Artykuły

Sztuka pożądania

William Hogarth, XVIH-wieczny angielski rysownik i lubieżnik, po­czułby się w dzisiejszych czasach jak u siebie. Wszak treścią jego życia były niebezpieczne związki z władzą, seksualne dewiacje i kło­poty z prawem autorskim. Tylko czy dziś chciałoby się mu dłubać ryciny w metalowych płytach, kiedy pod ręką jest aparat Polaroid?

"Sztuka sukcesu" Nicka Dea­ra, której polską prapremierę przygotował Teatr Dramatycz­ny, oparta jest na losach Hogartha, autora rycin pokazujących nędzę i występek w Londynie lat 30. XVIII wieku. Tezą sztuki jest tożsamość życia i twórczości. Sko­ro artysta rysował burdele, mu­siał być ich stałym bywalcem -rozumuje Dear i swojemu boha­terowi przydaje szczyptę perwersji. Jakkolwiek było naprawdę, życie rozpustnika jest bardziej pociągającym tematem dla tea­tru niż żywot przykładnego mę­ża, co rozgrzesza Deara z mani­pulacji biografią rysownika.

Rewia konformistów

Ale tylko na pozór "Sztuka suk­cesu" jest opowieścią archiwalną, wyciągniętą z gabinetu rycin. Jeśli Hogarthowi zdjąć fraczek i perukę (do czego zresztą dochodzi w przed­stawieniu), na scenie pozostanie sprzedajny pacykarz, jakich wielu, obdarzony równie wielkim talen­tem, co łajdactwem. Swoją karierę Hogarth robi przecież w zdumiewa­jąco współczesnym stylu. Oto sko­rumpowany premier Robert Wal­pole zamyka usta atakującym go artystom - nie, nie cenzurą, lecz li­cencjami na sztuki! Hogarth osią­gnie sukces w zamian za przytę­pienie ostrza krytyki. Jego kom­pan, zjadliwy satyryk Harry Fiel­ding pozostanie nieprzejednany, za co przypłaci końcem kariery dramaturga. Do historii przechodzą tylko artyści nadworni - mówi prze­kornie Dear. Bohaterzy w finale przedstawienia podziwiają pa­radę królewską na Tamizie, przy dźwiękach dworskiej "Mu­zyki na wodzie" Händla.

Neurotyczna osobowość tamtych czasów

W spektaklu Philipa Boehma ważniejszym jednak wątkiem od polityki jest seksualne pożąda­nie, równie silne u Hogartha, co żądza sukcesu. Leon Charewicz w roli rysownika miota się między żoną Jane, którą ciepło gra Aleksandra Konieczna, a demo­niczną dziwką Louisą (Danuta Stenka). Z jednej strony wyrozu­miała, rozkochana kobieta, przełamująca wstyd, by zaspo­koić rosnące pragnienia męża, z drugiej zdychająca na francę tragiczna kochanka, która jest na dnie i wciąż spada niżej. Te dwie różne kobiece role jak w lustrze oddają dwie strony cha­rakteru Hogartha i decydują o całym kształcie przedstawienia. Leonowi Charewiczowi pozo­staje pokazać neurotyczną oso­bowość Hogartha. Gra człowie­ka, dla którego perwersja jest nałogiem, jej brak przeżywa jak narkoman. Bez skutku walczy z własnym pragnieniem - na wi­dok dziwki czy morderczymi tra­ci głowę, trzęsą mu się ręce i drży głos. Kiedy nerwowo, za­chłannie szkicuje upadłe kobie­ty, wywołuje zarazem litość i od­razę. Nie jest łatwo zagrać dewianta, kiedy na scenie zła tyle co kot na­płakał. Poza Danutą Stenką niko­mu nie udaje się wejść w odraża­jący świat rycin sprzed 250 lat. Ciała jak w "świerszczykach" kłę­biące się na scenie wywołują ra­czej śmiech niż przerażenie. A gdy Charewicz mówi słowo "kurwa", ma się wrażenie, że zaraz po­spiesznie przeprosi publiczność. To piekło w porównaniu z orygi­nałem jest zabawą pensjonarek.

Widz w okrążeniu

Reżyserowi udało się za to ciekawie wykorzystać - prze­strzeń. Widzowie i aktorzy z po­wodu remontu małej sceny zna­leźli się na deskach dużej sceny teatru, z widokiem na kulisy, wy­ciągi i reflektory. Postaci krążą dookoła publiczności, przemyka­ją za plecami, przemawiają z po­mostów ponad kulisami, słowem uruchomiona zostaje cała magia teatralna, jakby rzecz działa się na tyłach teatrzyku pana Fieldin­ga, satyryka. Akcji brakuje tylko rytmu, który gubią przydługie przerwy między scenami. Wprowadzenie na polską scenę sztuki Deara to celny wybór, choć nie wróżę jej takiej kariery, jaką zrobił podobny w tematyce i for­mie "Amadeusz" Shaffera. Są w tekście płycizny i nieporozumienia które pozostawił Boehm. Przykładem scena, w której bo­haterowie w lubieżnych pozach jak na filmie porno fotografują się aparatem Polaroid, który nie wiadomo skąd znalazł się w XVIII-wiecznym Londynie. I bez polaroida "Sztuka sukcesu" mo­że być sukcesem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji