Artykuły

Mam szczęśliwe usposobienie

- Wielką jest pokusą dla aktora, kiedy może grać w jednym przedstawieniu kilka postaci. Nie znaczy to, że każda forma teatru jednego aktora na tym polega - mówi IRENA JUN.

Znakomita aktorka Teatru Studio, założycielka Teatru Jednego Aktora, zdobywczyni tegorocznego Feliksa Warszawskiego za monodram "Biesiada u hrabiny Kotłubaj".

Olga Jabłońska: - Lubi Pani piątkowe obiady hrabiny Kotłubaj?

Irena Jun: - Tak (śmiech). Jako hrabina sama je wydaję, to jest moja kulinarno-towarzysko-literacka perfidia.

- Dla bohatera spektaklu raczej nie są przyjemne.

- Hrabina go upokarza, wskazuje mu jego mieszczańskie pochodzenie, wypomina brak dobrych manier, ale zarazem sama ich nie posiada. Kotłubaj może być synonimem mieszczańskości, snobizmu, który i dzisiaj możemy spotkać.

- Która z postaci "Biesiady" jest Pani najbliższa?

- Wszystkie. Wielką jest pokusą dla aktora, kiedy może grać w jednym przedstawieniu kilka postaci. Nie znaczy to, że każda forma teatru jednego aktora na tym polega. Grając hrabinę, markizę i barona, a także a może przede wszystkim Gombrowicza, chciałam nawiązać do postaci gościa, który mógłby być Gombrowiczem.

- Za "Biesiadę u hrabiny Kotłubaj" otrzymała Pani Feliksa Warszawskiego.

- Hrabina Kotłubaj została wyjątkowo obdarowana. Dostałam też nagrodę za główną rolę kobiecą na Festiwalu Klasyki Polskiej w Opolu. To dla mnie bardzo ważna nagroda nie mówiąc o Feliksie, który jest wielką radością. Wielką radość sprawia aktorowi ta nagroda za skromny rodzaj teatru, jakim jest monodram.

- Która z nagród jest dla Pani najcenniejsza, czy jest taka?

- Ten Feliks właśnie. Wśród aktorek nominowanych do tej nagrody były bardzo poważne nazwiska moich wybitnych koleżanek, które grały w dużych przedstawieniach.

- Dlaczego właśnie teatr jednego aktora? Co Panią tak fascynuje w tej formie?

- Bardzo długo tę formę uprawiam i wierzę w jej oddziaływanie. To jest coś takiego jak być sam na sam z kimś, kogo się kocha. To, co się zdarzy między widzem a aktorem nie jest wcale z góry przewidziane. Widz może krzyknąć, może zasnąć, widz może się rozpłakać lub roześmiać, widz może wyjść na znak protestu, może zostać, klaskać, patrzeć na Ciebie i chcieć zobaczyć jeszcze raz.

- Pamięta Pani jakąś nietypową sytuację z takiego "spotkania sam na sam"?

- Naturalnie. Był czas, kiedy często zapraszały aktorów kluby działające poza Warszawą w małych miastach, czasem we wsiach. Niekiedy spotykałam publiczność, której reakcje były bardzo nietypowe. Na przykład, na przedstawieniu na podstawie tekstu Samuela Becketa "Nie ja" - to jest monolog kobiety, który jest wypowiadany przez Usta. Widz widzi same Usta, wpatruje się w Usta oświetlone punkterem, bardzo wyjaskrawione, gadające bez przerwy przez piętnaście minut w bardzo ostrym, szybkim rytmie. Na tym spektaklu krzyczała na widowni kobieta, którą trzeba było wyprowadzić. Może poczuła się tak, jakby te Usta samotnej, starej kobiety, wywołały w niej taką reakcję jakby poczuła się tą kobietą.

- Którą z zagranych już ról uważa Pani za najlepszą w swojej karierze?

- Boże kochany, co za trudne pytanie! Trudno to określić, to jest tak jak bym urodziła te wszystkie postaci i jak bym teraz miała opowiedzieć się tylko za jedną z nich. Wielkie znaczenie miało dla mnie zagranie samotnych kobiet w Beckecie w spektaklu, w którym były trzy jednoaktówki "Nie ja", "Kroki" i "Kołysanka". Każda z kobiet była inna. To jest jak gdyby obopólne odkrycie - postać odkrywa mnie dla siebie, a ja odkrywam postać dla mnie. To jest rodzaj magicznej wymiany.

- W książce "Women in Becket" uznano Panią za jedną z najlepszych wykonawczyń ról beckettowskich na świeci. Jakie to uczucie?

- Jestem bardzo dumna. Uważam to za wielkie wyróżnienie. To za sprawą Antoniego Libery tłumacza i reżysera, wielkiego znawcy Becketa i człowieka, któremu polska publiczność zawdzięcza Becketa.

- Pracowała Pani z Józefem Szajną - założycielem Teatru Studio. Jak Pani wspomina ten okres w karierze?

- Pracowaliśmy razem w Krakowie w Teatrze Ludowym. Był wybitnym artystą, artystą obrazu teatralnego. Odkrywał teatr, który nie dzieje się tylko w tekście. Wtedy było to nadzwyczajne - redukcja tekstu literackiego a odkrywanie znaczeń teatralnych.

- Wykłada Pani w Szkole Teatralnej. Jak ocenia Pani przyszłość polskiego teatru?

- Teatr w Polsce jest wciąż niesłychanie bogaty. Kształtowałam swój warsztat teatralny za czasów Kantora, Grotowskiego, Szajny, później Grzegorzewskiego i tych artystów teraz w teatrze brak. Brak mi teatru obrazu teatralnego.

- Zdradzi Pani czytelnikom "PASSY" swoje artystyczne plany na przyszłość? W Teatrze Studio odbyło się czytanie sztuki Petera Turriniego "Józef i Maria".

- Tak, publiczność bardzo dobrze to przyjęła. To zaskakujące, że publiczność jest ciekawa sztuki czytanej. Być może dyrektor Brzoza, który sprawował nad tym opieką artystyczną wystawi to.

- Kiedy premiera?

- W moim przekonaniu powinna się odbyć przed następnym Bożym Narodzeniem. Natomiast, jeśli chodzi o moje plany własne, wciąż rozglądam się za następnym tekstem.

- Kim byłaby Irena Jun gdyby nie robiła tego, co robi?

- Tak bardzo lubię robić to, co robię, że nie wyobrażam sobie niczego innego! Ale lubię też dużo innych rzeczy. Być może mam tak zwane "szczęśliwe usposobienie" lubię ludzi, interesuję się nimi, pasjonuje się ludźmi.

- To może psychologa?

- Bo ja wiem? Chyba jakaś inna... Może przez teatr.

- Serdecznie dziękuje za rozmowę!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji