Teatr jest dla silnych ludzi
- W Teatrze Szaniawskiego, króluje teraz wolność artystyczna, powstają tam najbardziej szalone projekty. Wiedziałem, co robi tam Janek Klata, Majka Kleczewska, i stwierdziłem, że to jest świetnie miejsce i znakomity, otwarty zespół, który kocha tę robotę - mówi ARTUR TYSZKIEWICZ, reżyser wałbrzyskiej "Iwony, księżniczki Burgunda".
Artur Tyszkiewicz (331.) jest jednym z najbardziej obiecujących reżyserów młodego pokolenia. Dyplom uzyskał w wieku 23 lat. Zrealizował m.in. "Seks nocy letniej" i "Skąpca". Na XXXI OKT Klasyka Polska w konkursie brała udział jego "Iwona, księżniczka Burgunda".
Kiedy trzy lata temu zniechęcony rzucał pan scenę, stwierdził, że to sztuka dla zapaleńców.
- Teraz ująłbym to trochę inaczej. Teatr to sztuka dla ludzi o bardzo silnej konstrukcji psychicznej, niepoddających się, walczących o swoje. Teatr jest dla silnych ludzi.
To wbrew stereotypowi artysty - człowieka wrażliwego, może nawet rozchwianego emocjonalnie.
- Rozchwiana emocjonalnie osoba w teatrze dzisiejszych czasów nie ma szansy bytu, a szczególnie dotyczy to reżysera
Był pan pierwszym rocznikiem studentów reżyserii, którzy na studia mogli zdawać zaraz po maturze. Spełniło się szalone marzenie nastolatka?
- Jeszcze jak! Byłem najmłodszy na roku. Dyplom - "Makbeta" w warszawskiej "Lalce" - zrobiłem w wieku 23 lat. Wydawało mi się, że teraz to już wszystkie teatry muszą przede mną klęknąć.
Zrobił pan jeszcze trzy przedstawienia i nagle rzucił teatr. Dlaczego?
- Doszedłem do krachu finansowego i intelektualno-myślowego. Z jednej strony z zawodu reżysera nie mogłem się utrzymać, a z drugiej strony sytuacja w teatrach na tak zwanej prowincji nie sprzyjała młodym reżyserom. Można było robić ewentualnie jakieś szkolne przedstawienia To nie miało sensu.
Trudno jest być młodym reżyserem w Polsce?
- Młody człowiek bez nazwiska jest dla dyrektora teatru, oglądającego dokładnie każdą złotówkę, bardzo ryzykowną inwestycją. Trudno się przebić.
Znalazł pan inny sposób na życie?
- Prowadziłem w telewizji talk-show "Powiedz to głośno", pracowałem w firmie dystrybuującej filmy, pisałem scenariusze do programu telewizyjnego.
A żal serce ściskał?
- Bardzo. Jestem chory na teatr. Jak raz tego bakcyla się złapie, to trudno się go pozbyć, ale sytuacja finansowa była taka, że nie było o czym myśleć. Jak dostałem pracę w biurze, to teatr znalazł się poza moim zasięgiem, bo przecież nad spektaklem pracuje się parę miesięcy.
I spal pan spokojnie?
- Narzeczona kładła mi ciągle do głowy, że się marnuję. To ona mi powiedziała żebym wrócił do teatru, i dała wsparcie, bez którego ten powrót nie byłby możliwy.
"Iwonę, księżniczkę Burgunda" zrobił pan po godzinach pracy biurowej?
- Nie pracuję już w biurze, zajmuję się reżyserią dubbingów, robię felietony w telewizji. Mam pracę, którą mogę nagle zostawić i przez dwa miesiące coś reżyserować. Ale fakt, że w dalszym ciągu utrzymuję się z działalności pozateatralnej, jest dużym dyskomfortem.
Czy w teatrach jednak coś się zmieniło na korzyść?
- W wielu teatrach w mniejszych miastach mamy teraz młodych dyrektorów i to jest bardzo ożywcze dla teatru i sprzyja młodym reżyserom. Kiedy przychodzę do swego rówieśnika, to natychmiast znajdujemy wspólny język. Młodość ma w sobie pewien rodzaj bezczelności. Tę pozytywną bezczelność mają młodzi reżyserzy i dyrektorzy, którzy sami najczęściej też są reżyserami. Dzięki temu nawiązujemy superporozumienie i to jest teraz niezwykłą siłą napędową polskiego teatru. Ostatnio Niemcy zaczynają się fascynować młodym polskim teatrem, robi się o nim głośno na Zachodzie.
Czy Wałbrzych, gdzie powstała "Iwona", był wyborem typu mniejsze zło?
- W Warszawie nie chciałbym reżyserować, jeśli o to pani pyta. Wałbrzych to był całkowicie świadomy wybór. Z dyrektorem teatru, Piotrem Kruszczyńskim, byłem na jednym roku studiów reżyserskich. Jesteśmy kolegami, ale to miało drugorzędne znaczenie. W Teatrze Szaniawskiego, króluje teraz wolność artystyczna, powstają tam najbardziej szalone projekty. Wiedziałem, co robi tam Janek Klata, Majka Kleczewska, i stwierdziłem, że to jest świetnie miejsce i znakomity, otwarty zespół, który kocha tę robotę.
Wrócił pan już na stałe do teatru?
- Mam nadzieję. Mam też następne plany, ale wolę o nich nie mówić, bo życie już mnie nauczyło, że wszystko może się zmienić.