Artykuły

W mrokach smartfonu

"Wirus Świrus... i cała reszta" Tomasza Ogonowskiego w reż. Żanetty Gruszczyńskiej-Ogonowskiej w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie. Pisze Maja Ignasiak w Tygodniku Koszalińskim Miasto.

Tomasz Ogonowski, dziennikarz coraz częściej parający się pisaniem na scenę, rok temu uczynił sobie nie lada wyzwanie. Sobie jak sobie, zresztą. On przede wszystkim wyzwał scenografa, gotowego podjąć się zadania przełożenia na obraz bajki, której cała akcja dzieje się w telefonie komórkowym. Bo tak właśnie, po ubiegłorocznym bezapelacyjnym sukcesie swojej "Strażniczki Magicznego Lasu" w reżyserii Marcina Borchardta, osadził Tomasz Ogonowski bohaterów sztuki "Wirus Świrus i cała reszta". Jej prapremiera była corocznym mikołajkowym prezentem Bałtyckiego Teatru Dramatycznego dla jego najmłodszych widzów. Jak zapowiadają twórcy, konkretnie dla dzieci w wieku od lat pięciu do stu pięciu. Jak uprzedza niżej podpisana, lepiej dla nieco starszych. W "Wirusie" bowiem warstwa słowna przeważa nad akcją. A warstwa ta stworzona została z humorem finezyjnym, nieoczywistym, ambitnym. Raczej więc docenią ją dzieci starsze, czytające. I przede wszystkim rodzice.

Przez scenę przemieszcza się galeria postaci. Jedne są mocno odczłowieczone, inne wręcz przeciwne. Do tych pierwszych zalicza się królowa Maksymilianna von Fejs Zbuk (Żanetta Gruszczyńska - Ogonowska). Można jej nie lubić, lecz i tak to ona kradnie każdemu czas od pierwszych chwil dnia. Na tych samych prawach i zasadach funkcjonuje hrabia Narcyz "Selfie" Słitfociński (Artur Czerwiński), spowity w różowości i z nieodłącznym kijkiem do zdjęć. Jest jeszcze najbardziej w tym towarzystwie mechaniczny książę Konsoli Gejmołwer (Małgorzata Wiercioch) z przerażającym przesłaniem "Grać. Grać. Zawsze grać". Kolejną techniczną doskonałością miała być markiza Jutubba de la Plejer, lecz tak przy niej majstrowano, że - jak dowiaduje się widz - "jest trochę stuknięta". "Mój styl jest taki, że ja nie mam stylu, bo mi się wszystko w głowie miesza", śpiewa Beata Niedziela w znakomitej piosence, gdzie reggae przechodzi w jazz, a jazz w disco

Postaci żyją sobie w miarę spokojnie w telefonie, zarządzanym formalnie przez imperatora Sam - Dzunga (Marcin Borchardt). Formalnie, bo wypełnianie tej roli sprowadza on głównie do przypominania, kto tu rządzi. Sam zresztą ma swego pana, czyli właściciela telefonu, którego wszyscy mieszkańcy z wyczuwalną sympatią i szacunkiem nazywają panem Piotrusiem. Sam - Dzung oczywiście nie widzi tego, co widzi Piotrusiowa mama. Łamiącym się głosem opowiada ona swojej mamie, że syn zaniechał nauki, czytania, zabaw na podwórku. Uzależnił się od telefonu do tego stopnia, że na próbę pozbawienia go ładowarki zareagował napadem szału. Symuluje ból gardła, by nie iść do szkoły i móc być cały dzień sam na sam ze swoim ulubionym telefonem. Zresztą, gdyby nawet Sam - Dzung dostrzegał, co zarządzane przezeń imperium poczyniło z dziecięcym umysłem, czy to by go obeszło?

Infantylny, słaby i egocentryczny Sam - Dzung znajduje się mniej więcej pośrodku skali dobra i zła. Na dwóch przeciwnych jej krańcach stoją królewski błazen Emotikon (Dominika Mrozowska) i nieproszony gość, który żąda, by jego imię wymawiano jako "Ś - wirus" (Artur Paczesny). Emotikon, choć malutki, jest dzielny, odważny i wielkoduszny. Nie obraża się na króla za to, że ten notorycznie zwalnia go ze stanowiska, ani nawet za to, że zlekceważył jego przyjaciół. To oczywiście on na koniec uratuje całe towarzystwo przed Świrusem, który w rzeczywistości jest infekującym je wirusem. Wirusowi chodzi naturalnie o przejęcie imperium, a dążenie do tego celu poprzez serię okrucieństw napawa go czystą radością. I wbrew opinii, że granie tak jednoznacznych postaci nie jest wdzięcznym zadaniem dla aktora, ci dwoje to najbardziej rewelacyjne kreacje "Wirusa Świrusa... i całej reszty".

Emotikon wygląda jak... emotikon. Pozytywna postać bajki, mająca porwać za sobą dzieci, jest podskakującą żółtą kuleczką. Wydaje się napisana konkretnie dla Dominiki Mrozowskiej, która wykorzystuje w niej wszystkie swe atuty, a przy tym dokonała sztuki stworzenia postaci idealnie ponadpłciowej. Nie męski i nie żeński Emotikon wędruje po ratunek w towarzystwie mniej od niego odważnych i ogólnie męcząco sztywnych aplikacji. Można zrozumieć zarówno nie aktualizującego ich pana Piotrusia, jak i Sam - Dzunga, nie zapraszającego ich na bal. Są one jednak poczciwe i wierne, więc ich pomoc okazuje się nieoceniona. Artur Paczesny natomiast stworzył postać iście diabelską. Wirus Świrus nie zabiega o poklask, nie ukrywa swej pogardy wobec mieszkańców telefonu. Nawet nie próbuje być uwodzicielski. Jego przeciwnicy są tak słabi, że i bez takich sztuczek tracą resztki swej mocy. Idzie zbyt łatwo, Wirus więc w końcu traci czujność i to go gubi, bo daje się podejść jak nierozgarnięty.

"Wirus Świrus" to kolejna repertuarowa pozycja dla dzieci, stworzona wyłącznie koszalińskimi siłami/talentami. Sztukę, napisaną przez męża, wyreżyserowała Żanetta Gruszczyńska - Ogonowska. Muzykę do tekstów jego piosenek skomponował Maciej Osada - Sobczyński. I znów piosenki te, łatwe do zanucenia, zostają w uszach długo po zasunięciu kurtyny. Od dowcipnych prezentacji wszystkich używanych przez pana Piotrusia aplikacji po finałowe przesłanie, by zamiast bezużytecznie spędzać godziny z telefonem wyjść do ludzi, popatrzeć na piękny świat za oknem, pogłaskać psa ze schroniska Beata Jasionek zaprojektowała scenografię oszczędną i funkcjonalną, za to puściła wodze fantazji w atrybutach i większości kostiumów. Imponująco prezentują się zwłaszcza królowa w kolorach facebooka i markiza w sukni z trąbek. W drugim akcie, stanowiącym niezbędną w każdej bajce wędrówkę dobrego bohatera, majstersztykami pomysłowości są ryba, diabeł i przede wszystkim Siostra Jak Brzytwa Ostra: piękna, straszna i dwugłowa, a do tego świetnie zagrana przez Żanettę Gruszczyńską - Ogonowską.

Tomasz Ogonowski mówił przed premierą, że nie pomagał mu w pisaniu "Wirusa" sukces "Strażniczki". Chcąc uniknąć porównań obu sztuk, których prapremiery oddziela ledwie rok, starał się w tej najnowszej wszystko poprzestawiać i zrobić na odwrót. Udało mu się stworzyć rzecz niewątpliwie atrakcyjną dzieci i dorosłych. Ci ostatni nie powinni się nudzić podczas jej oglądania. Jest dydaktyczna; z wyraźnym, acz nie namolnym przesłaniem. Jednak dla wszystkich, którzy widzieli "Strażniczkę Magicznego Lasu", lepiej by było na czas oglądania "Wirusa Świrusa" zapomnieć o precyzyjnie dopracowanych rozwiązaniach jej fabuły, wyrazistości wszystkich postaci i rozlicznych interakcjach z małymi widzami, którzy "wchodzą" w Magiczny Las w całości i bez namysłu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji