Artykuły

Klata staje po stronie wykluczonych

"Weź, przestań" w reż. Jana Klaty w TR Warszawa. Pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Premiera "Weź, przestań" w warszawskim Teatrze Rozmaitości. Najnowsza sztuka głośnego reżysera i dramatopisarza pokazuje Polskę z perspektywy społecznych dołów.

Jan Klata stanowi problem dla polskiego teatru. Bez jego przedstawień, które neokonserwatywna krytyka obrzuca całą gamą epitetów (nazywając je "publicystycznymi", "gazetowymi", "plakatowymi", "doraźnymi", "propagandowymi" oraz "pozbawionymi wartości uniwersalnych"), byłoby naprawdę świetnie. Moglibyśmy w spokoju smakować kunszt aktorskiej interpretacji tekstu, podziwiać piękno słowa, delektować się metaforami i teatralnymi symbolami.

Niestety, Klata nie przejął się zmasowaną krytyką po niedawnym przeglądzie swoich przedstawień w Warszawie i nadal psuje nastrój. Jego najnowsza sztuka "Weź, przestań", której prapremiera odbyła się wczoraj w TR Warszawa, jest skandalicznie napisana, pozbawiona fabuły i wartości literackich. Przypomina raczej reportaż zarejestrowany ukrytą kamerą w jednym z warszawskich przejść podziemnych, którego bohaterami są bezdomni, alkoholicy, menele i społeczne męty. Ich pełne wulgaryzmów i niewybrednych dowcipów rozmowy obrażają poczucie dobrego smaku i rażą dosłownością.

To samo można powiedzieć o scenografii Justyny Łagowskiej, która z pietyzmem porównywalnym jedynie do pracy archeologa rekonstruującego zabytki zamierzchłej kultury odtworzyła na scenie obrzygane marmurowe ściany podziemi Dworca Centralnego. I o muzyce, na którą składają się popowe kawałki, celowo zniekształcone przez wykonujących je aktorów udających postaci z emitowanej w MTV kreskówki "Beavis and Butthead".

To wszystko prawda. Takiego stężenia złego smaku, wulgarności i dosłowności nie było od dawna w Warszawie. Prawdą jest też, że nie było w Warszawie przedstawienia, które z taką ostrością pokazywałoby to miasto z perspektywy społecznych dołów. Z punktu widzenia ludzi, którzy są ostatnim ogniwem w łańcuchu pokarmowym wolnego rynku. Klata ma odwagę stanąć po ich stronie, chociaż śmierdzą, mówią od rzeczy i wykorzystają każdą okazję, aby zwędzić portfel czy komórkę. I pyta w ich imieniu: czy mają prawo do istnienia?

To pytanie reżyser stawia w miejscu szczególnym - w najmodniejszym teatrze Warszawy, do którego chodzi artystyczna i intelektualna elita. Jej przedstawicieli konfrontuje z osobnikami, dla których nie poświęciliby nawet dwóch sekund. Tutaj muszą z nimi obcować półtorej godziny.

Wielką zaletą spektaklu Klaty jest całkowity brak sentymentów. Reżyser nie gładzi wykluczonych po głowach, nie częstuje łatwymi gestami współczucia, przeciwnie - zmusza publiczność do śmiechu z ich naiwności i głupoty. Śmiejemy się do łez, kiedy przekazują sobie najlepsze sposoby na wyłudzenie renty inwalidzkiej, jak się spierają, czy słynny polski chodziarz jest czy nie jest pedałem, i nie potrafią wymówić słowa "hemoroidy".

Ale śmiech zamiera w gardle, kiedy odkrywamy, jak cienka jest granica pomiędzy tak zwaną elitą a tak zwanym społecznym marginesem. Przy cynicznych i bezwzględnych "białych kołnierzykach" z korporacji, którzy traktują przejście podziemne jak zoo, jego stali mieszkańcy wydają się aniołami.

To przedstawienie obala jeszcze jeden mit: że Klata nie umie pracować z aktorami. Janusz Chabior jako bezdomny Przyruch, Rafał Maćkowiak w roli chorego ochroniarza, który rozmawia z fotografią Papieża, Agnieszka Podsiadlik jako Adrenalinka wyłudzająca drobne od przechodniów czy Andrzej Konopka jako bandyta histeryk - każda z tych ról to studium społecznego wykluczenia. Klata, nie przestawaj.

Na zdjęciu: Jan Klata podczas próby "Weź, przestań".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji