Artykuły

>>Ludzie je pełnią i cienie...<<

Powszechnemu należy się wdzięczność za to, że w rozpoczynającym się oto Roku Wyspiańskiego w półwiecze jego śmierci wystąpił jako pierwszy warszawski teatr z utworem tego wielkiego pisarza.

Należałoby tylko rozstrzygnąć, czy dobry zrobił wybór, wyróżniając z całego dramatycznego dorobku Wyspiańskiego "Klątwę" i skoro tę właśnie sztukę wybrał, jak wywiazał się ze swego zadania.

"Teatr mój widzę ogromny

Wielkie powietrzne przestrzenie,

ludzie je pełnią i ciernie,

ja jestem grze ich przytomny."

Ten czterowiersz z "Wyzwolenia" można by uważać potrosze za credo dramatyczne Wyspiańskiego. Jego sztuki na poły realistyczne, na poły fantastyczne istotnie napełniają scenę na przemian "ludźmi" i "cieniami". Jaka jest "Klątwa"? Czy jak "Noc listopadowa", "Wyzwolenie" lub "Wesele" ukazuje na równi ludzi i cienie? Czy jak "Warszawianka" zadowala się ludźmi realnymi?

Już samo dokładne i precyzyjne wyjaśnienie miejsca akcji, podane przez autora "rzecz dzieje się we wsi Gręboszewie pod Tarnowem" powinno prowadzić na tropy realistyczne, zwłaszcza że, jak wieść niesie, sztuka osnuta została dookoła prawdziwego straszliwego zdarzenia w tejże wsi, gdzie mieszkańcy zwalili winę za posuchę na księdza i gospodynię, matkę jego dzieci i chcieli dzieci te spalić na stosie jako ofiarę.

Więc realne, pełne okrucieństwa opowiadanie o skutkach ponurej ciemnoty swojskiej, o grozie ślepego motłochu i obiedzie, który kazał młodej matce samej zaprowadzić rodzone dzieci na płonący stos.

A mimo to, że bohaterami są ludzie nie cienie "Klątwa" na dzisiejszym widzu robi wrażenie sztuki fantastycznej. Pogańska wiara w konieczność ofiary, złożonej dla przebłagania ciemnych bóstw, domagających się odkupienia, nadprzyrodzona moc burzy z jej gromami i piorunami, wszystko to zmienia sztukę w jakąś nierealną, fantastyczną klechdę z zamierzchłych pogańskich czasów. Widz nie wierzy w prawdziwość tego, co widzi na scenie i nie pomoże tu nawet genialny zmysł dramatyczny Wyspiańskiego, sprawiający, że groza narasta ze sceny na scenę i że cała akcja konsekwentnie dąży do tragicznego zakończenia.

Z TEJ WŁAŚNIE przyczyny, że teatrowi, rozporządzającemu najlepszymi nawet siłami, trudno jest przybliżyć do dzisiejszego widza "Klątwę", wybór tej sztuki wydaje mi się niesłuszny. Czyż nie jest stokroć bliższa dzisiejszemu widzowi nawet nierealna Kora, żegnająca matkę Demeter w "Nocy listopadowej", choć przecież obie są cieniami, niż ta z krwi i kości kobieta. Gospodyni z "Klątwy"? Może rozstrzyga tu dawka poezji stokroć silniejsza w "Nocy listopadowej", niż w "Klątwie" - nie wiadomo, ale faktem jest, że to uczucie mają chyba wszyscy widzowie.

Nie znaczy to, że Teatr Powszechny miał się szarpnąć na zadanie nad swe siły i wystawić "Noc listopadową", ale sadzę, że stokroć łatwiejsza "Warszawianka" byłaby dla tej sceny wdzięczniejszym zadaniem, niż "Klątwa".

Czy to znaczy, że spektakl "Klątwy" w Powszechnym był zły Bynajmniej. IRENA BABEL umiejętnie i inteligentnie pokierowała akcją sztuki, chór zredukowała do trzech dziewcząt wiejskich, z których każda (HREBNICKA, NOWICKA, PAWŁOWSKA) naprawdę pięknie mówiła wiersz Wyspiańskiego, dała poszczególnym rolom obsadę nadzwyczaj trafną, a to wszystko już bardzo wiele. Może tylko niepotrzebnie pozwoliła scenografce na ukazanie takiego kształtu plebanii, o jakim się Wyspiańskiemu nie śniło. Wyspiański należy do tych, jakże rzadkich autorów dramatycznych, który swoje dramaty widział od razu w gotowym i nie byle jakim kształcie plastycznym. "Klątwa" nie jest wyjątkiem i dekoracja opisana jest przez autora pieczołowicie z dbałością o każdy ważny dla niego szczegół. Po co było zamiast tego wystawiać coś pośredniego pomiędzy kaplicą pogrzebową na cmentarzu a szaletem - coś tak bardzo "niewyspiańskiego"? Może też zbyt bliskim w czasie byt zewnętrzny kształt pokazanej wsi: postacie w strojach z Cepelii?

ROLE, jak to już wspomniałam obsadzone były nader trafnie. IZABELLA WILCZYŃSKA dorodnością swą, surowością postaci i wielką prostotą była taką Gospodynią, jaką sobie chyba sami wyobrażamy. Wiersz w jej ustach brzmiał pięknie, a w scenach graniczących z melodramatem nie dawała się unieść histerii, tak w tej roli niebezpiecznej.

Druga obok niej tragiczna rola kobieca, to Matka. Grała ją z wielkim i przejmującym do głębi wyrazem ZOFIA TYMOWSKA. I ona nie dała się unieść fali melodramatu: była powściągliwa, ludzka i głęboko matczyna. ZOFIA ANKWICZ w roli Dziewki miała wiele swobody i naturalności, zwłaszcza w scenie pożegnalnej.

Trudnej roli Księdza nie we wszystkich momentach sprostał STEFAN RYDEL. On to właśnie chwilami odchodził od Człowieka w stronę Cienia i wymykał się jak gdyby z realnego dramatu. JAN KOCHANOWICZ jako stary Dzwonnik, JULIUSZ ŁUSZCZEWSKI w roli Pustelnika, odprawiającego gusła i czary oraz TADEUSZ BARTOSIK jako Sołtys wywiązali się ze swych ról pomysłowo. Bardzo interesującą sylwetkę Parobka stworzył EDMUND KARWAŃSKI.

O dziewczętach, stanowiących Chór była już mowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji