Artykuły

Psychodelia, neolit, rabacja i "Ogień" w pióropuszu

Festiwal Genius Loci przeniósł się z nowohuckiej Łaźni Nowej do secesyjnego Teatru Słowackiego. Dyrektor Bartosz Szydłowski sięgnął po historie znane i (nie)lubiane, krakowskie i okoliczne. Zamiast sprowadzać przedstawienia z Polski - postawił na własne, kameralne prapremiery - pisze Witold Mrozek w Gazece Wyborczej.

Czego tu nie było? Na kopcu Kościuszki reżyser Krzysztof Garbaczewski rozstawił okulary do wirtualnej rzeczywistości - instalację "Serce odważnych". Przemierzając psychodelicznie podkoloryzowany wirtualny krajobraz Krakowa, można napotkać wielkie głowy (jak ze scenografii spektakli Garbaczewskiego). Snują one wspomnienia o czynach "pierwszego obywatela i ostatniego rycerza krajów słowiańskich".

Wreszcie, mijając gigantyczne pomniki czy nigdy niedokończony wieżowiec "Szkieletor" przy rondzie Mogilskim, trafiamy do surrealnej izby pamięci, gdzie w nieskończoność słychać testament Kościuszki - słowa o majątku zapisanym na wyzwolenie amerykańskich czarnych niewolników. Można by w tym lekko narkotycznym, patriotyczno-globalnym uniwersum zostać trochę dłużej, ale czujna opieka wolontariuszek szybko prowadzi widza do końca historyczno-futurystycznej wycieczki.

Z pewnością na Genius Loci miało być efektownie. Obok zainfekowanej Krakowem cyberprzestrzeni "Narodowe Czytanie Rejsu", podczas którego Szydłowski zaangażował amatorów weteranów swoich działań w Nowej Hucie do odczytania scenariusza Głowackiego i Piwowskiego we wnętrzach Teatru Słowackiego. Piotr Ratajczak zrobił spektakl na pływającej po Wiśle barce. W Jaskini Maszyckiej w Ojcowie Marcin Wierzchowski opowiada o zbrodni z czasów neolitu. Jakub Roszkowski przygotowuje spektakl o rabacji galicyjskiej w Nowym Sączu - a przypomnijmy, że Szydłowski w tematyce rabacji ma doświadczenie, to jego festiwal Boska Komedia koprodukował głośny spektakl duetu Strzępka-Demirski "W imię Jakuba S.".

Pomysły ambitne, warto się więc im przyjrzeć. Zwłaszcza że to Szydłowski - obecnie łączący kierownictwo artystyczne trzech scen: Łaźni Nowej, Teatru Słowackiego i podległego mu Małopolskiego Ogrodu Sztuki - pozostanie najprawdopodobniej najważniejszym graczem na teatralnej scenie Krakowa. Oczywiście, jeśli jakiś cudowny zwrot akcji nie uratuje Starego Teatru w najlepszym razie przed przekształceniem w muzeum przez nominatów ministra Glińskiego, a przed chaosem i upadkiem na modłę wrocławską w razie najgorszym.

Kraków jako choroba

Najszerzej komentowanym wydarzeniem Genius Loci jest jak dotąd "Landszaft. Lekcja anatomii" w reż. Katarzyny Kalwat do tekstu Weroniki Murek.

W wykładowej sali Katedry Patomorfologii teatr anatomiczny z denatką na podwyższeniu. Trwa dekadencki kabaret, gdzie dwie mieszczki licytują się, która jest poważniej chora. Kraków jako choroba, Młoda Polska - może i z tych przykurzonych dałoby się coś przy sporej dawce błyskotliwej przewrotności wykrzesać. Ale ani Murek, ani Kalwat najwyraźniej tych klimatów nie czują.

No dobrze, "Landszaft" ma przebłyski. Murek - pisarka po świetnym prozatorskim debiucie, która od pewnego czasu z różnym skutkiem próbuje szczęścia w teatrze - odstaje od większości kolegów ze swojego pokolenia. Jej teksty są często precyzyjnie skonstruowane, wycyzylowane jest tu każde słowo. Mogą się przez to wydawać trochę niedzisiejsze - ironiczne gry słowne pachną Różewiczem, trochę też Grochowiakiem. Jednak w wygłoszonym ze sceny "Landszafcie" dramat nie wie, do czego zmierza, a reżyserka zdaje się nie wierzyć w sam język i nie dawać mu szansy.

Nikt do końca nie wierzy tu w to, co robi, choć chwilami ratują ten niefortunny projekt aktorzy. Sandra Korzeniak, znana przede wszystkim ze spektakli Krystiana Lupy, była u niego Marilyn Monroe czy Małgorzatą (tą od Mistrza). Choć Korzeniak nie pokazuje tu niczego, czego byśmy nie znali z jej ostatnich ról - dziwne, katatoniczne trwanie, połączenie przewrotnej gry z widzem, dziecięcej naiwności i niespodziewanych wybuchów emocji - to charyzma pozwala jej utrzymać uwagę widzów. Z kolei Błażej Peszek i Iwona Budner rzucaniem komicznych min wybudzają co jakiś czas widownię z drzemki.

Po co z tej magmy na chwilę wyłania się Wyspiański, stojący nad grobem i chory na syfilis? Patrząc na inscenizację - trudno powiedzieć. Pewnie dlatego, że Kraków to rzecz jasna miasto Wyspiańskiego, o czym ostatnio tamtejsi urzędnicy i luminarze chcą nam za wszelką cenę przypomnieć. Słyszy się nawet, że Wyspiański to krakowski Gaudi. Szkoda, że pogody nie mamy katalońskiej.

Profesor Kossak broni Puszczy

Doczepianie na siłę "brandów" - czy to lokalnych, czy "dyskursywnych" - to problem także "Simona, gdzie jesteś?" poświęconego Simonie Kossak, profesor biologii, wnuczce i córce znanych malarzy, zmarłej 10 lat temu i zaangażowanej w ochronę Puszczy Białowieskiej. Tomasz Cymerman wyreżyserował własny tekst na temat jej biografii.

Niestety, przedstawienie oscylujące wokół dwóch głównych wątków - toksycznej relacji z matką z podupadłego ziemiaństwa i przyrodniczej pasji - przypomina trochę odczytany na głosy przeciętny artykuł w prasie kobiecej. Aktorki przemierzają przestrzeń w tę i z powrotem, byle coś się przy tej scenicznej lekturze działo.

Frazy opowieści nie składają się w żadną strukturę i ciągną w nieskończoność. Zaś strona wizualna przedsięwzięcia - drewniano-tekturowe litery klocki, projekcje wideo z wizerunkami płaczących dzieci - ma wdzięk europalety. Nie można jednak wykluczyć, że zabieg ten ma mieć charakter ironiczny. To była szansa na porywający spektakl o buntowniczce - całość sprawia jednak wysilone wrażenie, jak praca domowa.

Major Kuraś na parkingu

Genius Loci nie tylko wychodzi w przestrzenie pozateatralne, ale też próbuje wywieźć krakowskich artystów poza Kraków. Oczywiście tych, którzy jeszcze nie wyemigrowali do Warszawy. W końcu Teatr Słowackiego jest instytucją wojewódzką, wyjeżdża więc w małopolski interior.

Najbardziej moją uwagę przykuła propozycja dla Zakopanego. "W ogień!" Wojciecha Klemma to spektakl o postaci Józefa Kurasia "Ognia", legendy Podhala, przez chwilę komendanta UB, potem "żołnierza wyklętego" odpowiedzialnego za mordy na ludności żydowskiej i słowackiej, dziś gloryfikowanego przez prawicę.

Na tle pozostałych obejrzanych przeze mnie przedstawień festiwalu "W ogień!" był zdecydowanie najlepszą propozycją. W wyrazistym rytmie pięcioro aktorów i aktorek wcielających się w tytułowego bohatera zaczyna swoje opowieści od frazy "Historia Ognia jest taka...".

Klemm z dramaturgiem Mateuszem Pakułą wychodzą od osobistej tragedii (zamordowanie rodziny Kurasia przez gestapo), opowiadają o zaangażowaniu w kampanię wrześniową, wreszcie - przypominają nieheroiczne epizody Ognia jeszcze z czasów bycia w "głównym nurcie" zbrojnego podziemia - AK. Spektakl nie relatywizuje zbrodni, ale komplikuje opowieść i mnoży punkty widzenia. Daje głos też narodowokatolickiemu codziennemu "zdrowemu rozsądkowi": "Zabijał nie Żydów, ale komunistów", "Słowacy sami poszli do Hitlera". Głos bulgoce jednostajnie jak magma. "Czasy były skomplikowane".

Jako refren granej na żywo muzyki Dominika Strycharskiego powraca nucona na żywo piosenka "Deszcze niespokojne..." - serialu wciąż jeszcze kultowego, ale jednocześnie dawno już rozpoznanego jako narzędzie propagandowe. Spektakl Klemma to też uliczny teatr atrakcji wpędzający przypadkowego odbiorcę w konfuzję - aktorzy odpalają race, skandują znane z nacjonalistycznych demonstracji okrzyki, a do mundurów noszą indiańskie pióropusze, symbol nęcącej chłopięcej przygody, za którą dziś przebiera się okrucieństwa wojny.

Trochę do tej ostrej, wyrazistej i nieco wiecowej formy nie pasują kwieciste metafory dramatopisarza Mateusza Pakuły (np. historia jako mięsożerna roślina), ale w ogólnym rozrachunku można to wybaczyć. "W ogień!" to próba zmierzenia się z czołowym mitem nowej historycznej propagandy. A także próba wyjścia do ludzi.

Jak się udał ten desant? "W ogień!" grany był w przestrzeni publicznej - na parkingu scenografia (site specific - przystanek z napisem "Cracovia", zdewastowany kiosk z Matką Boską) Anny Marii Karczmarskiej płynnie przechodziła w zastane tu billboardy znaczące krajobraz turystycznej stolicy Podhala.

Premiera odbyła się w zimny letni wieczór przy rondzie Solidarności, w pewnym oddaleniu od ścisłego centrum miasta. Część widowni przybyła autokarami z Krakowa, część przyszła stąd. Od ulicy oddzielał nas niski płotek, za którym przystawali na chwilę powracający klienci pobliskiego dyskontu z ciężkimi siatami. Najtrudniej zrobić pierwszy krok.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji