Artykuły

Policjanci i złodzieje

Opera żebracza" w reżyserii Piotra Cieślaka to próba teatru społecz­nego. Niestety, chybiona.

Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy wystawił "Operę żebraczą", sztukę o lon­dyńskim półświatku, szerzej znaną z prze­róbki Bertolta Brechta "Opera za trzy gro­sze". To bardzo ładnie, że Piotr Cieślak przypomniał sobie, że jego teatr znajdu­je się w samym środku największego ba­zaru wschodniej Europy, przy ulicy, gdzie w co drugiej bramie mieści się burdel, obok dworca kolejowego, na którym co­dziennie po talerz bezpłatnej zupy usta­wia się kolejka bezdomnych. Mam jed­nak wrażenie, że rzeczywistość, którą przedstawił w swoim spektaklu, mimo pozorów nie ma nic wspólnego z rzeczy­wistością za oknami Pałacu Kultury.

Bohaterami "Opery żebraczej" są kur­wy, złodzieje i przekupni policjanci. Jak autorzy widowiska wyobrażają sobie złodzieja? Otóż jest to zabójczo przy­stojny brunet, który nosi fantazyjny skó­rzany płaszcz do pięt, a na głowie ma czarną piracką chustkę. W chwilach wol­nych od pracy siada z kolegami przy wi­nie i śpiewa romantyczne melodie, m.in. walczyk z refrenem "Niech płynie wi­no". Jak na scenie Teatru Dramatyczne­go wygląda kurwa? Jest to dziewczyna z protezą nogi albo kaprawym okiem przesłoniętym opaską. W chwilach wol­nych od tańca na rurce dyskutuje z klien­tami o Kartezjuszu. A jak autorzy wi­dowiska wyobrażają sobie przekupne­go policjanta? Policjant taki nosi bry­czesy z lampasami, niebieską marynar­kę, czerwony krawat, buty dojazdy kon­nej, a w ręku trzyma szpicrutę, którą w chwilach zdenerwowania chłoszcze meble z sadystycznym zacięciem.

Powstaje pytanie, na jakich to obserwa­cjach opiera reżyser swoją wizję półświat­ka, w której złodziej to romantyczny amant, kurwa to intelektualistka, a poli­cjant jest dżokejem sadystą? Odpowiedź jest prosta - taka wizja wynika z literac­kiego pierwowzoru. Piotr Cieślak sięgnął bowiem nie po XVIII-wieczną "Operę żebraczą" Johna Gaya ani po "Operę za trzy grosze" Bertolta Brechta, ale po wer­sję sztuki autorstwa Vaclava Havla napi­saną w roku 1974. Ten prześladowany przez władze komunistyczne czeski dy­sydent uczynił z "Opery żebraczej" alu­zyjną opowieść o państwie policyjnym opartym na donosie i korupcji, jakim by­ła w latach 70. Czechosłowacja. Dlatego w jego sztuce złodziej jest budzącym sympatię człowiekiem z zasadami, a policjant - skorumpowaną szmatą. Oczy­wiście ta dawna wymowa polityczna sztu­ki Havla straciła aktualność. Żeby rato­wać sens sztuki, Piotr Cieślak poszedł po linii najmniejszego oporu i aluzje do Cze­chosłowacji zastąpił aluzjami do dzisiej­szej Polski. W finale reżyser daje nam do zrozumienia, że skorumpowany naczel­nik więzienia, pan Lockit, jest członkiem pewnej znanej polskiej partii, która swo­ich kandydatów fotografuje na niebie­skim tle, a na plakatach używa słowa "so­jusz". Gdyby jeszcze obraz ten budził w nas grozę, gdyby był wstrząsającym ostrzeżeniem przed grożącym Polsce so­juszem komunistów i przestępców. Nic z tych rzeczy: z drapieżnego polityczne­go teatru Havla zrobił się kabaret, w któ­rym chodzi głównie o robienie jaj. Nie­stety, ani lampasy Marcina Trońskiego (Lockit), ani bambosze Sławomira Orze­chowskiego (Peachum), ani nawet miny Piotra Zelta, który jak zwykle gra tępe­go funkcjonariusza, nie wywołują salw śmiechu. Być może publiczność podświa­domie czuje, że za tą zabawą w policjan­tów i złodziei kryje się poważniejszy te­mat -coraz bardziej bezczelnej i bezkar­nej zbrodni. Ale autorzy widowiska ele­gancko się nad nim prześlizgują, wolą pleść nam o zakochanych kieszonkow­cach, niż dotknąć prawdziwych zagro­żeń.

Co do nowych songów Jana Kantego Pawluśkiewicza to trzeba powiedzieć, że te urocze kompozycje z tekstami Micha­ła Zabłockiego (autora piosenek Grzego­rza Tumaua) są prawdopodobnie ostat­nią muzyką, jakiej słuchaliby dzisiejsi że­bracy i złodzieje. Kojarzą się z Piwnicą pod Baranami, przebojami Grechuty i Fe­stiwalem Piosenki Aktorskiej we Wro­cławiu. Największy problem w tym, że songi te wylatują z głowy z tą samą prędkością, z jaką do niej wlatują, to znaczy z prędkością dźwięku. Myślą przewodnią spektaklu Piotra Cie­ślaka jest przekonanie, że mamona to źródło zła, o czym zespół śpiewa w fina­le. Nie przeszkodziło to reżyserowi w umieszczeniu na scenie reklam kilku znanych firm, które sponsorują spektakl, m.in. pewnego znanego producenta bu­tów, zagranicznych linii lotniczych i pro­ducenta bielizny damskiej. Co do bieli­zny - nie mam zdania, ale w butach od sponsora chodzi mi się dobrze, a liniami wiele razy latałem i według mnie są bez zarzutu. W związku z tym uważam, że główna teza spektaklu - jakoby pienią­dze szczęścia nie dawały - jest grubo przesadzona.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji