Artykuły

Repertuarowy niewypał. Czechow zamerykanizowany

Duża Scena - klasyka polskiego dramatu, Mała Scena -- współczesna komedia obyczajowa. Tej tradycji wierny jest Teatr Nowy także i w obecnym sezonie, proponując premiery: "Taczki octciarza" wg W. Bogusławskiego (5 X) oraz "Zbrodnie serca" Beth Henley (11 X). Gdyby jeszcze skądinąd chwalebne poszanowanie przyzwyczajeń widza szło w parze z trafnością repertuarowych wyborów... Niestety, sztuka Bogusławskiego sprzed 200 lat zestarzała się tak bardzo, że doprawdy trudno mi pojąć powody, dla których reżyser Marek Okopiński sięgnął po ten właśnie dramat.

Historia bankiera, który W swej naiwności wydaje córkę za łowcę posagów a nasiennie bankrutuje, by przekonać się o "przywiązaniu" narzeczonego oraz o sile prawdziwych uczuć nie popartych brzęczącą monetą, tchnie schematyzmem rodem z... "Dynastii". Czarno-biało postacie, sentymentalna fabułka, natrętne i tanie moralizatorstwo sprawiają, że spektaklu nie są w stanie wybronić nawet poprawnie rozegrane partie Starego Dominika w kreacji Ryszarda Mroza oraz Pana Delomera, odtwarzanego przez Dymitra Hołówkę.

* * *

O ileż bliższa współczesnemu widzowi wydawać się musi Beth Henley, autorka "Zbrodni serca" (jeżeli w ogóle daje się obie sztuki porównać!).

Wyobraźmy sobie trzy młode kobiety, siostry z małego amerykańskiego miasteczka zagubionego gdzieś nad rzeką Missisipi. Najstarsza, 30-letnia Lenny opiekuje się chorym dziadkiem, z powodu bezpłodności cierpi na kompleksy wobec mężczyzn. Średnia Meg, niedoszła gwiazda piosenki, pracuje w fabryce konserw dla psów, najmłodsza Babe strzela do swego męża, bo... już go nie kocha. Zbrodnia Babe sprawia, że siostry po latach niewidzenia znów spotykają się razem w rodzinnym domu wspominając dobre i złe chwile swego życia. Wszystko rozgrywa się w kuchni, przy wtórze kropli cieknących z popsutego kranu, które niczym irytująca klepsydra bezlitośnie odmierzają upływ czasu.

Właściwie nie dzieje się nic! Kobiety cały czas rozmawiają ze sobą, opowiadając sobie rozmaite epizody z życia, które mogłoby być udziałem każdego z nas. Ten spokój jest jednak tylko pozorny. Każda nosi w sobie jakiś dramat niespełnienia, samotności, niezrozumienia przez najbliższych, pustki, poczucia bezsensu. Trochę - jak u Czechowa, gdzie w pogodnej, rodzinnej atmosferze, pluszowego saloniku z samowarem czai się jakiś niepokój, spod kanapy wydobywają się koszmary, klimat sielskości nasiąka subtelnie dawkowanym okrucieństwem, a obłęd ociera się o absurd i czysty komizm.

Tyle tylko, że w sztuce Beth Henley Czechow wydaje się zarazem jakby zamerykanizowany. Ten fenomen przepływu życia, w którym drobiazgi zlewają się w całość z prawdziwymi dramatami, w którym ludzie nie słyszą się nawzajem będąc ze sobą - nieodparcie kojarzy się z wszechogarniającym pop-artem, szumem informacyjnym, przypadkowością zdarzeń, stępieniem wrażliwości.

Wszystko to można by jednak zawrzeć bez szkody dla przesłania w znacznie krótszej formie. Sztuka jest przegadana, zbyt wiele dzieje się poza sceną, zaś młodzi debiutujący na deskach Teatru Nowego aktorzy nie zawsze są w stanie unieść ciężar ról i utrzymać widza w napięciu. Nie dziwi więc wyraźne "odstawanie" starszych koleżanek: Krystyny Tolewskiej (Chick) i Danuty Rynkiewicz (Meg) od umiejętności pozostałej czwórki, która musi jeszcze trochę popracować nad warsztatem i... dykcją. Wyróżniłabym jednak Beatę Kowalską (Lenny) oraz Katarzynę Strojną (Babe) za próby nasycenia postaci ciepłem i zarazem subtelnym humorem nie pozbawionym szczypty ironii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji