Artykuły

Obłęd historii, trudna miłość

"Doktora Żywago" Lucy Simon w reż. Jakuba Szydłowskiego w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Dwie kobiety, trzech mężczyzn, miłosne komplikacje, w tle oszalała Rosja przejmowana przez bolszewików. Czy to w ogóle temat na musical? A jednak. Polska premiera "Doktora Żywago" Lucy Simon w Operze i Filharmonii Podlaskiej to widowisko pełne rozmachu, pięknie zagrane i wyśpiewane. Bardzo intensywne, choć zdarzają się w nim też puste i niepotrzebne momenty.

Musicalowa wersja "Doktora Żywago" na podstawie powieści Borisa Pasternaka okazuje się przyjemną niespodzianką - nawet najbardziej wątpiący przyznają zapewne, że większość elementów w tej dynamicznej układance po prostu działa i spełnia wymogi gatunku. Potrzebujących wzruszeń - wzruszy. Oczekujących na efekty techniczne - zaskoczy. Chcących pięknych partii wokalnych - zachwyci. Tych, którzy liczą na porządne widowisko teatralne i pełnowymiarowe postaci - też nie rozczaruje.

A przy tym nie jest to widowisko tylko poprawne. "Doktor Żywago" w reż. Jakuba Szydłowskiego ma to "coś" - podskórny nerw, który powoduje, że wiele scen pamięta się długo, a z opery wychodzi się z poczuciem, że nie jest to tylko pięknie opakowana historia.

A coś więcej.

Filmowy klimat, musicalowy sznyt

Twórcom udała się rzecz nadzwyczajna - obszerna musicalowa ekipa stworzyła teatralno-filmowe przedstawienie, w którym mnóstwo efektów nie przytłumia w sumie (poza drobnymi przypadkami) esencjonalnie podanej opowieści - o człowieku, jego emocjach, uwikłaniu w historię.

Przeniesienie powieści Pasternaka na scenę to duże wyzwanie - wielu widzów nie powstrzyma się zapewne od porównań ze słynną filmową ekranizacją Davida Leana z 1965 roku z Omarem Shariffem i Julie Christie w rolach głównych. Niepotrzebnie.

Po pierwsze - musical z piosenkami Lucy Simon jest dobrze napisany. Po drugie - spektakl w Operze i Filharmonii Podlaskiej dobrze sobie radzi z utrzymaniem wrażenia "filmowości", ale przez musicalowy sznyt po prostu zyskuje zupełnie inną jakość. O porównaniach szybko się zapomina, filmowo-teatralno-muzyczny świat szybko pochłania widza. I szybko staje się jasne, że to, na czym zależało twórcom białostockiej inscenizacji - nieco inne przestawienie akcentów - w sumie się udało. Białostocki "Doktor Żywago" to nie tylko historia romansu człowieka rozdartego między kochającą rodziną, żoną i inną kobietą. Ale też historia ludzi, który na tle dramatycznych wydarzeń i rewolucji przetaczającej się przez Rosję - usiłują się jakoś utrzymać na powierzchni, nie poddać się, być sobą, zachować godność.

Ogromne tempo

By to wszystko pokazać, niezbędne jest zachowanie epickości. I białostocka inscenizacja ją ma. Od początku XX w. do rewolucji październikowej, i potem do wojny domowej - przeprowadza widza błyskawicznie. Skrót chronologiczny - już na początku spektaklu - jest imponująco sprawny. Oto w kilka minut dowiadujemy się, że Jurij traci ojca, że do upadku rodziny poniekąd przyczynił się Komarowski, że Tonia będzie żoną Jurija, a młoda Lara - utrzymanką Komarowskiego. Dzieci (w spektaklu grają też bardzo naturalnie mali chórzyści z chóru dziecięcego OiFP) szybko zamieniają się w dorosłych, scena goni scenę, tempo jest ogromne.

I tak będzie przez cały spektakl, rozpędzona machina ruszyła. I nie jest to tylko słowo opisujące klimat spektaklu - machina w musicalu pojawi się naprawdę. Całe widowisko zaś będzie jak szalona podróż - przez historię, zmiany nastroju, emocje, gatunki. Twórcy nie zostawiają czasu na oddech - fundują ogromne tempo, w jednej minucie zderzają scenę metafizyczną z rubaszną, scenę kameralną ze zbiorową. Salę balową zamieniają w peron, peron w okopy, okopy w szpital, szpital w bibliotekę...

Ilość zmienianych dekoracji i kostiumów (blisko 500), wykorzystanie zapadni, nisz, sceny obrotowej - może przyprawić o zawrót głowy. W tym spektaklu szczególnie widać, jak ogromne możliwości techniczne ma białostocka scena, co skrzętnie i ciekawie wykorzystuje scenograf Mariusz Napierała.

Podskórny dualizm

Narracja spektaklu ma tak precyzyjnie filmowy charakter, że czasem już nie wiadomo, czy kończy się już teatr, czy zaczyna seria filmowych migawek, w jednej chwili przełamujących nastrój.

Wielkiej urody scena ślubu Lary i jej narzeczonego rewolucjonisty - Paszy, na chwilę zatrzymuje nas w czasie: migające świece, pieśń cerkiewna intonowana przez duchownego, cudownie miękkie światło - wszystko to daje nadzwyczajny malarski efekt, i wrażenie jakbyśmy wraz z młodymi przebywali w prastarej cerkwi czy grocie ozdobionej bizantyjskimi freskami. Ale na wyciszenie nie ma szans - za chwilę: szaleństwo, roztańczone weselisko, rubaszne i przaśne, młodzi się bawią!

Ów dualizm tworzy podskórną konstrukcję spektaklu, ba, jest on niemal w całości zbudowany na kontrastach. Widać je też w scenografii i choreografii. Historia często opowiadana jest symultanicznie - co widać już w pierwszych scenach, dzięki potężnej konstrukcji eleganckich ażurowych schodów wypełniających przez większość spektaklu całą scenę, obracających się, tworzących dwa plany, dwa pokoje, itp. W tym samym czasie jesteśmy w stanie zobaczyć co dzieje się na froncie, gdzie przebywa Jurij, i co się dzieje w jego domu w Moskwie. W tym samym czasie, gdy główni bohaterowie wyśpiewują swój ból, tęsknotę, pragnienia - zobaczyć możemy ich śpiew zaklęty w tańcu.

"Doktor Żywago" w Operze i Filharmonii Podlaskiej

Siostry wariują

Drugi plan jest bowiem w białostockim musicalu niesłychanie ważny. Abstrakcyjnie potraktowany tworzy drugi przekaz, dopowiada, doprecyzowuje, pozwala na wielowątkowość. To zasługa Jarosława Stańka, który po raz kolejny współpracuje z białostocką operą. Jego choreografie to zazwyczaj oddzielny bohater spektaklu.

W przypadku "Doktora Żywago" to właśnie choreograficzne sceny wsparte przez scenografię, znakomicie poruszający się chór i aktorskie umiejętności artystów wręcz tworzą wizualną opowieść o obłędzie, w jaki popadła Rosja. Kraj przemienia się w oczach, jakby nagle zmieniło się coś w powietrzu. Widać to już w scenach we frontowym szpitalu, gdy pielęgniarki zaczynają konwulsyjny taniec. Widać w scenie w okopach, w której wśród żołnierzy postępuje rozprzężenie, strach i marzą jedynie o ucieczce. Widać w karykaturalnej scenie, w której bolszewicy wręcz fizycznie zaczynają konstruować nowego sowieckiego człowieka.

Zmienia się porządek świata.

Cała piątka razem

A w ten obłąkany wir wrzuceni są główni bohaterowie. Dwie kobiety: Lara i Tonia. I trzech mężczyzn, zakochanych w tej samej kobiecie: Larze - Żywago, Komarowski i Pasza.

Bardzo skomplikowany układ, niełatwy do zagrania. Wymagający odtwórców, którzy nie tylko wiarygodnie owe zależności między sobą naszkicują, to jeszcze, jeśli nie przede wszystkim - pięknie zaśpiewają. I tak właśnie, w obsadzie premierowej, się dzieje. Wszystkie role są wyjątkowo dobrze obsadzone. Fantastycznie wyśpiewane. I niemal wszystkie - zniuansowane.

Lara Agnieszki Przekupień jest krucha, zagubiona, delikatna. Tonia Moniki Ziółkowskiej - ma w sobie subtelność, ale i moc, która pozwala jej wytrzymać oddalanie się męża i szaleństwo tego świata. Komarowski Damiana Aleksandra jest i cyniczny, i intrygujący, bo w sumie niczego nie udaje. Pasza Tomasza Bacajewskiego - to pełen emocji, rozedrgany ideowiec, który i przeraża, i budzi współczucie. I wreszcie Jurij Żywago Rafała Drozda, który z osłupieniem przygląda się światu, jest rozdarty między dwiema kobietami, których nie chce ranić, a jednak to robi.

Cała ta piątka - wybór znakomitych polskich głosów - aktorsko radzi sobie nieźle, przede wszystkim jednak dźwiga naszpikowane trudnościami musicalowe partie, które tylko na pozór wydają się proste. W pewnym momencie bohaterowie są na scenie wszyscy razem - każdy śpiewem w tej samej chwili wyraża swój ból, tęsknotę, strach. To prawdziwy wokalny majstersztyk. A takich jest więcej.

Fantastyczna instrumentacja

Przepięknie brzmi pełna emocji spowiedź Lary przed Paszą, duety kochanków - Jurija i Lary, czy wreszcie absolutnie mistrzowski duet dwóch zrozpaczonych i tęskniących kobiet: Lary i żony Jurija, Toni. To bardzo przejmująca scena, zapadająca w pamięć: i wokalnie, i aktorsko. Podobnie jak miłosna pieśń Jurija i Lary, której towarzyszy przepiękna scena tańca. Soliści śpiewają o bólu, tęsknocie, braku, a tancerze sugestywnie oddają złożoność tej relacji gestem: lgnąc do siebie, oddalając się, walcząc i znów będąc blisko.

Muzyka Lucy Simon nie ma może tak zapadającego w pamięć motywu muzycznego jak filmowa ekranizacja, ale słucha się jej znakomicie. To miłe dla ucha kompozycje, sugestywne, różnorodne, zmieniające tonacje, mające w sobie lekkość, frywolność, czasem monumentalizm.

Na białostockiej scenie zabrzmiały ciekawie dzięki fantastycznej instrumentacji Krzysztofa Dombka. Musical Simon napisany został na 11 muzyków i trzy syntezatory, Dombek zaaranżował go pod Orkiestrę Opery i Filharmonii Podlaskiej.

Zaś białostoccy filharmonicy pod dyrekcją Grzegorza Berniaka wydobyli z tej muzyki to, co w niej najistotniejsze: delikatność i emocjonalność. A soliści i chór znakomicie się w niej odnaleźli. Teksty piosenek Michaela Korie i Amy Powers (w pełnym lekkości, finezyjnym przekładzie Daniela Wyszogrodzkiego, który jest też akuszerem pomysłu, by musical wystawić też w Białymstoku) - artyści śpiewali tak, jakby to były ich własne słowa.

Zbyt beztrosko

Ale jest też łyżka dziegciu. Bowiem w jednej ze scen musicalu ta sama muzyka - liryczna, delikatna i zniuansowana - brzmi już niestety zupełnie nienaturalnie. Oto Żywago uwięziony przez Strelnikowa w lesie jest świadkiem egzekucji. Brzozowy las, klęczący przerażeni chłopi, niezwykle sugestywna scena... a w tle dźwięki zupełnie do niej nie pasujące. To, co jest siłą tej muzyki - lekkość, liryczność - w tym konkretnym momencie ma fałszywe nuty. Brzmi zbyt beztrosko.

Choć ostatecznie trudno powiedzieć czy to muzyka niszczy wymowność tej sceny, czy też scena dokomponowana została w trakcie inscenizacji i to, że jest tak dosłowna, to już decyzja reżysera.

Podobnie zbyt dosłowna i groteskowa wydaje się być scena, w której partyzanci Strelnikoffa nagle zaczynają się bawić latarkami i świecić sobie nimi w twarze. Jeszcze chwilę wcześniej - miganie świateł w brzozowym lesie miało charakter symboliczny i zasadny. Parę sekund później - poprzez ustawianie żołnierzy w rzędach i podświetlanie twarzy - ta scena symboliczność traci i staje się karykaturą.

Wszystko wibruje

Na szczęście wśród bardzo dobrych, rozegranych intrygująco scen, których w musicalu jest dużo - te słabsze momenty się gubią.

Białostocka - musicalowa - wersja kultowego dzieła Pasternaka zaskakuje wielowymiarowością. Jest w tym spektaklu coś wibrującego, jakaś wewnętrzna energia. Jest rozmach, intensywność i liryzm. Szydłowski ze swoją sprawną ekipą nie prześlizguje się przez temat. Korzystając z musicalowej estetyki zmieścił w widowisku i opowieść o absurdzie rewolucji, i historię uchodźczą, i opowieść miłosną, i dramat człowieka rozdartego między idee, rozsądek i miłość.

To może być frekwencyjny hit tej jesieni.

***

"Doktor Żywago"; Prapremiera: 19 lutego 2011, The Lyric Theatre, Sydney;

Premiera polska: 15 września 2017, Opera i Filharmonia Podlaska, Białystok

W białostockim przedstawieniu występuje czołówka polskich artystów musicalowych, których wybrano po przesłuchaniach z ponad setki kandydatów do głównych ról. Musical w przypadku jednych ról będzie miał dwie, w przypadku innych - trzy obsady.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji