Artykuły

Stracone zachody

Widzowie, którzy przyszli na premierę komedii Williama Szekspira "Stracone zachody miłości", w reżyserii Tadeusza Bradeckiego, nie mieli zbyt wielu powodów do śmiechu. Twórcy przedstawienia wykazali się dość topornym poczuciem humoru, który sprawił, że na widowni panowała niezmącona niczym cisza, która nie świadczyła o dobrej zabawie, tylko o znudzeniu.

A zapowiadało się całkiem dobrze. Czwórka młodych ludzi, na czele z księciem, postanawia poświęcić się studiom duchowym i naukowym, wyrzekając się na trzy lata uciech tego świata, a w szczególności kobiet, które mogą zmącić tak łatwo spokój duszy i umysłu. Bohaterowie siedzą na ziemi, w pozach medytacyjnych, które kojarzą się ze współczesną modą na jogę i inne dalekowschodnie sposoby przywracania harmonii ze światem. Jednak to jedyny akcent nawiązujący do współczesności i tak naprawdę będący świadectwem chęci interpretacji sztuki Szekspira, w przedstawieniu której - oprócz podawania znakomitych, dowcipnych kwestii jakie znalazły się w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka - tak naprawdę o nic nie chodzi. Ubrane w (stylizowane na lata trzydzieste) kostiumy kobiety, które przybywają na książęcy dwór, nie mają w sobie nic z szekspirowskiej przewrotności. To sprawia, że najpiękniejsza scena w sztuce przedstawiająca bal, podczas którego przebrane panie wymieniają się partnerami, traci na swojej tajemniczej dwuznaczności. Ale trudno się dziwić, gdyż drużyna męska przybywa do swoich ukochanych na nartach, czego interpretacji w żaden sposób się nie podejmuję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji