Artykuły

"Eros i Psyche". Barbara Wysocka opowiada o premierze w TW-ON

- Muzyka "Erosa i Psyche" jest rozpięta między Szymanowskim a Gershwinem, momentami mogłaby być akompaniamentem do filmów kręconych w Hollywood. Po tych tropach doszłam do świata filmu. Nasza Psyche jest aktorką - zapowiada Barbara Wysocka.

Uznana reżyserka w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej przygotowała spektakl według "Erosa i Psyche" Ludomira Różyckiego, jednej z najważniejszych, obok "Króla Rogera" Karola Szymanowskiego, polskich oper modernistycznych. Dyryguje Grzegorz Nowak, dyrektor muzyczny Opery Narodowej. Premiera w piątek 13 października.

ANNA S. DĘBOWSKA: Opera Ludomira Różyckiego, której bohaterka, Psyche, wędruje przez tysiąclecia, biorąc na siebie dobry i zły los, to chyba fascynująca historia dla reżysera?

BARBARA WYSOCKA: Historia sama w sobie jest może i fascynująca, jednak niełatwa do przedstawienia na scenie. W libretcie napisanym przez Jerzego Żuławskiego (1904) Psyche zostaje skazana na podróż przez wieki i pojawia się w kolejnych wcieleniach: jako arkadyjska królewna, wędrowna artystka w czasach rzymskich, średniowieczna mniszka, dziewczyna zafascynowana ideałami rewolucji francuskiej, wreszcie utrzymanka bankiera na początku XX wieku. W każdym ze swoich wcieleń spotyka Blaksa. Początkowo jest jej sługą, później relacja władzy zmienia się na korzyść Blaksa, który zaczyna mieć wpływ na życie Psyche. Ona zaś podąża za miłością do Erosa, którego twarz przypadkowo zobaczyła i właśnie dlatego skazana zostaje na życie wieczne.

W naszej inscenizacji tworzymy świat filmu. Psyche (Joanna Freszel - sopran) jest aktorką, jej pogoń za Erosem (Tadeusz Szlenkier - tenor) to próba podążenia za własnym pragnieniem, w podróży przez kolejne plany filmowe towarzyszy jej Blaks (Mikołaj Zalasiński - baryton), przypadkowy świadek jej spotkania z kochankiem-bogiem.

Sztuka i libretto Jerzego Żuławskiego mogłyby być świetnym materiałem na polskiego filmowego "Orlanda". Jednak współczesny teatr jest wobec tej opery nieco bezradny. Mamy tu pięć obrazów z epilogiem. Każdy z tych obrazów rozgrywa się w innej epoce, w domyśle w innych dekoracjach.

To właściwie materiał na pięć różnych oper?

- Gdybyśmy chcieli zbudować to wszystko na scenie, nie byłoby to możliwe ze względów finansowych, poza tym okropne ze względów estetycznych. Budowanie realistycznych dekoracji z papier-mâché w dzisiejszym teatrze po prostu się nie sprawdza. Co więcej, po rezygnacji z tych pięciu światów i podróży Psyche przez kolejne wcielenia historia stanie się niezrozumiała.

Z Barbarą Hanicką, scenografką, obmyśliłyśmy wiele różnych rozwiązań i wciąż coś nam nie pasowało. Ta opera wymaga stworzenia wielu światów scenicznych. Nie dało się prostym gestem wszystkiego uwspółcześnić.

Tylu reżyserów robi w operze nie takie rzeczy.

- Być może. Tu konieczne było znalezienie wspólnego mianownika dla całego dzieła, czegoś, co pozwoli przedstawić kolejne obrazy w sposób umowny, a jednocześnie opowie historię głównej bohaterki i jej dramat. Minęło sto lat od czasu, gdy Jerzy Żuławski napisał swoją sztukę, a później opracował z Różyckim libretto na jej podstawie. Problemy, którymi żył wtedy świat, nie tylko artystyczny, były zupełnie inne niż teraz, inny był również sposób opowiadania o nich i porozumiewania się z widzem. Utożsamienie miłości ze śmiercią, jak w "Tristanie i Izoldzie" Wagnera, przekonanie, że śmierć i sztuka są wyzwoleniem od cierpienia - te kody nie są już dla nas oczywiste, tak jak obrazy Malczewskiego nie są dziś tak oczywiste w odbiorze jak sto lat temu.

Psyche umiera, ale muzyka brzmi durowo, triumfalnie, jest happy end.

- Psyche idzie w tę śmierć z poczuciem spełnienia. To jest coś bardzo dziwnego, bo oznacza apoteozę samobójstwa. Dziś, jeżeli mówimy o odebraniu sobie życia, nie da się nie pomyśleć o wszystkich zamachach samobójczych, których uczestnicy liczą na nagrodę po śmierci. Jako realizatorzy musimy brać pod uwagę takie skojarzenie, bo nastąpiła w ostatnich latach zmiana kontekstu.

W styczniu 2015 roku reżyserowałam w Monachium "Łucję z Lammermooru" Donizettiego. W tej inscenizacji Diana Damrau jako oszalała z rozpaczy Łucja wchodzi na salę balową po zabiciu męża, z bronią w ręku terroryzuje tłum. Kilka dni później dowiedzieliśmy się o zamachu na redaktorów "Charlie Hebdo" w Paryżu. Kontekst zmienił się zupełnie.

W przypadku Różyckiego muzyka była dla pani podpowiedzią i inspiracją?

- Mój koncept wynikł właśnie z muzyki, która brzmi jak rozpięta między Szymanowskim a Gershwinem, momentami mogłaby być akompaniamentem do filmów kręconych w Hollywood. Po tych tropach doszłam do świata filmu. Zdecydowałyśmy się nie stwarzać pięciu różnych światów, ale umieścić główną akcję w jednej epoce, w świecie współczesnym, w latach 70. XX wieku, właśnie na planie filmowym, i opowiedzieć historię jednej bohaterki, aktorki o imieniu Psyche, która wchodzi w kolejne role, gra w kolejnych filmach. Kluczowe jest w tej postaci, że nigdy nie znajduje spełnienia. Napięcie w tym spektaklu rozkłada się między sprzecznością w bohaterce: jej popędem do życia a popędem do śmierci. Na końcu orientuje się, że jej jedyną drogą do wyzwolenia jest śmierć.

Życie jako pułapka?

- Ustawienie tej roli jest trudne, bo Psyche jest w każdym z tych aktów zupełnie inną osobą. Tam nie ma konsekwencji bohaterki, jej istnienie polega na niekonsekwencji. Dlatego też wchodzenie w kolejne role w stworzonym przez nas świecie filmu dobrze oddaje drogę tej postaci. Na szczęście pracuję ze znakomitym zespołem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji