Artykuły

To jak umowa z Panem Bogiem

- Jako fundacja skończyliśmy niedawno kolejny etap kampanii "Budzimy do życia". Fundusze zebrane dzięki wysłanym na nasze konto SMS posłużą do budowy "Budzika". Tak nazywać się będzie klinika, która powstanie niedługo przy Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie - mówi aktorka EWA BŁASZCZYK, mama Mani i Oli, która od sześciu lat znajduje się w śpiączce.

Izabela Redlińska: Który raz udziela pani dzisiaj wywiadu?

EWA BŁASZCZYK: - Byłam gościem internetowego czatu, potem odwiedziła mnie telewizja, a teraz rozmawiam z panią. Dzisiaj wieczorem czeka mnie jeszcze koncert w Teatrze Muzycznym Roma. Zaśpiewają między innymi Edyta Geppert, Alicja Majewska, Lora Szafran. Będzie to koncert charytatywny na rzecz fundacji.

Dużo czasu jej pani poświęca, ale chyba nie każdy dzień wygląda aż tak pracowicie?

Ostatnio nieustannie zdarzają się takie dni, przez co trudno mi znaleźć czas na próby. Niedługo mam koncertować w Nowym Jorku. Wystąpi ze mną również Mania, która będzie śpiewać i grać na gitarze. Nie sposób jednak niczego odpuścić. Jako fundacja skończyliśmy niedawno kolejny etap kampanii "Budzimy do życia". Fundusze zebrane dzięki wysłanym na nasze konto SMS posłużą do budowy "Budzika". Tak nazywać się będzie klinika, która powstanie niedługo przy Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Powstanie z myślą o najmłodszych pacjentach po urazach neurologicznych, w śpiączce, wymagających długiej i intensywnej rehabilitacji. Chciałabym, żeby podobne miejsca pojawiły się z czasem w innych centralnych miastach Polski. Czeka nas więc ciężka praca.

Czy to był pani pomysł, żeby fundację nazwać "Akogo?"?

Nad nazwą zastanawialiśmy się razem z księdzem Wojtkiem Drozdowiczem, twórcą programu dla dzieci "Ziarno", z którym założyłam fundację. "Akogo?" przyszło mi do głowy dlatego, że brzmi niczym pytanie zadawane przez dziecko. Stąd ten błąd w pisowni.

Zainspirowała mnie też Ola, która bardzo dużo rysowała. Była przy tym zagłębiona w swoim świecie. Czasami tylko, kiedy słyszała obok czyjąś rozmowę, wynurzała się z niego i półprzytomnie pytała: a kogo? Nazwa ta ma też swoją inną wymowę. Można ją interpretować jako przewrotne pytanie: a kogo to wszystko obchodzi? Ma też w sobie pewną bezradność. Dzieci w śpiączce pozbawione są bowiem mocy sprawczej i zdane na nas, dorosłych. To my musimy podjąć trud, by one mogły wrócić.

Fundacja istnieje już cztery lata, ale jej historia jest dłuższa. Sięga 2000 roku, w którym tak wiele się w pani życiu zmieniło. Najpierw zmarł mąż, Jacek Janczarski. Potem Ola zapadła w śpiączkę. Co się stało?

Zachłysnęła się wodą, kiedy usiłowała popić tabletkę. W rezultacie doszło do zatrzymania pracy serca, niedotlenienia mózgu i śmierci klinicznej. Zobaczyłam, że polska służba zdrowia ratuje ludzkie życie, ale jednocześnie zabiera szanse tym, którzy szybko się nie pozbierali i nie wrócili do siebie. Nie można ich wyrzucać ze szpitala z czysto ekonomicznych powodów. Dlatego właśnie założyłam fundację.

W jakim stanie jest Ola? Gdzie się znajduje? Ma teraz dwanaście lat, prawda?

Tak. Jest w domu, tu gdzie rozmawiamy, pod nami, na dole. Największe szanse na powrót ze śpiączki daje się pacjentom do półtora roku od urazu, zwłaszcza jeśli hospitalizacja i rehabilitacja prowadzona jest na odpowiednim poziomie. Po tym czasie możliwość przebudzenia przechodzi w kategorię cudu. Ola się w niej znajduje, bo leży już sześć lat.

Z ludźmi pogrążonymi w śpiączce nie ma ponoć żadnego kontaktu. Ale przecież reagują oni choćby na zmiany pogody, co oznacza, że mają jakiś kontakt z rzeczywistością.

Ależ oczywiście, że mają. Jak wykazały angielskie badania, ponad połowa z nich ma pełną świadomość swojej sytuacji. To jest porażające! Nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić tego więzienia. Ja myślę, że Ola strasznie chce z niego wyjść. Wszyscy lekarze zgodnie twierdzą, że ma silną wolę walki. Szybko, bo po czterech dniach od urazu wyszła spod respiratora, a potem z klinicznego zapalenia płuc, w wyniku którego umiera ponad połowa z nich. Przeżyła sepsę, tyle narkoz, różnych form terapii.

Dużo jest takich dzieci jak Ola?

Nie wiadomo. Nie ma bazy danych, bo problem rzekomo nie istnieje. Próbowali oszacować go w swoim kraju Włosi. Wyszło im, że to około 6 tys. osób. Nie jest więc to problem tak powszechny, jak na przykład zawały serca. Dlatego proponujemy, by kliniki "Budzika" były małymi oddziałami liczącymi 12 - 15 łóżek. Pacjentów w śpiączce polskie szpitale nie chcą. Kierowani są oni do hospicjów, gdzie wcześniej czy później odchodzą albo wracają do domów. Tymczasem ich stan przerasta często rodzinę, która sama staje się chora.

Dlatego pojawił się pomysł powstania oddziałów "Budzika"...

Kiedy po siedmiu miesiącach pobytu w szpitalu Ola odzyskała wzrok, usłyszałam, że nie rokuje dobrze na przyszłość. Poczułam, że większość lekarzy chce się nas pozbyć. A przecież ona właśnie otworzyła oczy, więc coś jest nie tak - pomyślałam. Nie można uśmiechać się do matki i mówić, jakie fajne są hospicja. Jest to po prostu nieludzkie. To był moment przełomowy. Wtedy przestałam traktować śpiączkę Oli jako coś intymnego. Poprosiłam swoją agentkę, by zorganizowała koncert charytatywny w Sali Kongresowej oraz skontaktowała mnie z redakcjami niemal wszystkich pism. To był 2001 rok. Przestałam myśleć w kategoriach, żeby pomóc tylko Oli czy innemu konkretnemu dziecku. Zaczęłam myśleć o stworzeniu systemowego rozwiązania dla chorych, małych ludzi, którzy mają przed sobą całe życie i nie można im tego odebrać. Budziłam się w nocy zlana potem i mówiłam sobie, że chyba oszalałam, iż porywam się na coś takiego.

To są tragiczne przeżycia, które udało się pani przekuć w organizatorski sukces.

Na pewno pomagają mi inni ludzie, poczucie, że nie jestem sama. Doszukuję się sensu w tym, co się stało. Tak rozpaczliwie... Czasami myślę, że Ola ma jakąś umowę z Panem Bogiem, że kiedy uda mi się uratować ileś innych dzieci, to może wtedy jej misja się skończy i zdarzy się cud. Doszukuję się w tym wszystkim sensu, bo w przeciwnym razie musiałabym chyba zwariować.

Jest pani aktorką, a więc osobą posiadającą umiejętność okazywania publicznie emocji. Czy mimo wszystko nie ma pani trudności z mówieniem o tak intymnych sprawach?

Na swój temat nie. Ja rozumiem, że czemuś to służy. Jeśli jestem świadomym rodzicem, to wiem, że tylko mocny głos w tej sprawie może sprawić, iż będzie usłyszany. Nie ma innej drogi. Większy problem miałam natomiast z Olą, bo nie mogłam jej spytać, czy ona się na to zgadza. Jest przecież fotografowana, filmowana. Boli mnie, że nie mogę z nią o tym porozmawiać. Wciąż mam dylemat, czy dobrze się dzieje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji