Artykuły

Ta opowieść na szczęście nie jest o nas

"Skrzywienie kręgosłupa" Ingrid Lausund w reż. Karoliny Kirsz w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu. Pisze Grzegorz Giedrys w Gazecie Wyborczej - Toruń.

"Skrzywienie kręgosłupa" Ingrid Lausund w reżyserii Karoliny Kirsz - nowy spektakl w Teatrze Horzycy - to rzecz o strachu i kompromisach z moralnością, które codziennie robimy w pracy.

Praca zabiera nam najlepsze lata życia. Każe wierzyć, że nasze osiągnięcia i awanse mają jakiekolwiek znaczenie, a są w istocie boleśnie nieistotne. Wmawia się nam profesjonalizm, ale w rzeczywistości umiemy tylko doskonale unosić się na wodach korporacyjnej albo urzędniczej pustki. Praca zamienia uczciwego człowieka w kłamcę, który przestaje kłamać od razu, gdy wyjdzie poza próg swojego biura. I tylko czasami dochodzi do nas, że tak naprawdę bez niej jesteśmy nikim, że to właśnie od niej zależy cala nasza misternie konstruowana tożsamość.

"Skrzywienie kręgosłupa" Ingrid Lausund w reżyserii Karoliny Kirsz to rzecz o strachu i kompromisach z moralnością, które musimy codziennie robić w pracy. Niemiecka autorka nie zagłębia się specjalnie w psychologię, a jedynie przedstawia kilka wyrazistych korporacyjnych typów. W spektaklu Teatru Horzycy pojawia się biurowy niedojda (Bartosz Woźny), jest luzak (Maciej Raniszewski), jest człowiek ogarnięty żądzą władzy i kontroli (Grzegorz Wiśniewski).

Poznajemy też neurotyczną ofiarę losu (Małgorzata Abramowicz) i młodą (Julia Sobiesiak), która dla awansu nie cofnie się przed niczym. Wszyscy czekają przed drzwiami na audiencję u tajemniczego szefa, z której wychodzą moralnie i fizycznie pokiereszowani. W tej przestrzeni odbywa się walka o władzę. Postaci w pewnym momencie w sugestywnej scenie zamieniają się w stado dzikich psów, które się obwąchuje, rywalizuje o przywództwo, pokazując swoją dominację za pomocą przemocy.

Pracownicy wchodzą do gabinetu szefa przez wielkie drzwi: wciskają się przez małe panele i szpary, wypadaj ą z krzykiem albo wręcz wypełzają. Scenografka Ola Szempruch nie odniosła się do naszych wyobrażeń o tym, jak powinien wyglądać typowy sekretariat prezesa. Wejście do gabinetu szefa przypomina bramę do świątyni, bo za drzwiami czai się Nieznane, które sprowadza bohaterów na złą drogę.

Ale na tym zdecydowane plusy się kończą. Nieustannie miałem wrażenie, że Karolina Kirsz nie panuje nad emocjami swoich postaci. Tam, gdzie należałoby docisnąć pedał gazu, sztuka zdaje się buksować. Tam, gdzie wypadałoby nieco odpuścić, rzecz przyspiesza. Czasami cała dramaturgia zależy wyłącznie od tworzonej na żywo, znakomitej zresztą, muzyki Jacka Mazurkiewicza, która zastępuje nam napięcie i zbyt wiele dopowiada. Humor, nawet ten farsowy, może mocniej wybrzmieć, kiedy postaci nie starają się być za wszelką cenę zabawne. Znakiem mówiącym wyraźnie, że się przegina, jest charakterystyczne komediowe jąkanie się, a to chyba jeden z najbardziej ogranych chwytów aktorskich.

Kolejny przykład. Scena, w której dwaj pracownicy mają zamiar odejść z firmy, ale ilekroć chcą swoje postanowienie ogłosić szefowi, zaczynają prawić mu komplementy. Motyw grzęźnie w farsie, choć sytuacja sama z siebie wydaje się wystarczająco żałosna i śmieszna.

Spektakl przypomina lekką biurową anegdotkę i nie ma w nim niczego niepokojącego i odkrywczego. A mogłoby to być przedstawienie o świecie, w którym braku sukcesu jest dotkliwą życiową porażką. To mogłoby być przedstawienie o lęku przed utratą tożsamości i prestiżu. Jest taka kategoria strachu, która paradoksalnie łączy realia wszelkich korporacji ze światem Davida Lyncha. Otóż "lynchowski strach" polega na tym, że przedmiot albo wydarzenie, które nie powinno nas napawać odrazą albo lękać, potwornieje w oczach i autentycznie przeraża.

W "Skrzywieniu kręgosłupa" są to drzwi, za którym czai się wielkie zło - nie znamy jego zamiarów, motywów i proweniencji. Powinniśmy się go lękać tak samo jak nasi bohaterowie. Oni są dla nas jak krew z krwi, a mimo to nie znajdujemy dla nich zbyt wiele zrozumienia. Oni są tylko po to, aby nas bawić i dziwić. Ale nawet premierowa publiczność, której nie zwykło się uważać za specjalnie powściągliwą, reagowała na to wszystko z rezerwą.

Słysząc ze sceny tak precyzyjnie zbudowany tekst, z teatru powinniśmy wyjść przerażeni, zdegustowani i zasmuceni nad samymi sobą. Drzwi do gabinetu w końcu przypominają lustro - patrzymy na siebie w tym odbiciu, ale coś nam uporczywie powtarza, że ta opowieść jednak nie jest o nas.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji