Bardzo lubię, kiedy widownia jest blisko
"Weź, przestań" Klaty to trzecia w tym sezonie premiera TR Warszawa, w której zagrała jedną z wiodących ról. AGNIESZKA PODSIADLIK na dobre zżyła się z najmodniejszym teatrem Warszawy.
Monika Mokrzycka: Grasz w Warszawie, ale skończyłaś krakowską szkołę teatralną.
Agnieszka Podsiadlik: Kiedy byłam na trzecim roku studiów, Grzegorz Jarzyna organizował Teren Warszawa. Szukał ludzi - studentów albo absolwentów tuż po szkole. Przyjechał do Krakowa, mnie widział na egzaminie u Krystiana Lupy. Jarzyna zaprosił mnie wtedy do Warszawy na ostrą selekcję.
To był twój świadomy wybór?
Wiedziałam, co się dzieje w Teatrze Rozmaitości i chciałam w tym uczestniczyć. Jeden z egzaminów odbył się w metrze. Musieliśmy mówić monolog Sarah Kane z "Łaknąć", zbierając za to pieniądze.
Przejście ze szkolnej sali do metra.
Do wagonu wsiadał Grzegorz Jarzyna i jeszcze ktoś z kamerą. Jedna z pań zauważyła tę kamerę i zapytała, o co chodzi. Musiałam zareagować. Podeszłam do tego chłopaka i zapytałam: "Co pan tu kręci? Niech pan wrzuci monetę." Dał mi pieniądze. Wyszłam z tego zwycięsko i zebrałam najwięcej - 12 złotych.
Grasz w "Weź, przestań", najnowszym spektaklu Jana Klaty.
Akcja sztuki dzieje się w przejściu podziemnym dużego miasta. Są tam ludzie, którzy żyją i zarabiają. Moja postać nazywa się Adrenalinka, ma psa Gryźli i zbiera pieniądze na karmę dla niego.
Jak pracuje się z Klatą?
On wie, czego chce. W głowie ma ścieżkę, "wpuszcza" w nią aktorów i sprawdza, jak oni razem funkcjonują. Co nie znaczy, że jest zamknięty na nasze propozycje. Bardzo ciekawe doświadczenie.
Widzisz różnicę w podejściu Klaty do aktora w porównaniu z innymi reżyserami, z którymi pracowałaś?
Zdecydowanie tak. Na przykład z Olą Konieczną, pracowaliśmy nad "Tlenem" Iwana Wyrypajewa. Zajmowaliśmy się tym na poziomie ćwiczeń. Spokojnie rozgrzebywaliśmy tekst.
I powstało przedstawienie.
Zrobiliśmy oddzielny projekt. Podobnie pracowaliśmy nad "Heleną S.". Własnymi słowami próbowaliśmy oddawać znaczenia poszczególnych fragmentów tekstu. Spektakl powstawał z nas. Gdyby był inny zespół aktorów, wyglądałby inaczej.
Czy teksty, które realizowałaś w Terenie Warszawa - Wyrypajew, Walker, Walsh - są ci bliskie?
Tak. Mówimy o naszej współczesności. Za każdym razem w postać wkładam całą siebie i jeszcze więcej. Sądzę, że gdzieś w środku jestem głęboką patriotką. Widzę to, kiedy wyjeżdżam za granicę i wracam do Polski. Myślę, że nie mogłabym mieszkać w innym kraju. Ale to jest paradoks, bo nie zgadzam się na bardzo wiele rzeczy, które się tutaj dzieją. I wkurza mnie to, za co kocham ten kraj, co mnie rozbraja i rozczula jednocześnie.
Wystawiacie w różnych miejscach, także poza teatrem. Jak to się przekłada na grę?
Bardzo lubię, kiedy widownia jest blisko. "Zaryzykuj wszystko" gramy na Dworcu Centralnym, w holu na piętrze, gdzie z trzech stron przestrzeń jest oszklona, także od poczekalni. Na spektakl przychodzi mnóstwo widzów, którzy nie płacą za bilet - mieszkańcy dworca, ci, co czekają na pociąg. I za szybą odbywa się drugi spektakl. Niesamowite jest obserwowanie ich reakcji. Mamy kilku stałych widzów, którzy znają przebieg przedstawienia i wyprzedzają nasze gesty.
A co robi publiczność "tradycyjna"?
Dla widzów, którzy zapłacili za bilet, to jest podwójne przedstawienie.
Brałaś też udział w "Mleku", spektaklu na telefon, z którym jeździliście do widzów.
To dopiero konfrontacja oko w oko. Bardzo ciekawe doświadczenie. Było tu miejsce na improwizację. Wszystko zależało od tego, jak widzowie reagowali na nas, jakie to w nich wzbudzało emocje. Czasami wystarczy ukłuć w odpowiedni punkt, by wywołać określone uczucia. To jest niesamowite, jakie mechanizmy mogą się wyzwolić w człowieku, do czego można się posunąć.