Artykuły

Magdalena Kumorek: Zaczęłam się buntować

Bycie silną kobietą znaczy dla mnie nie bać się zawalczyć o marzenia. Przeciwstawić się wizji matki Polki, z gromadką dzieci, biegającej z wywieszonym językiem, gotowej zarwać kolejną nockę, żeby rano w kuchni pachniało ciastem - mówi aktorka Magdalena Kumorek w rozmowie z Magdą Piekarską w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Magda Piekarska: Bardziej grzesznica czy święta?

Magdalena Kumorek: Zależy, czy chodzi o aktorkę, czy o Lady Makbet.

To zacznijmy może od aktorki.

- Żadna ze skrajności. Odpowiem, cytując Terencjusza: nic, co ludzkie, nie jest mi obce. Im jestem starsza, tym bardziej te słowa do mnie przemawiają. A aktorstwo jest odkopywaniem tego, co mam w sobie głęboko ukryte.

I czego dokopała się pani, grając świętą Kumernis?

- To taka święta-nieświęta, której Kościół nie uznaje. Ale przede wszystkim człowiek gąbka, osoba, która każde doświadczenie chłonie, przerabia i zapisuje na twardym dysku. Jej esencją jest potrzeba miłowania - to jej wdech i wydech, bez którego nie funkcjonuje. Jest utkana z potrzeby miłości, z brania i dawania. Dla miłości jest w stanie zrobić wszystko; odciąć się od rodziny, obnażyć rodziców w zakłamaniu, a poddana przez ukochanego próbie ziemi, w imię miłości wypije wodę wymieszaną z ziemią. Żeby przeżyć, jeśli Bóg pozwoli. Bo kocha tego chłopaka tak bardzo, że wydaje się jej, że bez niego jej by nie było.

Pani też tak potrafi zatracić się w miłości?

- Potrzeba miłości jest główną życiową motywacją. Wszystkie lęki, które obracają się w wyrządzaną innym krzywdę to powidoki jej braku. Gdybyśmy tak umieli się zatrzymać, zapytać sami siebie: co to znaczy, że w kogoś uderzam? Gdyby mieć taki przycisk: pyk i świat się zatrzymuje. No, ale się nie da.

Jest pani silną kobietą?

- Tak, i to bywa problematyczne. Ostatnio dużo rozmawiam o tym z kobietami, tymi z pokolenia mojej mamy, ale też z koleżankami nieco starszymi ode mnie, silnymi babkami. Zastanawiamy się, jak zachować balans: nie udawać, że jesteś słabą istotą, a jednak pozostawać w udanym związku. I tu często wchodzi polityka: trzeba mieć trochę sprytu. Czyli klasyczne; ty masz być szyją, która kręci wszystkim, a jemu pozwól wierzyć, że jest głową.

Ale coraz więcej kobiet nie ma lęku, żeby pokazać swoją siłę i nie odgrywać żadnych ról w związku. I jeśli ceną za to życie w zgodzie z sobą ma być samotność, przystają na to. Ja na szczęście nie muszę szukać podobnych kompromisów.

Co to znaczy: być silną kobietą?

- Nie bać się zawalczyć o marzenia. Przeciwstawić się wizji matki Polki, z gromadką dzieci, biegającej z wywieszonym językiem, gotowej zarwać kolejną nockę, żeby rano w kuchni pachniało ciastem, a paznokcie były pociągnięte świeżą warstwą lakieru.

Powiedzieć: halo, halo, nie mam na to ochoty. Albo: nie podoba mi się, jak jestem traktowana w domu czy w miejscu pracy.

Pani to umie?

- Cały czas się uczę. W Gliwicach, w rodzinnym domu, byłam wychowywana na grzeczną dziewczynkę. Wie pani, jaki jest ideał kobiety na Śląsku?

Nie.

- To śląska osa: zrobię wszystko. Firanki mam bielsze niż śnieg. I w każdą niedzielę świeżą szarlotkę na stole. Jestem piękna i nie mam słabości. I zawsze podążam o krok z tyłu za mężem.

Ja to bardzo cenię, szanuję kobiety ze Śląska. I zdarza mi się zarywać nocki z podobnych powodów, bo wiem, jak jest fajnie, jak rano jest świeży chleb na śniadanie. Ale potrafię powiedzieć też: nie, teraz ja. Chociaż to nie jest łatwe.

Szybko zaczęła się pani buntować przeciwko śląskiej osie?

- Nie. To się właściwie dzieje dopiero teraz. Długo chciałam być aktywna zawodowo, ogarniać dzieci, dbać o cały dom. I uważałam, że to jest ideał możliwy do osiągnięcia. I tak jest. Tyle że trzeba sobie odpowiedzieć, czy to daje szczęście. Czy tego chcę naprawdę? Owszem, fantastycznie jest się zbudzić w niedzielę w wysprzątanym domu, w którym pachnie ciastem. Ale czy to jest nadrzędną wartością?

To co nią jest?

- Czas spędzony z bliskimi. A jest go coraz mniej. Dzieci dorastają, mają swoje zajęcia, a ja chcę się rozwijać zawodowo. I potrzebuję czasu dla siebie. Nie tylko po to, żeby zaliczyć kolejne sprawności - nauczyć się jazdy konnej czy francuskiego - ale żeby usiąść i pomyśleć. I to jest chyba najtrudniejsze, żeby go sobie dać.

Musi pani być dobrze zorganizowana.

- Jestem. U nas w domu wisi ogromny kalendarz, w którym zapisujemy wszystkie swoje aktywności: wyjazdy Piotra [Dziubka, kompozytora i męża aktorki - red.] i moje do Gdyni i Warszawy, zajęcia dzieci. Kiedyś kupowałam te kalendarze w papierniczym, ale szybko okazało się, że mają za małe okienka. Teraz sama rysuję dni i miesiące na olbrzymiej płachcie. Bez tego byśmy zginęli!

A gdzie tu miejsce na artystyczny bałagan?

- Ale ja się w bałaganie męczę! Jestem poukładaną osobą, tak czuję się bezpieczniej. Mojemu synowi nie przeszkadzają ogryzki wymieszane z książkami i skarpetkami. Ja bym nie mogła w takich warunkach przeczytać książki! Pewnie dlatego w domu jestem takim policjantem, który ogarnia ten bałagan. I coraz bardziej do mnie dociera, że muszę się tego oduczyć.

Odpuścić sobie?

- Odpuścić i zaakceptować, że inni są inni. I to wcale nie znaczy, że jak mają inaczej, to gorzej. Uczę się mówić sobie: "a nie chce mi się, nie zrobię". I pozwalać sobie na to, bo wciąż taki pozorny luz wiąże się u mnie ze ściskiem żołądka.

Czyli ideał wciąż rządzi. Są na nim jakieś rysy?

- Pewnie! Bywam nieprzystępna. Nadąsana niewspółmiernie do sytuacji. Oczekuję za dużo od siebie i od innych. Czasem nie ugryzę się w porę w język. Nie jestem chodzącym ideałem i dzięki Bogu!

Kiedy przygotowywałam się do tego wywiadu, to ani dziennikarski research, ani podpytywanie znajomych w teatrze nie pozwoliły mi natrafić na trop żadnego, najmniejszego choćby szaleństwa Magdy Kumorek.

- A co to miałoby być? Miałabym się upić na imprezie i tańczyć na stole? Raz udzieliłam wywiadu, w którym opowiedziałam, jak to w stolicy poszłam w tango - nakłamałam z premedytacją, żeby sprawdzić, jak to zadziała. A jedyne, co było prawdą w tej opowieści, to to, że potrzebowałam oddechu. Każdy z nas ma taki moment.

Potem okazało się, że to był najczęściej cytowany fragment przez portale plotkarskie! Tego właśnie potrzebujecie, żebym była pijana?

Skąd! Chodzi o coś, co przełamuje rutynę. Jak np. wtedy, kiedy jako mała dziewczynka za poradą babci i pewnie ku zgrozie sąsiadów biegała pani nago podczas letniej burzy.

- Ależ to nie było wcale szalone! To było fantastyczne! Babcia tłumaczyła, że dzięki temu będę zdrowsza i z przyjemnością w to uwierzyłam. Mój syn też biegał w burzy na golasa na podwórku naszego domu.

No przykro mi, tutaj niewiele pani ze mnie wyciśnie. Nie mam potrzeby robienia wokół siebie fermentu. Zawód, który uprawiam, niesie ze sobą solidną porcję stereotypów - wiadomo, aktorki to kłamczuchy, puszczalskie w dodatku. No i jeszcze to, że w aktorze mało człowieka, więcej koncepcji. A mnie we wszystkim interesuje człowiek schowany za każdą, nawet najdziwniejszą, niezrozumiałą rolą.

Uwielbiam obserwować osoby, które mają nieustającą potrzebę zwracania na siebie uwagi. I wcale nie po to, żeby z nich szydzić - ta potrzeba jest dla mnie nierozwiązaną zagadką. Ja nie potrzebuję awanturniczego, podlewanego alkoholem życia, żeby się zatracić. Robię to w pracy, na scenie, w improwizacji - tu nie mam blokad i zahamowań.

Ale z tych stereotypów pani się nie wykręci - jako dziecko była pani niezłą kłamczuchą.

- Tak, miałam potrzebę konfabulacji, która towarzyszyła mi do piętnastego roku życia. Była silniejsza ode mnie - z czasem zaczęłam się sobie przyglądać z dystansu i te kłamstwa mnie przeraziły, bo nie mogłam ich zatrzymać. Czasem to było niewinne: w przedszkolu miałam naszyjnik z kulką wielkości śliwki i opowiadałam koleżankom, że w środku jest soczek. Skończyło się tak, że zerwały mi go z szyi.

Kiedy indziej przyszłam smutna, wszyscy pytali, dlaczego, a ja na poczekaniu wymyśliłam historię, że mój brat miał wypadek, leży cały w gipsie i nie wiadomo, czy przeżyje.

Przychodzi po mnie mama, a przedszkolanki rzucają się ją pocieszać. W szkole ciągnęłam to dalej, opowiadając niestworzone historie i wymyślając alternatywne zakończenia. Jednej koleżance opowiadałam, że jak czekałam z mamą na taksówkę, cztery osoby stojące za nami w kolejce zamarzły. Innej, że podjeżdżało tych taksówek tyle, że można było przebierać w kolorach. Na szczęście w którymś momencie to się skończyło - może dlatego, że jak miałam tych piętnaście lat, trudniej już mi było oszukać rówieśników.

Teraz obserwuję tę zdolność u moich dzieci i gryzę się w język, kiedy je przyłapuję na takim fantazjowaniu. Wychodzę z założenia, że jak coś takiego rodzi się w głowie, trzeba to wypowiedzieć. I pokolorować trochę rzeczywistość.

A może wyrosła pani z tego, bo jako aktorka może pani zmyślać do woli?

- Coś w tym jest: wymyślam przecież świat przy każdej roli. Tyle że robię to bardziej precyzyjnie i nie daję się przyłapać na kłamstwie. Wiem, że dopiero kiedy go zbuduję, umebluję, a w środku umieszczę siebie, moje role będą wiarygodne.

Kiedy pani stanęła po raz pierwszy na scenie?

- Miałam może pięć lat, kiedy trafiłam do zespołu wokalno-tanecznego w Gliwicach. I niemal od początku dostawałam tam solowe partie do zaśpiewania. Nie bałam się występować, sprawiało mi to frajdę. Potem były jeszcze apele i akademie, na których recytowałam wiersze, nabijając sobie punkty u polonistów. I coraz bardziej uświadamiałam sobie, że właśnie tam, na scenie, wiem, kim jestem i czego chcę.

Skąd ta pewność?

- Dzisiaj chowam się za rolą, postacią, którą gram. I zawsze mogę zrobić nawias, że to nie ja. A wtedy wychodziłam, żeby powiedzieć wiersz albo zaśpiewać piosenkę, które były po wielokroć ćwiczone. Byłam przygotowana, to nie było odpytywanie na wyrywki. I dlatego czułam się pewnie. A jak dostawałam w dodatku odbiór od widowni, że to jest słyszane, zrozumiałe, chciane, starałam się jeszcze bardziej.

Jak to się stało, że Warszawa pani nie połknęła?

- Skończyłam tam szkołę teatralną, jeszcze w trakcie studiów zaczęłam grać w serialu. Po dwóch latach otrzeźwiła mnie świadomość, że choć wciąż jestem młodą osobą, to zatracam apetyt na mój zawód. Czułam się wyeksploatowana, nie wiedziałam, czego chcę. Chciałam się od tego odciąć.

Zrezygnowałam z serialu i wyjechałam do Wrocławia, skąd pochodzi mój mąż. Było mi o tyle łatwiej, że byłam w mojej pierwszej ciąży. Wracałam później do stolicy, żeby grać w "Przepisie na życie".

Dla mnie Warszawa jest miejscem do pracy, takim serialowo-filmowym. Jeżdżę też do Gdyni, żeby pracować w tamtejszym teatrze. Ale we Wrocławiu mieszkam, ładuję baterie. Tu mam czas, żeby się zastanowić. I żeby ochronić dzieci.

Przed czym?

- Przed medialnym zgiełkiem.

Żeby zza krzaków na placu zabaw nie wyskoczył paparazzi?

- Tak, choć takie zdjęcia, na spacerze z dziećmi, ukazywały się już na plotkarskich portalach. Reaguję na to z lękiem. Mam poczucie, że wciąż są za małe, żeby je na to narażać.

A kiedy to dotyka pani?

- Studiowałam, kiedy ten szum się rozpoczął. I wzrastałam w nim jako aktorka. Na początku boczyłam się, odchorowywałam każdy bankiet, każdy komentarz na temat mojej fryzury czy stroju. A potem nauczyłam się z tym żyć. Dzisiaj wiem, że każda afera trwa najwyżej dwa tygodnie.

I nie irytuje się pani, czytając, że Kumorek gwiazdorzy na planie?

- Ja już tego nawet nie czytam. Ubawiła mnie sytuacja sprzed pół roku. Nagle zauważyłam, że syn dziwnie się zachowuje, spogląda na mnie tak jakoś z ukosa. Zapytałam, co się dzieje. "Mamo, ty nie miałaś jakichś zdjęć z młodym chłopcem?". Zastanawiam się, co by to mogło być, ale nic mi nie przychodzi do głowy. "No bo ukazały się zdjęcia, że on cię przytula" - tłumaczy Franek. Więc proszę, żeby mi je pokazał. Na co on: "No, nie wiem, czy to dobry pomysł, a jak tato zobaczy?".

Okazało się, że to były zdjęcia, na których koleżanka, krótko obcięta i sfotografowana od tyłu, próbuje mnie ochronić przed atakiem paparazzi w Gdyni, gdzie próbowali mnie obfotografować, jak wracałam z siatami z zakupów. Wytłumaczyłam to Franiowi, powiedziałam: "zobacz, tak to działa".

I wiem, że muszę dzieci przygotować na kontakt z tym światem, nauczyć odsiewać prawdę od zmyślenia, przekonać, że zawsze mogą mnie zapytać o to, co gdzieś wyczytały czy zobaczyły. Chwała Frankowi za to, że przyszedł z tym do mnie, że nie spuchło to w nim.

Ale czy przed tym można dzieci uchronić? Nie ma pani paparazzich pod domem, ale dostęp do internetu wystarczy, żeby się skonfrontować z plotkami o Magdzie Kumorek.

- Tu przynajmniej nikt nie będzie komentował tego, jak się ubierają i do jakiej szkoły chodzą. To już coś.

Czuje się pani wrocławianką?

- Nie. I mam problem z odpowiedzią, kim jestem - gliwiczanką, warszawianką czy wrocławianką. Tak naprawdę nie mam potrzeby, żeby się doprecyzowywać, gdzieś przynależeć. Wciąż mało znam Wrocław, jeżdżę po mieście z GPS-em, mieszkam w domu na wsi. Ale lubię to miasto.

Mapę marzeń ma pani wciąż na ścianie?

- Tę ostatnią zrobiłam w sylwestra ubiegłego roku. Przydaje się, żeby po roku zweryfikować marzenia. Są na niej cztery miejsca, które chciałam odwiedzić. Ostatecznie pojechałam w jedno - Florencja, Londyn i Tuluza muszą na mnie poczekać. Ale czy to źle? Czy mam z tego powodu poczucie porażki? Wcale nie! Zamarzyłam sobie uczyć się dalej francuskiego - zrobiłam to. No i pojechałam do Paryża także po to, żeby sprawdzić skuteczność tej nauki.

Tak jak sobie obiecałam, znajduję czas na ćwiczenie jogi i pilatesu. Próbuję zatrzymać się, pooddychać świadomie. Afirmować to, czego pragnę, żeby dać szansę na spełnienie. Nie poddawać się temu, co przypłynie. I z tych wszystkich marzeń jakieś 70 procent udało się spełnić. A kilka rzeczy okazało się kompletnie nieistotnych.

Będzie kolejna mapa?

- Nie wiem. Jeśli pojawi się impuls, zrobię ją. Usiądę z plikiem magazynów i będę wycinać zdjęcia, przyklejać na płachtę papieru. I marzyć. Ale nic na siłę. Na pewno chciałabym się więcej uśmiechać. Dzieci często mówią do mnie: "Mamusia, ty jesteś smutna". A ja nie jestem wcale smutna, tylko wciąż staram się coś poukładać, zorganizować. A przecież można czasem puścić ten brzuch, nie mieć go wciąż spiętego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji