Artykuły

Cały z tradycji

W pierwszych partiach przedstawienia nie ma go na scenie. I choć w sztuce Nowaczyńskiego gra wypróbowana stawka artystów, widzowie wyraźnie oczekują na niego. Wreszcie, kiedy otoczony świtą wchodzi żywo monologując - zrywają się oklaski. Widownia wita owacyjnie ulubionego aktora.

Jest bowiem Świderski nie tylko popularny, ale cieszy się prawdziwą sympatią: i choć czasami tu i ówdzie zarzuca mu się nadmierną dbałość o efekt zewnętrzny, to przyjmowany jest z entuzjazmem i bez zastrzeżeń wśród szerokich kręgów miłośników sceny ceniących dosadność i wyrazistość rysunku tworzonych przez niego roi. No i umiejętności transformacyjne.

Jeden z ostatnich mistrzów charakteryzacji zmieniających swą twarz nie do poznania. Jeden z ostatnich - bo iluż by jeszcze można wymienić: Tadeusza Łomnickiego, Czesława Wołłejkę, Zbigniewa Zapasiewicza...

Istnieje w polskim teatrze tradycja grania Wielkiego Fryderyka, której początek dał Ludwik Solski. Piekielny starzec o kościstej twarzy i wydatnym nosie, ostry, zgryźliwy, despotyczny, niemal zrośnięty z laską służącą mu równocześnie za oparcie, za królewskie berło i za szablę. Wystudiowany w każdym ruchu, prawdziwy w stroju, w najdrobniejszym rekwizycie. Słynne, dziś już legendarne, są podróże Solskiego do Berlina, w poszukiwaniu autentyków: królewskiej laski, tabakiery, gwiazdy orderów czarnego orła, portretów Fryderyka kryjących tajemnicę jego psychiki.

Kiedy na scenę wkracza Świderski, część widowni w pierwszej chwili doznaje zaskoczenia: twarz niemal nie zmieniona, tylko obramowana osiemnastowieczną stylową peruką z harcapem, ruchy energiczne, chociaż chód sygnalizuje wyraźne zmęczenie. Na scenie jest więc Jan Świderski, może nie prywatny, ale nie kryjący się nadmiernie za zasłonę charakteryzacji, aktor grający króla pruskiego, a nie król "jak żywy", który zda się, że zeszedł z portretu.

Zaskoczenie widowni na pewno uzasadnione. Ale czy nie zrozumiałe? Wszak od wielu już lat przyzwyczaił Świderski swoich sympatyków do ukazywania coraz to nowych wcieleń mających, oczywiście, pewne wewnętrzne cechy wspólne, ale zewnętrznie różniących się od siebie niemal diametralnie. Bo nie sięgając do historycznego dziś już Barona z "Na dnie", jakiż można znaleźć wspólny mianownik dla bezradnego, groteskowego Romulusa ze sztuki Durrenmatta i impetycznego szlagona Cześnika z "Zemsty"? Albo tragiczna, zapita fizys Marmieładowa ze "Zbrodni i kary" czy jest w czymkolwiek podobna do zgorzkniałego, lecz dostojnego oblicza Szambelana z "Głupiego Jakuba"? Pod każdą z tych masek kryje się oczywiście Świderski ze swoją pogodną przecież twarzą i z jasnymi oczyma. Największą więc satysfakcję mają widzowie, gdy aktor pozwala im wygrzebywać spod nasenkitów, mastyksów i peruk prywatnego Jana Świderskiego.

Tej właśnie satysfakcji pozbawił ich tym razem w roli Fryderyka II na scenie Teatru Ateneum. Nie poszedł śladami zewnętrzności Solskiego, nie szukał podobieństw do pierwowzoru, ale dokonał rekonstrukcji postaci historycznej w oparciu o prawdę psychologiczną czerpaną z polskiej tradycji i z otaczającej nas współczesności.

Fryderyk - Świderskiego żyje. Król pruski, władca i absolutny, dyktujący warunki na polu dyplomatycznym i równie apodyktyczny w życiu prywatnym. Starzec brutalny, przebiegły i wyrachowany. Aktor nie szczędzi mu ciemnych barw, rysuje postać dosadną kreską, ale rzecz charakterystyczna, więcej zwraca uwagę na cechy wewnętrzne niż na jego wygląd. Poza słynnym kiszonym ogórkiem, który pogryza w chwilach szczególnie ważnych, nie zagęszcza rysunku swojej postaci nadmiarem detali. Nie ma więc znanych u Świdra mlasknięć, ostrych gierek mimicznych, bujania się na zgiętych kolanach, dosadnej gestykulacji - pozostał tylko, i to od czasu do czasu, charakterystyczny ruch nakłuwania powietrza środkowym palcem prawej ręki.

Jest to wielka prawda wewnętrzna. U jej podstaw legła wyznawana przez Świderskiego zasada, że oskarżając kreowaną postać, trzeba ją równocześnie bronić. A więc Fryderyk Świderskiego jest w sprawach polityki cyniczny i bezwzględny, ale równocześnie zapala się szczerym ogniem, kiedy walczy o wielką przyszłość pruskiego państwa. Aktor wyraźnie pokazuje, że król gotów jest wszystko i wszystkich poświęcić w interesie swego kraju. Dlatego taką siłę mają rzucane na pogardzonych Polaków oskarżenia i obelgi, z których niejedno celnie trafia w nasze wady narodowe. Świderski z całą świadomością te partie klasycznego dziś już tekstu eksponuje, podając je wprost do publiczności i one właśnie swoją gorzką aktualnością najgłębiej zapadają w naszą świadomość.

Szeroko opisano w recenzjach kulminacyjną scenę sporu, a właściwie kłótni Fryderyka z generałem von Zietenem (gra go wspaniale Ignacy Machowski). Warto jednak zwrócić uwagę na jeden drobny szczegół: w momencie największej pasji Świderski zrywa z głowy perukę i ciska nią z impetem na biurko. To samo czyni Machowski - i oto stają naprzeciwko siebie już nie król i jego generał, ale dwóch starców wściekłych, zaperzonych ze zmierzwioną resztką siwych włosów, którzy zda się za chwilę skoczą sobie do gardła.

Jakże polski jest Świderski w tej furii, ileż jest w tym geście z peruką szlacheckiej pasji; jakby Cześnik z "Zemsty" ciskał czapką o ziemię i brał się do szabli. A potem ta obłuda niemal z wypłakiwaniem się na piersiach papy Zietena, w której znowu kłania się Fredro i grany przez aktora przed dziesięciu laty Rejent Milczek.

Bowiem Jan Świderski cały jest z tradycji polskiego teatru. Mistrzowską techniką, precyzją rysunku wewnętrznego i dosadnością zewnętrzną w prostej linii wywodzi się od Rapackich, Kamińskiego, Jaracza i Leszczyńskiego. Z tego też źródła czerpie umiłowanie literatury narodowej - skarbnicy wiedzy o Polsce i Polakach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji