Artykuły

Adam Woronowicz: Pokory nigdy dość

- Myślę, że aktor nigdy nie powinien być całkowicie spełniony. Zawsze powinien być głodny. Dlatego ciągle czekam na nowe wyzwania, które są jeszcze przede mną - mówi Adam Woronowicz, aktor TR Warszawa.

Absolwent Akademii Teatralnej w Warszawie. Aktor Teatru Powszechnego i Teatru Rozmaitości w Warszawie. Laureat Nagrody im. Aleksandra Zelwerowicza za rolę Fadinarda w "Słomkowym kapeluszu" i Mirona w "Pamiętniku z Powstania Warszawskiego" (Teatr Telewizji). Wielką popularność dała mu znakomita rola księdza Jerzego Popiełuszki w filmie "Popiełuszko. Wolność jest w nas". Warto też wspomnieć "Dwie korony" (Maksymilian Kolbe), serial "Pakt" (Skalski) i "Diagnozę", w której wzbudza duże emocje jako doktor Jan Artman.

Czytałem opinie w internecie, że po obejrzeniu serialu "Diagnoza" widzowie boją się pana.

- Boją się mnie? Nie spotkałem się z taką reakcją. Jestem bardzo zdziwiony. A jeśli chodzi o internet, to różne wiadomości donoszą mi koledzy, bo ja tam nie zaglądam. Ludzie mówią mi, że grana przeze mnie postać podoba się, a intryga między mną a bohaterką, graną przez Maję Ostaszewską, przyciąga widzów.

Czy pana zdaniem Artman jest pozytywną czy negatywną postacią?

- Artman wnosi dużo złego w skonstruowaną przez scenarzystów intrygę, ale z drugiej strony on walczy o swoje i broni swego. Często zdarza się, że w pewnym momencie nie patrzymy na wszystko inne, tylko idziemy po swoje. Moja postać jest wprawdzie wymyślona przez scenarzystów, ale też z życia wzięta. Uważam, że ludzie bywają większymi łotrami niż grane przez nas postacie.

Czy podobnie było w przypadku serialu "Pakt", w którym wcielił się pan w postać polityka Dariusza Skalskiego?

- Skalski odkrywa pewien układ, na który nie ma wpływu, ale próbuje go rozwikłać, przeciwstawić się mu. W drugim sezonie serialu Dariusz Skalski wchodzi do polityki i z biegiem czasu staje się politykiem bezwzględnym.

Pracując nad rolą księdza Jerzego Popiełuszki, chyba nie przypuszczał pan, że będzie z nią długo kojarzony?

- Do dziś zdarzają mi się sytuacje przypominania mi tej roli, rozmowy na jej temat. Ocena pracy aktora pozostaje w kwestii widzów. Zależało mi, żeby postać Popiełuszki była z krwi i kości. Poznałem ludzi, którzy znali księdza. Doszedłem do wniosku, że jest to postać wyjątkowa w swojej zwyczajności. Nie ma w niej nic z koturnowości, z przerysowania, ale na pewno jest wyjątkowa w relacjach wielu ludzi. Bardzo ciepło o nim mówili Agnieszka Holland, Andrzej Wajda i ludzie opozycji. Wszyscy podkreślali, że ksiądz był osobą wyjątkową w swojej moralności. Chciałem, żeby w świecie, w którym jest tyle podziałów, zaistniała na nowo postać, która łączyłaby Polaków. Wydaje mi się, że to się nam udało.

Łatwiej jest zagrać postać złą?

- Łatwiej jest w filmie latać z bejsbolem i tłuc ludzi po głowach niż być przekonującym w miłości. Częściej mamy ciążenie ku złu niż ku dobru, bo taka jest nasza natura. Łatwiej przychodzi nam kogoś skrzywdzić niż przytulić.

Jak długo przygotowywał się pan do tej roli?

- Na półtora roku musiałem się wyłączyć z intensywnej pracy w Teatrze Powszechnym. Pomógł mi ówczesny dyrektor teatru Krzysztof Brudziński, za co jestem mu bardzo wdzięczny.

Co pomogło panu zbliżyć się do księdza Popiełuszki?

- Ważnym momentem były spotkania z ludźmi, którzy go znali, oraz uświadomienie sobie, że będzie to trudne, a jednocześnie fascynujące zadanie. Próbowałem zbliżyć się do tematu, którym jest prawda. Pewne rzeczy zaczęły mi się otwierać. Nagle zacząłem dostrzegać, że w kwestie, które mam zapisane w scenariuszu, zaczynam wierzyć. A przecież bardzo ważne jest, żeby aktor wierzył w to, o czym mówi.

Podobno spędził pan tydzień w seminarium duchownym, do którego uczęszczał ksiądz Jerzy?

- Tak. To było bardzo miłe ze strony władz seminarium, że umożliwiły mi tam pobyt. Usłyszałem: "Dla księdza Jerzego wszystko". Po raz pierwszy wpuszczono tam świecką osobę. Było to ciekawe doświadczenie, mogłem zobaczyć, jak wygląda życie w zakonie.

Najtrudniejsze chwile na planie?

- Był to moment, gdy przyjechaliśmy do kościoła Braci Męczenników w Bydgoszczy i mieliśmy nakręcić ostatnią scenę eucharystii, po której ksiądz Popiełuszko ruszył do Warszawy, został zatrzymany i zabity. Trudność polegała na tym, że pomimo iż mieliśmy przygotowane szaty liturgiczne, jakie ksiądz Jerzy miał na sobie, proboszcz powiedział, że nie zgadza się, żebym w nich zagrał i wyciągnął oryginalne ostatnie szaty, w których ksiądz Popiełuszko odprawił mszę i poprosił, żebym je założył. W międzyczasie nikt ich nie miał na sobie. Zagrałem w nich i musiałem walczyć ze wzruszeniem. Byłem bardzo przejęty. To był najtrudniejszy moment w czasie realizacji tego filmu.

Czy po zakończeniu zdjęć coś się w panu przewartościowało?

- Na pewne rzeczy spojrzałem inaczej. Na przykład na to, co mówił ksiądz Jerzy, na etos kapłaństwa, na kapłanów, którzy służyli ludziom. Oni go ciągle wspominają z czułością i radością, czasami z żalem, że nie uchronili przed tym, co miało się wydarzyć. Wcześniej nie uświadamiałem sobie, że może być ktoś taki w życiu zwykłego człowieka.

Zaskoczył mnie pan, zwierzając się w jednym z wywiadów, że uwielbia amerykańskie seriale. Co sprawia, że lubi je pan oglądać?

- Miejscami te seriale są lepsze niż współczesne filmy fabularne, mają o wiele ciekawsze fabuły i rozwiązania. Grają w nich wybitni aktorzy, zaskakują nowymi rozwiązaniami. A przede wszystkim budżetem, który pozwala na wiele.

Ogląda pan także polskie seriale?

- Nie oglądam.

Wielokrotnie podkreślał pan, że wiara jest dla pana fundamentem życia. Po kim odziedziczył pan takie przywiązanie do wiary?

- Może to kwestia rodziny, w której się wychowywałem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, może dopiero przyjdzie czas na głębszą refleksję. Zawsze mi się wydawało, że przestrzeń wiary jest dla mnie ważna.

Żona też wyznaje te wartości?

- Oczywiście, tak myślimy oboje.

Sądzi pan, że dzieci zostaną aktorami?

- Chciałbym, żeby poszły własną drogą, odkryły to, co naprawdę kochają, bo nie ma we mnie napięcia, żeby były aktorami, gdyż zdaję sobie sprawę, jak trudny jest to zawód.

Jak daje pan sobie radę z czwórką dzieci?

- Rola ojca jest dla mnie najważniejsza. W miarę upływu lat przekonuję się, że aktorstwo jest tylko przy okazji.

Nie ukrywa pan, że wszystko, co pan robi, czyni dla swojej rodziny. Jakie wartości niesie ona ze sobą?

- Jest dla mnie taką przestrzenią, która sprawia, że wracając do domu, mogę przestać być aktorem.

Powiedział pan, że walczy o swoje małżeństwo każdego dnia od osiemnastu lat. I codziennie prosi Boga, żeby pomógł mu być wiernym mężem. Czyżby nie był pan pewny siebie w tej materii?

- To raczej kwestia słowa, które jest dzisiaj mało popularne, myślę o pokorze. Uważam, że pokory nigdy dość. To nieustanne zmaganie się z samym sobą.

Gdzie poznał pan żonę?

- Agnieszkę poznałem w Białymstoku.

Teraz wciela się pan w postać chirurga. Czy przed rozpoczęciem zdjęć specjalnie przygotowywał się pan do tej roli?

- Mieliśmy sporo konsultacji, spotkań z lekarzami chirurgami, mogliśmy oglądać operacje. To było dla mnie nieprawdopodobne doświadczenie. Nie sądziłem, że jest to taki wspaniały i piękny zawód, a do tego niezwykle trudny. Życzyłbym wszystkim pacjentom, żeby spotykali tylko lekarzy z powołania, ale rzeczywistość bywa różna.

Jak czuje się pan jako chirurg, stojąc przy stole operacyjnym?

- Wyśmienicie! Zauważyłem, że stół operacyjny mi służy. Każdy z nas, aktorów, ma przekonsultowane operacje i czynności, które musi podczas nich wykonać. Nie jesteśmy pozostawieni sami sobie.

Już pan wie, czego wymaga zawód lekarza?

- Pokory, cierpliwości, świadomości, że trzeba się nieustanie rozwijać, doszkalać, nie tylko w aspekcie czysto manualnym, ale także jako osobowość. Jednego, czego nie można się nauczyć, to intuicji. Wybitni chirurdzy, lekarze, mieli genialną intuicję. Rzadko mylili się w swoich diagnozach. Myślę, że z tym trzeba się urodzić.

Chciałby pan być lekarzem?

- Zacząłem o tym ostatnio myśleć. Kiedyś mój dobry znajomy powiedział, że byłbym dobrym chirurgiem naczyniowym, bo widzi u mnie takie predyspozycje. Teraz, gdy gram chirurga w serialu, pomyślałem: a może rzeczywiście?

Wcześniej wcielił się pan w postać Maksymiliana Kolbego w fabularyzowanym dokumencie "Dwie korony". Jakiego ojca Kolbego starał się pan pokazać?

- Zależało mi, żeby postać Kolbego odbrązowić, wyciągnąć tylko z bycia więźniem numer 16670. Często patrzymy na niego przez pryzmat tego ostatniego aktu, jakiego dokonał w Auschwitz. A tymczasem jest to postać wyjątkowa. Ścisły umysł, fenomenalny matematyk. To wielka strata dla polskiej nauki. Na świat patrzył przez pryzmat drugiego człowieka, pozytywistycznej pracy u podstaw. Wszystko dla ludzi, nie dla siebie. Bardzo żałuję, że dzisiaj takich ludzi jest niewielu. Kolbe wyprzedzał swoją epokę pod każdym względem.

Co jest największą siłą tego filmu?

- Film jest świadectwem o człowieku, o którym nie powinniśmy zapomnieć. Wizyta papieża Franciszka w Auschwitz podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie spowodowała, że wielkie światowe agencje pytały: kto to był Kolbe, co to za postać? Ten film powstał przede wszystkim po to, żeby świat o nim usłyszał. Wiadomość rozeszła się do 110 krajów. Dzisiaj o Kolbem chce usłyszeć cały świat. Ludzie chcą go poznać.

Jest pan także aktorem teatralnym, bodaj najbardziej awangardowego Teatru Rozmaitości. Czy starcza panu czasu na tę pracę, wszak częściej widzimy pana w filmie i serialach?

- Jestem przede wszystkim aktorem teatralnym, który gra poza teatrem i staram się to dzielić. Właśnie za chwilę idę na spektakl.

W Teatrze Rozmaitości spełnia się pan całkowicie?

- Myślę, że aktor nigdy nie powinien być całkowicie spełniony. Zawsze powinien być głodny. Dlatego ciągle czekam na nowe wyzwania, które są jeszcze przede mną. Oprócz spektakli w tym teatrze gram także w sztuce "Depresja komika" z Rafałem Rutkowskim, którą można zobaczyć w Teatrze Polonia.

Odnosi pan sukcesy w teatrze, w filmie i telewizji. Czy one jeszcze pana nie zepsuły?

- Nie zastanawiałem się nad sukcesami, lecz nad tym, że trzeba pójść do kolejnej pracy. Sukces nigdy nie dawał mi zaspokojenia. Spełniam się w pracy.

Na co dzień żyje pan aktywnie?

- Nie prowadzę siedzącego trybu życia. Lubię te wszystkie chwile, gdy mam przestrzeń i tydzień lub dwa wolnego. Wtedy czasami nic nie robię, czasami czytam ciekawe książki, słucham muzyki. Uwielbiam podróżowanie. Potrafię wybrać niespodziewanie jakiś kierunek i wybrać się tam na weekend albo odwiedzać przyjaciół.

Gra pan bardzo trudne role, wymagające ogromnego wysiłku psychicznego. W jaki sposób się pan resetuje?

- Bardzo szybko staram się zapominać o tym, z czym się mierzyłem. Wyrzucam to wszystko z pamięci. Wychodzę do ludzi, do jakiejś innej przestrzeni. Stres dopada mnie czasami przed rozpoczęciem dni zdjęciowych, po nich już nie. Na pewno to wszystko gdzieś się odkłada, jednak przychodzi moment, kiedy się zatrzymuję, zostawiam to za sobą. Wyjeżdżam, uciekam w świat wyobraźni i to mi bardzo pomaga.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji