Artykuły

Rozkład sztuki

"Rozkłady jazdy" Petra Zelenki wg Michaela Frayna w reż. Agaty Puszcz w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu. Pisze Martyna Friedla w Gazecie Wyborczej - Opole.

W ubiegłą sobotę w Teatrze im. Kochanowskiego miała miejsce premiera "Rozkładów jazdy" . Spektakl realizuje scenariusz Petra Zelenki, który z kolei oparty jest na "Chińczykach" Michaela Frayna. Przedstawienie z założenia miało być kilkupoziomową farsą i dostarczać rozrywki, ale i refleksji. Poziomy są, zabawy nie ma, o refleksji można pomarzyć.

Na scenie początkowo znajduje się ścianka z kilkoma drzwiami. Przed nią ułożono planszę z zaczętym obrazem z puzzli. Światła zapalają się nad sceną i zanim jeszcze pojawią się aktorzy, spektakl rozpoczyna przeciętny jazzowy utwór, który określa, że mamy do czynienia z farsą. Po chwili poznajemy parę małżeńską (w rolach Cecylia Caban i Rafał Kronenberger), która planuje domowe przyjęcie.

Sprawa się komplikuje, gdy okazuje się, że został zaproszony zarówno znajomy, jak i jego była partnerka z nowym chłopakiem. Komizm miałby polegać na próbach niespotkania ze sobą obecnych w jednym mieszkaniu byłych partnerów. Małżeństwo gospodarzy dwoi się i troi, by jednocześnie zapewnić gościom rozrywkę i nie dopuścić do towarzyskiej katastrofy. On co chwila zapomina imion gości, bo wszyscy wydają mu się "identyczni jak Chińczycy" (rasistowskie żarty, boki zrywać). Co ważne, nie widzimy i nie słyszymy pozostałych postaci. Dwójka aktorów biega po scenie, mijając się i trzaskając drzwiami. W pewnym momencie mąż się gdzieś gubi, biega już wyłącznie żona i wciąż nie jest śmiesznie.

Wtedy rozlega się alarm przeciwpożarowy i sygnał do ewakuacji, na scenę wkracza dwóch technicznych w białych groteskowych maskach (te maski to dla grozy, bo widzom brakuje emocji?). Wsuwają na scenę nowe elementy: przezroczystą klatkę z pleksi i budkę telefoniczną. Aktorzy zmieniają stroje w klimacie z lat siedemdziesiątych na czerwone duże kombinezony. Okazuje się, że ich postacie są aktorami w biedniejącym teatrze, przed którym protestują widzowie. Dorabiają sobie odczytami rozkładów jazdy, są po rozwodzie, jest bliżej nieokreślona przyszłość (wspominają wydarzenia z 2020 roku). Słaba farsa, którą widzieliśmy, jest ich spektaklem odgrywanym bez kompletnego zespołu. Wiemy już, czemu nie było śmiesznie, dlaczego spektakl rozpoczyna się dwa razy, a aktorzy mylą postacie.

Mimo to opolski spektakl wciąż nie łapie tempa, dialogi ze sztucznej komediowej konwencji zmieniają się w niemrawą bełkotliwą wymianę zdań o minionych uczuciach i trudnych realiach codziennego życia. W międzyczasie postać grana przez Kronenbergera nawiązuje interakcję z widzami Kochanowskiego, częstuje winem, zagaduje, zachęca do zabawy. Nic to nie daje. W którymś momencie na scenę wchodzi Caban w nowym kostiumie i okazuje się, że jest jedną z postaci farsy, a aktor grany przez Kronenbergera płynnie wchodzi w konwencję i na powrót staje się gospodarzem imprezy w kostiumie z lat siedemdziesiątych.

Przejścia między scenami są szyte grubymi nićmi albo przeprowadzane bez pomysłu, ale przede wszystkim na tym etapie jeszcze zastanawia, co te dwa poziomy właściwie mają oznaczać. Ani jeden, ani drugi nie buduje dramaturgii. Ten, który mógłby śmieszyć, nie bawi, a ten, który miałby wszystko wyjaśniać, z powrotem zamienia się w spektakl w spektaklu. Pęknięcia widać gołym okiem, a zaproszenie do oglądania pracy aktorów od kulis niczego nie załatwia.

To teraz proszę sobie wyobrazić, że "Rozkłady jazdy" mają poziom trzeci, który w jakimś stopniu wyjaśnia, czemu było źle i w pierwszym, i drugim. Opisać go jednak nie mogę, bo zepsuję wątpliwą niespodziankę. Tyle że jest tak jak wcześniej - ani zabawnie, ani wzruszająco, dalej bez przemyślenia. Można zapomnieć o: "Ach, to po to się męczyłam dwie godziny, by mnie coś nagle zaskoczyło i wszystko nabrało sensu!". Nie.

Cecylia Caban i Rafał Kronenberger mają swoje momenty. Ich gra zmienia się wraz z konwencją, odpowiednio dobierają środki, chwilami robią, co mogą. Ale z pustego i Salomon nie naleje.

Mieliśmy już do czynienia z opolską reżyserką filmową, która próbowała bronić swojej sztuki tym, że mówi o filmie w filmie, w ramach filmu. Opolskie przedstawienie również się nie broni, choć jest o spektaklu w spektaklu, w ramach arteterapii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji