespołowy sukces.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji