Festiwal pełen niespodzianek
Z Janem Nowarą, dyrektorem Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, po Festiwalu Nowego Teatru rozmawiali Kamil Lech i Wioletta Kruk. "W tym roku mieliśmy aż 35 wydarzeń. To były spektakle, czytania performatywne, wideoprojekcje, koncerty, panele tematyczne, konwersatoria, warsztaty teatrologiczne, wreszcie nocne rozmowy z artystami po spektaklach konkursowych. Festiwal miał swoją codzienną gazetę".
Festiwal Nowego Teatru dobiegł końca. Jak Pan ocenia tegoroczne spotkania?
- Bardzo wysoko! Najważniejsze, że festiwal z roku na rok zyskuje nową publiczność. Coraz więcej się o nim mówi. Tworzy atmosferę prawdziwego święta sztuki. Teatromani z całej Polski podkreślają, że jest w nim nowa świeża energia. W tym roku mieliśmy aż 35 wydarzeń. To były spektakle, czytania performatywne, wideoprojekcje, koncerty, panele tematyczne, konwersatoria, warsztaty teatrologiczne, wreszcie nocne rozmowy z artystami po spektaklach konkursowych. Festiwal miał swoją codzienną gazetę. Wciągu 10 dni odwiedziło go ponad 3200 widzów, co oznacza frekwencję blisko 90 proc.! O festiwalu było głośno i znakomicie się sprzedał.
Co na ten sukces wpłynęło? Teatr, gra aktorska czy również publiczność?
- Absolutnie publiczność też! Wypełniała wszystkie przestrzenie festiwalowe, a każdy wieczór konkursowy kończył się we foyer spotkaniem. Rozmowa rozpoczynała się często dopiero o godz. 23 i trwała do północy, a nawet dłużej. Uczestniczyło w niej 50 - 70 osób, które chciały rozmawiać o teatrze, poznawać artystów i kulisy tworzenia przedstawień.
Widzowie rozsmakowali się w teatrze?
- Bez wątpienia tak! A szczególnie w tym festiwalu, który codziennie przynosił jakieś niespodzianki. Znakomity spektakl "Będzie Pani zadowolona, czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk", w reżyserii Agaty Dudy-Gracz, to rzeczywiście było wiejskie wesele, w którego atmosferę publiczność została wciągnięta już we foyer. Częstowana chlebem, smalcem, ogórkiem, nawet weselną wódką, porywana do korowodów. Spektakl trwał prawie 4 godziny, w trakcie których wszyscy czuliśmy się tak, jakbyśmy byli gośćmi na tym weselu.
Który spektakl, Pana zdaniem, był najlepszy?
- Przyznam szczerze, że trudno dokonać wyboru. Podobały mi się wszystkie, a szczególnie poruszyły dwa - o skrajnie odmiennej estetyce. Właśnie bogaty inscenizacyjnie spektakl Agaty Dudy--Gracz oraz doskonale aktorski i rozegrany w niemal pustej przestrzeni - "Ślub", w reżyserii Anny Augustynowicz. Tekst Gombrowicza zabrzmiał w nim bardzo silnie i czysto, a kreacje aktorskie okazały się fascynujące.
Tegorocznym zwycięzcą został "Bzik. Ostatnia minuta"...
- Można było się spodziewać, że młodzi teatrolodzy-jurorzy zachwycą się tym, co jest dziś w teatrze świeże. A więc tym, że teatr opowiada historię, ale wchodzi także w interakcję z widownią. Aktorzy rozmawiali w nim z publicznością, siadali na miejscach dla widzów, budowali z nimi relację, wciągali na scenę. Była to grupa młodych pełnych energii ludzi, którzy nagle, na oczach widowni, przeobrażali się i wchodzili w rolę. Do tego doszło szaleństwo, wynikające z odwołania się do twórczości Witkacego. Był w tym także duży zastrzyk groteski, a nawet karykatury, której przedmiotem staliśmy się my, ludzie cywilizacji zachodniej, obsadzeni w roli prymitywnych turystów wyruszających na daleki wschód. W "Bziku" był teatralny żywioł zabawy, ale też duża porcja zachwycającej magii-
Za nami szereg fantastycznych spektakli. Czy któryś z nich zostanie przełożony na deski rzeszowskiego teatru?
- Już wkrótce dojdzie na naszej scenie do bardzo interesującej konfrontacji. Rzeszowska publiczność będzie miała jeszcze w pamięci spektakl "Święty idiota" w reżyserii Janusza Opryńskiego, z Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, inspirowany wielką powieścią Fiodora Dostojewskiego, a tymczasem my damy 16 grudnia premierę "Idioty" w reżyserii Szymona Kaczmarka, młodego reżysera, który przeniesie nas w swoim przedstawieniu do współczesnej Rosji, podczas gdy spektakl Opryńskiego rozegrał się w Rosji XIX-wiecznej.