Artykuły

Dorota Kolak wyznaje: Chciałabym zagrać faceta!

- Jak od blisko pół wieku obserwuję gdańską scenę, aktorki o tak różnorodnym emploi jakie ma Dorota tutaj nie było - z Barbarą Kanold, autorką książki "Kto się boi... Doroty K.?" rozmawia Gabriela Pewińska z Polski Dziennika Bałtyckiego.

Kto się boi Doroty K.?

- Nikt. (śmiech) Konkurencja może tylko jej się kłaniać. Tytuł książki to, oczywiście, prowokacja z mojej strony. Nawiązuje do spektaklu "Kto się boi Virginii Woolf", w którym mogliśmy oglądać Dorotę Kolak [na zdjęciu] w Teatrze Wybrzeże.

Kiedy pierwszy raz zobaczyła Pani Dorotę Kolak na scenie?

- W 1982 roku. W "Antygonie", którą wyreżyserował w Gdańsku Marek Okopiński. Jednak najbardziej utkwiła mi w pamięci jako Lebiadkina w "Biesach" Dostojewskiego. To był dla mnie szok! Młodziutka, piękna, zgrabna dziewczyna zagrała inwalidkę, życiową niedorajdę, szalenie tragiczną postać. I to jak zagrała!

Intuicja podpowiedziała Pani: To będzie kiedyś pierwsza dama gdańskiej sceny?

- Wtedy pierwszą damą gdańskiej sceny była Halina Winiarska. Ale to właśnie ona niejako mianowała Dorotę do tego tytułu mówiąc: To będzie moja następczyni. I jak od blisko pół wieku obserwuję gdańską scenę, aktorki o tak różnorodnym emploi jakie ma Dorota tutaj nie było.

Dorota Kolak - aktorka i Dorota Kolak - prywatnie.

- To dwie różne Doroty. Przedstawił mi ją Staszek Michalski. W latach 80. będąc dyrektorem Teatru Wybrzeże przyjął do zespołu swojego syna Igora i jego żonę, Dorotę właśnie. W książce aktorka podkreśla jakie to było dla jej teścia ryzyko.

Zacytujmy tę wypowiedź: "Nie zawahał się nas zaangażować, choć pewnie nie wszystkim się to podobało. Staraliśmy się go nie zawieść. A koledzy nam się przyglądali. Z całą pewnością musieliśmy być jak żona Cezara, poza wszelkimi podejrzeniami, pod względem zaangażowania w pracę, zachowania, dyscypliny. Zdawałam sobie sprawę, że muszę zasłużyć na wszystko, pracować z pełnym zaangażowaniem i zachowywać się bezkonfliktowo. Wiedziałam, że w grę nie wchodzą żadne wpadki, ale nawet drobne uchybienia. Bardzo chciałam być zaakceptowana przez zespół".

Szybko zyskali sobie sympatię, bo to ludzie i skromni, i serdeczni. Choć mogłoby się wydawać, że Dorota, ładna, zdolna, będzie stroić fochy. Nigdy ich nie miała. Nigdy też nie czuła się gwiazdą?

- Nie życzy sobie, by w ogóle tego określenia w stosunku do niej używać. Dlatego we wstępie do książki nazwałam ją "pierwszą damą gdańskiej sceny". Na to przystała. Prywatnie jest skromna, uśmiechnięta, pełna uroku, przyjazna studentom, z którymi pracuje w gdańskiej Akademii Muzycznej. Widziałam jak wspiera tych młodych ludzi, jak im pomaga. Jak jest cierpliwa, łagodna, nie ulega emocjom, nie podnosi głosu, choć na scenie to czasem wulkan i emocji, i energii.

Czego nowego dowiedziała się Pani o Dorocie Kolak podczas tej rozmowy?

- Mnie ucieszyło wyznanie, że na kolację swoich marzeń, na którą zamówiłaby dużo szampana, zaprosiłaby Dostojewskiego. Zaskoczyło mnie, że nie lubi - z powodu zapachu popcornu - chodzić do kina. Jej babka, co ciekawe, była taperką w kinie, z kolei prababka grała w rodzinnej orkiestrze. Występowały na spacerowych statkach pływających po Morzu Czarnym, koncertowały w Odessie i Sewastopolu.

Znam Dorotę od wielu lat, bardzo dużo o niej wiem. Może jedno mnie zaskoczyło - nie sądziłam, że tak wielką pasją jest dla niej praca ze studentami. Zdobyła już tytuł doktora habilitowanego, lada chwila będzie profesorem, to w środowisku aktorskim rzadkość. Jest ambitna. Teatr, film, praca pedagogiczna, reżyserowanie. Ma wiele planów, ale nie wszystkie chce zdradzić. Na pewno jeszcze nie raz nas zaskoczy. Chciałaby więcej reżyserować. W ogóle więcej pracować dla kina. Podziwiam ją za umiejętność dostosowania się do współczesnego filmu, który wymagał od niej obnażenia się, tak psychicznego jak i fizycznego. Na co bez problemu przystała.

Były tematy, których nie chciała poruszać?

- Nie, choć miewałam bohaterów, którzy już na wstępie zastrzegali: "O tym może nie rozmawiajmy". Co do Doroty, myślę, że nie ma sfer życia, których by się wstydziła, które chciałaby ukryć. W jej życiu prywatnym i zawodowym jest harmonia. To osoba niekonfliktowa, życzliwa ludziom. Dobry człowiek. Zresztą bardzo harmonijne jest też jej małżeństwo, co w środowisku teatralnym nieczęsto się zdarza. Rodzina jest dla niej szalenie ważna. Przed nią zresztą nowa, życiowa rola - babci.

Fani Doroty Kolak widząc jej szaleńczo rozwijającą się karierę obawiają się. czy aktorka nie umknie czasem do Warszawy.

- Jej dom jest w Gdańsku. Do stolicy woli dojeżdżać, zresztą tak podróże pociągiem - prawa jazdy nie ma - jak i pomieszkiwanie w hotelach bardzo lubi, to, uważa, okazja do odpoczynku, czas bez domowych obowiązków. W książce zdradza marzenia. Mówi: Chciałabym zagrać faceta! Rola, o której marzy to Ryszard III z dramatu Szekspira. Myślę, że to absolutnie w jej stylu. Ja widzę ją jako miliarderkę Claire Zachanassian w "Wizycie starszej pani" Dürrenmatta. Ona jednak uważa, że na tę rolę ma jeszcze czas, bo grają ją zwykle aktorki koło siedemdziesiątki.

Kto będzie bohaterem kolejnej Pani książki z cyklu "Znani gdańszczanie"?

- Roman Perucki. Już pracujemy. Premiera pewnie pod koniec roku.

***

Promocja książki "Kto się boi... Doroty K.?" (Wyd. Gdański Kantor Wydawniczy). 5 stycznia, godz. 17.30 w Ratuszu Staromiejskim w Gdańsku. Wstęp wolny. Książka powstała dzięki stypendium Marszałka Województwa Pomorskiego. Stypendium Prezydenta Gdańska i sponsorom, którzy od lat wspierają cykl "Znani gdańszczanie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji