Artykuły

Nie chcę politycznej dosłowności

- Nawet gdyby Calderón umieścił rzecz na Wybrzeżu Kości Słoniowej, robię ten spektakl tutaj, dla nas. Robię teatr dla ludzi, których znam, wśród których żyję. Czyli dla Polaków - mówi reżyser WALDEMAR ZAWODZIŃSKI przed premierą spektaklu "Życie jest snem" w Teatrze Nowym w Poznaniu.

Premiera sztuki "Życie jest snem" Pedra Calderóna de la Barki czeka nas na Scenie Nowej Teatru Nowego w najbliższy piątek [28 kwietnia] o godz. 19.15. Spektakl reżyseruje Waldemar Zawodziński [na zdjęciu]. On jest także autorem adaptacji dramatu, scenografii i opracowania muzycznego.

Ewa Obrębowska-Piasecka: Siedemnastowieczny dramaturg hiszpański umieścił akcję swojej sztuki w Polsce. Dla niego znaczyło to pewnie tyle co "w Polsce, czyli nigdzie", choć nie formułował tego tak dobitnie jak Alfred Jarry wiele lat później, pisząc "Króla Ubu". Spodziewam się, że dla Pana Polska to nie jest nigdzie.

- Myślę, że dla Calderóna to znaczyło "w Polsce, czyli wszędzie". A dla mnie... Nawet gdyby Calderón umieścił rzecz na Wybrzeżu Kości Słoniowej - robię ten spektakl tutaj, dla nas. Robię teatr dla ludzi, których znam, wśród których żyję. Czyli dla Polaków. Bo to mój świat.

A co jest dziś w tym świecie najważniejsze?

- U Calderóna mamy do czynienia z wielkim bogactwem treści. Reżyser musi z tego bogactwa wybrać to, co najbardziej go zainteresuje. Chyba naiwnością byłoby próbować oddawać całą złożoność tego tekstu.

Ten tekst bywał dla polskich reżyserów wykładnią treści politycznych.

- Nie chcę iść tym tropem. Nie chcę politycznej dosłowności. Znacznie bardziej interesuje mnie to, że wszystkie kluczowe postaci zadają sobie pytanie: kim jestem? I szukają odpowiedzi. Walczą o swoją tożsamość. Pytają: z kogo się zrodziłem? kim są moi rodzice? co dziedziczę?

Ale każda z tych postaci czuje się też wydziedziczona.

- To prawda. Próbują też zdefiniować rzeczywistość. Ustalić, czy jest obrazem, czy odbiciem obrazu. Czy jest namacalną jawą, czy tytułowym snem? I czy w ogóle możemy dokonać jasnego podziału na rzeczywistość konkretną i na tę, która jest w nas, i którą odczuwamy nie mniej silnie niż tę pierwszą? Jak te rzeczywistości odbieramy, jak czytamy, jakie stany emocjonalne w nas budzą? I jak my te rzeczywistości kreujemy? Która z nich jest dla nas najważniejsza? Czym je rozpoznajemy: uczuciami czy umysłem?

Calderón nie zatrzymuje się jednak na poziomie refleksji. Każe swoim postaciom zająć stanowisko, działać, konfrontować się ze światem.

Bo kluczowa staje się sprawa relacji z drugim człowiekiem. To drugi człowiek, to, kim jesteśmy dla niego, określa naszą tożsamość najsilniej.

Całe to rozpoznawanie rzeczywistości i siebie w relacji ze światem, z ludźmi jest niczym innym jak dojrzewaniem, dorastaniem do... śmierci. I właśnie to mnie w tym tekście interesuje najbardziej. Każdy na swój sposób dojrzewa do bolesnej świadomości własnego końca. Bo współczesna kultura nie pomaga nam tego zrozumieć, nie przygotowuje nas na nieznane, każe je od siebie odsuwać. A kres życia poraża wszystkich - niezależnie od światopoglądu. Może "duchowa praca", jaką powinniśmy wykonać przed nieuchronnie zbliżającym się końcem, pozwoli nam lepiej zrozumieć życie. Bo żeby w pełni zrozumieć życie, musimy zrozumieć sens śmierci.

Pan reżyserował już "Życie jest snem". Zadaje Pan dziś sobie i aktorom te same pytania, co wtedy?

- Nie. Wydaje mi się, że wtedy popełniłem poważny błąd. Bezkrytycznie zachwyciłem się tekstem. I choć powstało interesujące przedstawienie, które było grane z powodzeniem, cieszyło się sympatią widzów, miało dobre recenzje...

W Panu został niedosyt?

- Nawet nie niedosyt. Dałem się wtedy uwieść zewnętrznej urodzie dramatu, dałem się porwać barokowym kontrastom, stylistycznemu wysmakowaniu, zabawom językowym... I wtedy chodziło mi o coś więcej, np. tam też aspekt śmierci był bardzo istotny... Ale na pewno nie odczytywałem go wtedy aż tak gorzko. Było to zresztą jedno z moich pierwszych przedstawień.

Wtedy zobaczyłem w tym szansę na duże widowisko. Dziś czuję kameralność, intymność. Wtedy ja reżyser rozbudziłem w sobie scenografie apetyt na szeroki plastyczny gest, który teraz wydaje mi się zupełnie zbędny.

Wtedy też pracował pan z "imitacją" Jarosława Marka Rymkiewicza?

- Tak. Rymkiewicz nie tylko rozumie Calderóna, czuje, ale ma jeszcze wielką osobistą pasję i jest w epoce, autorze, tematyce bardzo rozsmakowany. Spotykają się w nim translator, poeta i znawca epoki.

A Panu smakuje ta praca?

- Tak. Bardzo. Najtrudniejszy jest ten moment, kiedy wiele już się wie albo ma się wrażenie, że się wie... I trzeba tę wiedzę zacząć "przekładać" na scenę. Ale wtedy rozpoczyna się najbardziej pasjonujący etap pracy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji