Artykuły

Kawalerowie i panny

Jedna jest tylko rzecz gorsza niż elżbietański wesoły kawaler, to elżbietańska wesoła panna - te słowa G.B. Shawa natrętnie przychodziły mi na myśl podczas trzech długich godzin spędzonych w teatrze.

Shaw wiele wycierpiał jako recenzent na XIX-wiecznych angielskich przedstawieniach, ale nie jesteśmy przecież gorsi - też stać nas na nudnego i nieudanego Szekspira. W spektaklu Tadeusza Bradeckiego nie tylko wesołe panny i kawalerowie są nieudani. Takoż wesołe postaci z wyższych i niższych sfer, wesoła scenografia, wesołe kostiumy, wesoła muzyka. Oraz ogólna wesołość, a także pojawiające się od czasu do czasu nutki melancholii czy cierpienia. Przedstawienie ciągnie się i wlecze, choć aktorzy ciężko pracują, usiłując rozbawić i wzruszyć widownię. Reżyser ze wszystkich sił stara się uzyskać lekkość, niewymuszony wdzięk, bezpretensjonalność, błyskotliwość tudzież efekt żonglowania formami, nastrojami i konwencjami. Wszystko na nic, wszystko na darmo.

Drobiazgi i smaczki

Postaci "Straconych zachodów miłości" nie mają głębi bohaterów dojrzalszych dzieł Szekspira (to utwór dwudziestoparolatka), ale jednak nie są płaskimi marionetkami, w jakie zamienił ich Bradecki. A może reżyser chciał nas zabawić konwencjonalnością postaci i konwencją teatru? Ślady takiego zamysłu da się odnaleźć (obok innych śladów), ale reżyser nie podjął żadnej radykalnej decyzji estetycznej, wobec czego powód wystawienia tej akurat komedii nie jest zrozumiały. Kenneth Branagh w filmowej wersji przerobił "Stracone zachody miłości" na musical, elżbietańską sztuczność zastępując z powodzeniem sztucznością współczesną. Bradecki poczynał sobie znacznie mniej pewnie, skupiając się na drobiazgach, smaczkach (niekoniecznie smacznych), żarcikach, na każdej postaci i sytuacji z osobna. Nie była to słuszna decyzja: nic się tutaj z niczym nie łączy, zwłaszcza że i skupienie jest pozorne. Postaci pozostają na poziomie zewnętrznej charakterystyki, sytuacje nie mają dramaturgii, żarciki czasami docierają do widowni, częściej nie, a zwykle istnieją sobie a muzom.

Gdyby było tak...

Początek spektaklu jeszcze nie zapowiada klęski. Książę (Krzysztof Zawadzki) i jego trzej przyjaciele - Biron (Błażej Wójcik), Longueville (Bartek Kasprzykowski) i Dumaine (Grzegorz Łukawski), którzy postanowili oddawać się nauce i cnocie, ucharakteryzowani sana buddystów. W szarych, luźnych bluzach i czarnych czapeczkach oddają się medytacji. Jest w tej scenie i lekka kpina z nagłych duchowych olśnień, i rozczulenie młodością bohaterów, no i - co najważniejsze - ludzie, którym mamy ochotę się przyglądać. Aktorzy grają subtelnie, nie spieszą się do puenty.

Gdyby było tak i lepiej... Ale było coraz gorzej. Panowie wytracili początkową energię, odzyskując ją na moment w kończącej pierwszy akt scenie, kiedy ukrywają przed sobą nawzajem spisane w wierszach miłosne wyznania. Może nie był to koncert gry aktorskiej, ale przynajmniej działanie w jakimś celu.

Panny, po efektownym wejściu a la pokaz mody, niewiele już były w stanie zagrać, ograniczając się do chichotania, filuternego, a deklamacyjnego dowcipkowania i wytwarzania owej bolesnej dla widza atmosfery lekkości.

Fantazja?

Swoje dodała również scenografka, odziewając bohaterów w kostiumy, które miały być fantazyjne i współczesne, a były nietwarzowe, przypadkowe i niegustowne, przeobrażając ładne i zgrabne aktorki w pretensjonalne dziwadła, a aktorów w manekiny przytłoczone nadmiarem jakże dowcipnych elementów garderoby. Od taft, atłasów, głębokich dekoltów, niebotycznych obcasów, szali, torebeczek, biżuterii, koronkowej bielizny, kapelusików, pomponików, kamizelek, rękawiczek, kratek, kwiatków, falbanek i kurteczek aż oczy bolą.

Zamykającą scenę białą tapetę w roślinki i papużki najchętniej bym podarła na kawałki. Zabroniłabym reżyserowi zrzucania z góry płatków kwiecia, wprowadzania na scenę muzyków, rozbawiania widzów każdym spójnikiem, gestem, podskokiem i biustonoszem z osobna, siłowego, a nieuzasadnionego rozwojem spektaklu, używania akcentów ludzkiej prawdy i cierpienia. A prosiłabym o zastanowienie się nad słowami jednej z bohaterek: "Najlepsza to zabawa, co nie pragnie bawić ;/Gorliwy aktor, który usiłuje sprawić,/By widownia się śmiała, nadmiernym zapałem/Uśmierci dowcip sztuki".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji