Ten przystojny brunet Kaczyński
"K." Pawła Demirskiego w reż. Moniki Strzępki w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.
Wybory 2019 i polski Majdan, demiurg Kaczyński i swojak Tusk, no i skloretyczna ciotka Unia Wolności. W "K." Teatru Polskiego w Poznaniu Strzępka i Demirski zabierają nas zarazem w przeszłość i przyszłość. I po latach znów są w swoim teatrze bliscy profanacji.
Spektakl Pawła Demirskiego (tekst) i Moniki Strzępki (reżyseria) zaczyna się niczym stand-up o Jarosławie Kaczyńskim: kaszkiet, nerwowe przyruchy, niewyraźna mowa, żarty o kocie Aliku, śmiech widowni. Ale gdy kurtyna idzie w górę, dowiadujemy się, że K. jest jednak gdzie indziej. I do tego ma twarz przystojnego bruneta Marcina Czarnika. Otwierający skecz Jakuba Papugi okazuje się natomiast występem lidera Partii Komików - trochę Kukiza, trochę Palikota, trochę Korwina, a trochę Beppe Grilla, lidera włoskiego Ruchu 5 Gwiazd.
"K." przenosi nas w czasie o dwa lata do przodu. Jest wieczór wyborczy, cała Polska czeka, czy PiS porządzi kolejną kadencję. Wyniki opóźniają się, a ludziom po obu stronach barykady puszczają nerwy - na ulicach wybuchają zamieszki, płoną policyjne konie, w Warszawie rozkłada się Majdan.
Ten ostatni jest, jak często w tekstach Demirskiego, widmowo niedookreślony - chwilami ma to być wielki zryw, chwilami liczy całe trzy namioty.
K., krewny H.
Marcin Czarnik to aktor dla Strzępki i Demirskiego szczególnie ważny, związany ze Starym Teatrem w Krakowie, a wcześniej Teatrem Polskim we Wrocławiu. Grał u nich Dzierżyńskiego romantyka ("Bitwa warszawska 1920"), neurotycznego Hrabiego Henryka/Krasińskiego ("Nie-boska komedia. Wszystko powiem Bogu!") czy dyrektora teatru - głównego bohatera serialu "Artyści".
Czarnik to także aktor Klaty - Hamlet w głośnym "H." zrealizowanym w Stoczni Gdańskiej w 2004 r., w którym elsynorscy dworacy odpowiadać mieli elitom Okrągłego Stołu. K. może być jakimś odległym i zdegenerowanym krewnym tamtego gniewnego młodzieńca z "H.", do którego Duch Ojca przybywał pod postacią skrzydlatego husarza i wzywał do naprawy spraw publicznych.
O ojcu w "K." się nie mówi, jest za to Matka Prezesów (Barbara Krasińska), dystyngowana dama, od której K. jest emocjonalnie zależny; wciąż słyszy w głowie piosenki z "O dwóch takich, co ukradli księżyc, śpiewane razem z bratem.
Tak, w tym spektaklu pada wiele kanonicznych żartów o Prezesie, ale K. jest u Demirskiego nie tyle śmiesznym starszym panem, ile głównym rozgrywającym, który przewyższa sprytem resztę polskiego świata politycznego.
W 2019 r. jednak i Prezes demiurg okazuje się bezradny, gdy wypuszczone przez niego demony urywają się ze smyczy - w postaci Jastrzębia Prezesów (Piotr Kaźmierczak).
Ten ociekający krwią łysy radykał nawołuje do pałowania przeciwników politycznych, służy tajemniczym zakonom rycerskim oraz chce odzyskać w ramach reprywatyzacji i dekomunizacji chłopów pańszczyźnianych.
Bezzębna ciocia Unia Wolności
Świetnie sprawdził się Jacek Poniedziałek w roli Donalda Tuska. Były premier to zarazem leń, który nie wie, po co właściwie rządził, jak i czarujący chłopak z boiska, którego nie sposób nie lubić. Lewicy, poza ukazującym się na chwilę widmem Kwaśniewskiego, w spektaklu Demirskiego - kojarzonego z lewicą właśnie - nie ma w ogóle. Co chyba wskazuje na to, jak autor widzi jej potencjał w naszym kraju.
Jest za to Duch Unii Wolności (Joanna Drozda).
Naiwna dama nie rozumie nic z otaczającego świata, żyje triumfami przeszłości. Postulaty? "Wznowimy 'Gazetę Wyborczą'!", cieszy się Drozda, gdy szala przechyla się na korzyść PO.
Ciocia Unia nie uosabia już krwiożerczego neoliberalizmu - jest politycznie bezzębna i sklerotycznie sympatyczna. To już nie te złowrogie elity, które Strzępka z Demirskim w 2010 r. smagali w spektaklu "Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej", gdy na pogrzeb Andrzeja Wajdy (żyjącego wtedy) zapraszali Balcerowicza, Jandę czy Kutza, który Balcerowiczowi lizał buty.
Gdy dramaturg pokocha publicystę
Skąd pomysł na takie postaci w "K."? Demirski fascynuje się pisarstwem Roberta Krasowskiego, autora trylogii o najnowszej historii politycznej Polski, której ostatni tom to "Czas Kaczyńskiego". W Poznaniu aktorzy mówią całymi frazami z Krasowskiego, jego nazwisko figuruje również na afiszu.
Miłość pisarza do publicysty jest, jak to z miłościami bywa, na dobre i na złe, co ciąży na tekście przedstawienia.
Krasowski widzi życie polityczne po szekspirowsku - jako efektowne starcie amoralnych i silnych charakterów; nie dostrzega przy tym mechanizmów społecznych, zmian kulturowych czy uwarunkowań ekonomicznych. W publicystyce Krasowskiego brak psychologicznej głębi, która pozwoliłaby unieść klasyczną postać teatralną.
Nie twierdzę, że trzeba koniecznie pisać klasyczne postaci teatralne, ale bohaterom z książek przeniesionym na scenę brak przerysowania, tego ekspresyjnego naddatku, który zazwyczaj niósł postaci Demirskiego na dramaturgiczne szczyty. Nie da się też ukryć, że Demirski w "W imię Jakuba S.", "Bitwie warszawskiej 1920" czy "Był sobie Andrzej..." stawiał diagnozy daleko głębsze niż inscenizowany przez niego w Poznaniu były naczelny "Dziennika".
Konwencja upiornej politycznej szopki to na pierwszy rzut oka powrót do starych czasów, gdy twórcy "K." nazywani byli "wściekłym duetem", a spektaklami smagali elity, które najpierw reagowały niesmakiem, a potem entuzjazmem. Określenie przykleiło się do nich na stałe i co jakiś czas ktoś rozlicza Strzępkę i Demirskiego z deficytu wściekłości czy radykalizmu.
Jednak w "K." podstawowym scenicznym uczuciem jest nie gniew, nie rozczarowanie, ale zmęczenie. Zza twarzy polityków, tych samych od lat ("jakbym całe życie spędził z ludźmi z podstawówki"), wygląda ogłupiałe społeczeństwo.
Reprezentują je tu Powiatowa (Barbara Prokopowicz), demonstrantka z plecakiem, która i z jednym, i z drugim partyjnym liderem najchętniej "porozmawiałaby nożem", ale która nie rozumie za bardzo otaczającego świata, oraz o pokolenie młodsza Anonymous (Monika Roszko), która rozumie jeszcze mniej. Mówi niezrozumiałym internetowym slangiem i hasła wolnościowe przeplata refrenem "raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę".
Ta postać - ucieleśnienie polskiej młodzieży - to dramaturgiczna i myślowa droga na skróty.
U Demirskiego zawsze były postaci wkurzonych, marginalizowanych szarych ludzi - jednak z reguły miały one jakiś moment słuszności, nawet jeśli beznadziejnej; jasnego oglądu sytuacji i rewolucyjnego gniewu.
Pożar w Burdelu na smutno
Zabawna jest z kolei scena, gdy aktorzy pod kojącą muzykę Chopina odgrywają najnowszą historię polityczną Polski. Dźwięki są kojące również dlatego, że oglądamy to, co już znamy i sto razy omówiliśmy.
Przeżyjmy to jeszcze raz: Wałęsa kontra Kwaśniewski, Lepper, "premier z Krakowa", nieudany PO-PiS. A wcześniej manewr Kaczyńskiego, by po wyborach 4 czerwca "Solidarność" zawarła koalicję z SD i ZSL - niespodziewanie odbierając władzę PZPR. Tak, K. ma też u Demirskiego twarz niedocenionego politycznego geniusza, który mści się po latach za odtrącenie (choć przecież w rzeczywistości bracia Kaczyńscy pozostali w elicie politycznej kraju i brali udział w rządzeniu krajem).
"K." nie mówi więc o Polsce wiele nowego. Nie wiem jednak, czy twórcom o to akurat chodziło.
To teatr, który stawia raczej na wspólne przeżywanie znanych już rozpoznań, powtarzanie ich z wisielczym humorem - w jakimś terapeutycznym seansie, ale bez złudzenia, że to przyniesie poprawę. Dlatego oglądając "K.", miałem chwilami skojarzenia z kabaretem Pożar w Burdelu, choć oczywiście przedstawienie Strzępki utrzymane jest w innym stylu i w tonacji znacznie bardziej minorowej.
Piotr Szczęsny - upiorne mrugnięcie okiem?
Z rytmu "znamy, znamy" - najpierw zabawnego, potem coraz bardziej męczącego - wytrącają oglądającego "K." tylko nieliczne, niejasne - choć ewidentne - aluzje do samospalenia Piotra Szczęsnego. Mowa o jakimś samospaleniu, o popiele i o tym, że może wszyscy powinniśmy się spalić.
Przywoływanie sprawy tak świeżej, smutnej i prowokującej dyskusje o sensie samobójstwa i prawie do jego politycznej interpretacji z jednej strony dodaje "K." patosu, z drugiej - może się wydać grubą niestosownością.
Jest w tym zabiegu jakaś mroczna emocja; Strzępka i Demirski po latach znów są w swoim teatrze bliscy profanacji.
Ale czy można wytaczać tak potężne działa tylko na chwilę, mimochodem, niczym wtrącenie - upiorne mrugnięcie okiem do widza?
Kolejne spektakle: 6-9 listopada, 27-30 grudnia