Artykuły

Post-romantyzm

Uwiedzeni przez Marię Janion długo żyliśmy w przekonaniu, że polski romantyzm umarł w okolicach 1989 r. Jednak to tradycja romantyczna najlepiej tłumaczy co się z nami stało po transformacyjnym przełomie - pisze Tomasz Plata w Polityce.

Gdyby urządzić wśród czytelników Polityki plebiscyt, którego celem byłoby wskazanie największych osiągnięć czy najbardziej wpływowych rozpoznań rodzimej humanistyki ostatnich - powiedzmy - 30 lat, wyniki nie byłyby trudne do przewidzenia. Na podium mielibyśmy bez wątpienia Zygmunta Baumana z jego tekstami o trudnej egzystencji w epoce płynnej nowoczesności. Na wyróżnienie zasłużyliby pewnie autorzy, którzy opisywali naszą transformację w kategoriach "modernizacji imitacyjnej". Sporo punktów zdobyłaby może też Jadwiga Staniszkis ze swoimi esejami poświęconymi tożsamości postkomunistycznej. Ale zwyciężczyni mogłaby być chyba tylko jedna: Maria Janion [laureatka nagrody Kreator Kultury towarzyszącej Paszportom Polityki - przyp. red.].

Tuż po 1989 r. ta wielka znawczyni romantyzmu zaskoczyła wszystkich, bezceremonialnie ogłaszając kres dominacji paradygmatu romantycznego w polskiej kulturze. Nie było w rodzimym obiegu kulturowym minionych trzech dekad konstatacji, która mocniej wpłynęła na nasze myślenie.

O co właściwie Janion chodziło? Jaki był sens jej stwierdzenia? Stosunkowo prosty. Na progu ustrojowego przełomu badaczka uznała, że oto wyczerpał się pewien model uczestnictwa w kulturze, dominujący u nas wcześniej przez niemal dwa stulecia. Komentując "Lawę", filmową adaptację Mickiewiczowskich "Dziadów" wyreżyserowaną w 1989 r. przez Tadeusza Konwickiego, Janion pisała: "Film Konwickiego [...] zapowiedział symboliczne zamknięcie wielkiej epoki w kulturze polskiej, epoki panowania stylu romantyczno-symbolicznego. Od 200 lat kultura nasza organizowała się wokół wartości duchowych, pojmowanych jako symbole polskiej tożsamości, takich jak ojczyzna, wolność, solidarność narodowa. Wraz z przemianami ustrojowymi, gospodarczymi i politycznymi, które mają uczynić z Polski normalny kraj demokracji i wolnego rynku, ta osobliwa monolityczność musiała się zachwiać. Jednolitość kłóci się z wielością, solidarność z konkurencją".

Janion wracała do swojej myśli wielokrotnie, również na łamach Polityki (48/92). A inteligencka publiczność przyjmowała te wypowiedzi bez większych wątpliwości. Polemikę z Janion próbował podjąć Jan Błoński (w rozmowie z Jerzym Pilchem w "Tygodniku Powszechnym"), ale dominowała akceptacja. Wyglądało to tak, jakby Janion wypowiedziała na głos coś, co już wcześniej tkwiło w zbiorowej nieświadomości: w demokracji nie ma miejsca na romantyczną mitologię, zwłaszcza w jej martyrologiczno-mesjańskiej odmianie, ta bowiem kłóci się z regułami liberalnej normalności. Słowo "normalność" wracało zresztą wówczas z debacie szczególnie często - jako odpowiednie w opisie nowych demokratycznych reguł.

Efekty okazały się długofalowe. W kolejnych latach odwołania do tezy o zmierzchu paradygmatu romantycznego pojawiały się systematycznie w najważniejszych tekstach rodzimej humanistyki. A stwierdzenie Janion stało się prawdą wręcz obiegową, czymś w rodzaju kawiarnianego bon motu, intelektualną diagnozą, która przedostała się daleko poza granice intelektualnego getta.

Problem w tym, że Janion była często cytowana, ale nie zawsze uważnie czytana. Kto dziś wróci do jej tekstów z przełomu lat 80. i 90., ze zdziwieniem odkryje, że bynajmniej nie postulowały one łatwego pożegnania z romantyczną przeszłością. Chodziło raczej o taką reinterpretację romantycznych kodów, która umożliwiłaby im przetrwanie w zmieniającym się otoczeniu. I tym właśnie - ponowną lekturą romantyzmu podejmowaną w przekonaniu o jego nieprzemijającym znaczeniu - zajmowała się Janion w swych najgłośniejszych książkach pisanych po 1989 r. Wbrew wszelkim obiegowym opiniom romantyzm przetrwał jako tradycja wciąż u nas szczególnie uprzywilejowana, jako główny, wręcz domyślny język polskiej kultury.

Dzisiaj o renesansie romantyzmu mówimy dużo. Nietrudno to zrozumieć: w retoryce rządzącego obecnie obozu inspiracje romantyczne są aż nadto widoczne. Zwłaszcza od czasu katastrofy smoleńskiej. Ta w prawicowych środowiskach została opisana i zrozumiana w kategoriach wprost przeniesionych z mitologii romantyzmu tyrtejskiego. Konserwatywni publicyści (Terlikowski, Górny, Cichocki, Karłowicz, Krasnodębski) już kilka dni po 10 kwietnia zaczęli formułować szczególną wykładnię sensu tragedii. Pisali o ujawnionym w Smoleńsku koniecznym związku polityki i ofiary złożonej z krwi, o prezydencie, który oddał życie za polityczną ideę. Nie kryli się przy tym z marzeniem, że wokół prezydenckiej trumny będzie można uformować lokalną wersję "demokracji nieliberalnej", nowe państwo, które porzuci zgubne postulaty świeckości i przypomni swoim obywatelom o ich "szczególnej roli w dziejach - roli ewangelizatorów laicyzującej się Europy".

Romantyczne fantazmaty śmierci za ojczyznę oraz mesjańskiego powołania Polski uruchomiono na prawicy bez żadnych zahamowań i ze znacznymi sukcesami. Religia smoleńska szybko stała się ważnym fenomenem społecznym, a w dodatku - pożytecznym narzędziem w rękach Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS posługiwał się nim zresztą z przekonaniem i konsekwencją. O skali jego przywiązania do tradycji romantycznej (a raczej o nadziei, że uda się tę tradycję zinstrumentalizować zgodnie z własnym interesem) świadczyły bodaj najdobitniej słowa z wywiadu udzielonego Radiu Maryja w lipcu tego roku.

Tuż po przesileniu w kryzysie sądowniczym i zawetowaniu pisowskich ustaw przez prezydenta Dudę Kaczyński stwierdził bez niedomówień: "Polska ma ważną rolę, o której mówili poeci. Dziś ona staje się rzeczywistością. Rzeczywistością stają się słowa Mickiewicza i Słowackiego".

Ale myliłby się ten, kto sądziłby, że ten renesans romantyzmu na polskiej prawicy to tylko impulsywna reakcja na katastrofę smoleńską. Korzenie zjawiska są bardziej rozległe i sięgają początków III RP. Wówczas rodzima prawica kształtowała się wokół diagnoz o niedokończonej rewolucji i konieczności przekroczenia kondycji postkomunistycznej. Było w tym sporo politycznej racjonalności, tyle że nie przyniosło sukcesu wyborczego. Myślenie w kategoriach Realpolitik ustąpiło zatem wzmożeniu etycznemu, pobudzanemu dodatkowo przez wyobraźnię spiskową. Prawica już na początku lat 90. widziała w sobie ofiarę transformacji, przedmiot manipulacyjnych działań establishmentu. Jarosław Kaczyński najpierw obsadził się w roli ofiary zabiegów środowiska prezydenta Wałęsy, następnie uznał sam siebie za głównego wroga niemal całej klasy politycznej. Szedł na kolejne wojny, które dość konsekwentnie przegrywał. Pod koniec lat 90. niemal zniknął z polityki, funkcjonował na jej dalekich obrzeżach. To w naturalny sposób utwierdziło jego przywiązanie do retoryki ofiary. A przy okazji uczyniło wiarygodnym w oczach wszystkich, którzy czuli się podobnie wykluczeni z nowej rzeczywistości.

W tym miejscu dyskurs ofiary przestał być zapisem osobistych urazów, a przeobraził się w poręczny argument polityczny. I wprost prowadził do radykalnych projektów społecznych. Wedle zasady: jeśli świat, z jakim obcujemy, zbudowany został na niesprawiedliwości, trzeba go unicestwić. Stąd w prawicowej wyobraźni mesjańskie wizje konstruowania nowego świata od podstaw (IV RP). Gdy do takiej układanki doszło uświęcenie śmierci jako gestu politycznego (tu ważny był wpływ tekstów Jarosława Marka Rymkiewicza), przekaz prawicowy stał się po prostu aktualizacją moralizatorskiego języka ofiary odnalezionego w tradycji romantycznej. A katastrofa smoleńska nie tyle inicjowała ten proces, ile go wieńczyła.

Prawicowe upodobanie do rodzimego romantyzmu w jego najbanalniejszej, ludowej odsłonie było już wielokrotnie opisywane. Diagnozowała to schorzenie Agata Bielik-Robson (zalecając terapię psychoanalityczną), dystansowała się wobec niego sama Maria Janion (głośna deklaracja z listu do uczestników ubiegłorocznego Kongresu Kultury: "Mesjanizm, a już zwłaszcza państwowo-klerykalna jego wersja jest przekleństwem, zgubą dla Polski. Szczerze nienawidzę naszego mesjanizmu"). Jednak żeby rzetelnie opisać przeobrażenia polskiej kultury po 1989 r., trzeba zobaczyć tu pewną komplikację: romantyzm wpływa w tym czasie nie tylko na naszą prawicę. Jego ślady są równie wyraźne w wypowiedziach i doświadczeniach reprezentantów lewicy oraz mieszczańskiego centrum.

By dostrzec i zrozumieć romantyczny wpływ na klasę średnią, wystarczy przypomnieć późne dzieła Andrzeja Wajdy, zwłaszcza jego ekranizację "Pana Tadeusza'' (1999 r.). Reżyser nie krył w wywiadach, że obmyślił ten film jako tożsamościową opowieść dla rodzącego się środowiska nowych mieszczan. Historia Jacka Soplicy, który przepracowuje grzech swojej narodowej zdrady i doprowadza do ponadklasowej zgody wszystkich ze wszystkimi (mistrzowska finałowa scena poloneza), miała być w tym wymiarze niemal mitologiczną narracją o społeczeństwie, które rozliczyło się z dawnych win, dobrnęło do końca Historii i z satysfakcją oddało się postpolitycznej sielance. Wajda wracał do tych wątków także w następnych filmach: "Zemście" (tutaj zamiast poloneza sentencjonalne: "Tak jest - zgoda, a Bóg wtedy rękę poda") i "Wałęsie" (z obrazem lidera Solidarności jako polityka skutecznego, bo unikającego konfliktu). W przestrzeni polityki z podobnymi wyobrażeniami umiejętnie grał Donald Tusk. Gdy w trakcie wieczoru po wygranych wyborach w 2007 r. ogłaszał swoją "politykę miłości", nie sposób było nie pomyśleć o tytule ostatniej księgi "Pana Tadeusza": "Kochajmy się!". Tym bardziej że Tusk zwracał się do tego samego odbiorcy co Wajda: zadowolonego ze swojego sukcesu beneficjenta transformacji z młodej klasy średniej.

Co wymowne, również lewicową krytykę antymieszczańską formułowano u nas po 1989 r. w języku nawiązującym do romantyzmu. Gdyby szukać głębokich źródeł tożsamości współczesnej polskiej lewicy, znów trzeba by wrócić do tekstów Janion. Zwłaszcza esej "Powstrzymać Prometeusza" ze zbioru "Wobec zła" (1989 r.) wydaje się w tym kontekście znaczący. To w nim badaczka podejmuje próbę obrony lewicowej "formacji prometejskiej". Oczywiście - przyznaje - na Prometeuszu ciążą wielkie podejrzenia, jego mit wspierał wszak przynajmniej jeden z wielkich totalitaryzmów XX w. Ale czy to znaczy, że powinniśmy go porzucić? Nie - orzeka Janion. Przecież wciąż nie uporaliśmy się z problemem "cierpiącej ludzkości". Jak możemy poprawić życie "ubogich, cierpiących, upokorzonych, poniżonych i prześladowanych"? Tylko odwołując się do "prometejskiego etosu socjalistycznego".

Prometeusz jest u Janion bohaterem romantycznym, romantycznym buntownikiem przeciw władzy uprzywilejowanych. To skojarzenie umożliwia postawienie znaku równości między dawną figurą romantycznego wyrzutka, zbuntowanego Obcego (Janion analizowała ją przez lata, m.in. w ramach legendarnego seminarium gdańskiego, które zaowocowało serią "Transgresje"), a zajmującą centralne miejsce w dyskursie lewicy figurą wykluczonego społecznie. Lewica pochyla się zatem nad "ubogimi, cierpiącymi, upokorzonymi, poniżonymi i prześladowanymi", ale zarazem w szczególny sposób ich mityzuje. Idąc za romantycznymi podpowiedziami, w wykluczeniu widzi nie tylko i nie tyle problem polityczny czy ekonomiczny, ile kwestię egzystencjalną. Można powiedzieć, że w wizji nowej lewicy wykluczenie wywyższa, uświęca wykluczonego, czyni z niego jednostkę wyjątkową, wyróżnioną (co zarazem prowadzi do dość pogardliwego stosunku lewicy wobec wszystkich, którzy mieszczą się w normie kulturowej, choćby mieszczan). Ślady takiego podejścia widać i w niektórych ujawnieniach polskiej sztuki (np. u części tzw. artystów krytycznych: Artura Żmijewskiego, Anny Baumgart czy Pawła Althamera), i w intelektualnych fascynacjach bardzo wpływowego na lewicy środowiska "Krytyki Politycznej" (wokół zbliżonych wątków swe wywody budują znani lewicowi filozofowie publikowani przez "Krytykę": Alain Badiou, Giorgio Agamben czy Slavoj Źiżek).

Uważny obserwator znajdzie w polskiej kulturze ostatniego ćwierćwiecza więcej śladów romantyzmu, niż podpowiada obiegowa opinia. Weźmy laureatów Paszportów Polityki z jednej zaledwie dziedziny: teatru.

Jan Klata? Niby buntownik polskiego teatru, ale właśnie buntownik jakoś romantyczny, z wielką konsekwencją wracający do romantycznego kanonu naszej kultury, bynajmniej nie tylko po to, by ów kanon naruszać. Wystarczy przywołać "H.", czyli "Hamleta", wystawionego przez Klatę w 2004 r. na zrujnowanych terenach Stoczni Gdańskiej. Główny bohater stawał się tam politycznym kontestatorem, konserwatywnym rewolucjonistą protestującym przeciw władzy konformistycznego Klaudiusza. Nowy król niedwuznacznie przypominał Aleksandra Kwaśniewskiego, z kolei duch ojca pojawiał się jako husarz w biało-czerwonych barwach, w pełnym rynsztunku, na koniu. Walka Hamleta okazywała się kolejnym wcieleniem beznadziejnego romantycznego buntu w imię wyższych racji.

Paweł Demirski? W potocznym oglądzie ktoś bliski Klacie, czyli niechętny tradycji prowokator. Tyle że ów prowokator od lat konsekwentnie gra z romantycznym dziedzictwem. I chyba więcej w tym fascynacji niż urazu czy niechęci. Dobitnym świadectwem były i wczesne "Dziady. Ekshumacja" (2007 r.), i późniejsza "nie-boska komedia. WSZYSTKO POWIEM BOGU!" (2014 r.).

Krzysztof Warlikowski? Krytycy od lat powtarzają banał, że jednym z najważniejszych wyborów podjętych przez Warlikowskiego było odrzucenie romantycznej klasyki dramatycznej. Rzeczywiście, reżyser nie wystawił dotychczas ani Mickiewicza, ani Słowackiego, ani Krasińskiego. Ale przypomnijmy sobie bodaj najwybitniejsze z jego przedstawień: "Oczyszczonych" na podstawie prowokacyjnego tekstu Sarah Kane (2001 r.). Miłość była tam wprost kojarzona z fizycznym cierpieniem, droga do spełnienia emocjonalnego wiodła przez upokorzenie cielesne. Całość miała w dodatku podtekst polityczny: wyklęta, zbrukana miłość okazywała się w końcowym rozrachunku skutecznym instrumentem politycznym. Można było czytać ten spektakl przez pryzmat esejów Marii Janion o egzystencjalnej transgresji, która przynosi zmianę polityczną.

Inni? Michał Zadara wystawił 14-godzinne "Dziady" i kilkanaście innych tekstów polskich romantycznych klasyków. Radosław Rychcik - "Dziady" przeniesione w realia amerykańskiego Południa lat 50. Piotr Cieplak - całego "Pana Tadeusza". A Paweł Miśkiewicz- niedoceniony, ale bardzo ciekawy "Klub polski", wyraźnie krytyczny wobec spadku polskiego mesjanizmu, zarazem jednak składający hołd ważnym przedstawieniom z przeszłości, m.in. "Dziadom" w wersji Jerzego Grzegorzewskiego.

Wszystko to razem słabo się nadaje na ilustrację tezy o zmierzchu paradygmatu romantycznego. Ale jeśli to nie dość, dodajmy coś jeszcze.

Wyobraźnia romantyczna dominuje wśród wyznawców religii smoleńskiej, ale jej wpływ widać także po drugiej stronie barykady. Podczas letnich protestów w obronie sądów bodaj najbardziej popularnym znakiem sprzeciwu było zapalenie białej świecy. Tylko nieuważni obserwatorzy mogli przeoczyć fakt, że było to niemal dosłowne powtórzenie gestów z lat 80., ze stanu wojennego, z pogrzebu księdza Popiełuszki, czyli gestów z samego centrum tradycji romantyzmu masowego. Za romantyczną można uznać również postawę sporej części protestujących, którzy w lipcu otwarcie wyrażali niechęć wobec partii politycznych, a swój protest określali nie jako polityczny, lecz jako etyczny. Wracało w tych deklaracjach romantyczne marzenie o przekroczeniu polityki, o czymś, co w latach 70. celnie nazwano antypolityką.

Ostatnim, niezwykle dramatycznym i smutnym potwierdzeniem ciągłej aktualności romantycznego rytuału stał się akt samospalenia na warszawskim placu Defilad. O decyzji Piotra S. pisać niezwykle trudno, ale niewątpliwie wraz z tym zdarzeniem wróciła do nas atmosfera najbardziej straceńczych, autodestruktywnych manifestów politycznych sprzed lat, nie bez powodu nawet w języku potocznym nazywanych romantycznymi. Polski romantyzm wciąż zachowuje swą moc i wciąż zbiera swoje ofiary.

***

Tomasz Plata - dziekan Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej w Warszawie. Redaktor i kurator. Niedawno opublikował książkę "Pośmiertne życie romantyzmu" (Instytut Teatralny i Akademia Teatralna w Warszawie).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji