Artykuły

Donos do wicepremiera Glińskiego

Po przemarszu Piotra Glińskiego w Starym Teatrze zostali wkurzeni aktorzy i dwóch zagubionych dyrektorów, z którymi żaden sensowny polski artysta nie chce pracować. Zrealizowany przez Ukraińca Stanisława Mojsiejewa spektakl Masara kompromituje szczytną skądinąd ideę zajęcia się na scenie naszym regionem.

Panie ministrze, Mikos robi jak Frljić! Na niedzielnym pokazie nowego spektaklu Starego Teatru w Krakowie doszło do radykalnego zamazania granic między rzeczywistością społeczną a sceniczną fikcją! A na tym polega podstawowa strategia bałkańskiego reżysera, twórcy głośnej Klątwy.

Tu chodzi jednak o zamówioną przez nowego dyrektora Starego Teatru Masarę Mariusa Ivaškeviciusa. W Krakowie wystawia ją Stanisław Mojsiejew, zasłużony były dyrektor Teatru Narodowego w Kijowie. Rzecz dzieje się w Donbasie, Holandii, jakimś postapokaliptycznym krajobrazie czy nawet piekle. Tytułowy demoniczny Masara liczy ceny ropy, dzieli świat na wielkiej mapie, kopuluje ze swoimi diabelskimi służącymi czy znęca się nad jeńcami.

A Hamleta znasz?

Ale na początku zwykła rodzina je obiad. Nagle do salonu wpada przez dach kawałek holenderskiego samolotu z martwą pasażerką. Tak, najpierw jesteśmy w Donbasie. Potem są brutalni żołnierze, potwornie źle zagrane przemowy Holendrów wzywających do zemsty na córce Tupina, przywódcy Rosji obwinianej o zestrzelenie samolotu. Wreszcie scena męczenia młodej Rosjanki, wziętej omyłkowo za prezydencką latorośl.

Po paru scenach tego ostentacyjnie (chyba) źle granego realistycznego teatru ktoś z widowni rzuca: „Ej, nie wstyd wam?”. „Kompromitujecie się”. Aktor Roman Garncarczyk na scenie najpierw udaje, że nic się nie dzieje. Potem ukradkiem nerwowo spogląda w stronę widzów. Gdy wreszcie komentarze stają się niemożliwe do zignorowania — przestaje grać.

Spomiędzy publiczności krzyczy Radosław Krzyżowski, też aktor Starego (czy widzowie o tym wiedzą?). Ludzie na widowni zaczynają go uciszać: „Mają prawo grać!”, „Proszę się uspokoić!”, „Wolny kraj!”.

Krzyżowski leci dalej tekstem sztuki: „Jaki Tupin? Co to jest? Mów: Voldemort. Żeby już tak całkiem nie obrazić. Voldemort Voldemortovich. Ja nie znam takiego gościa jak Tupin”.

Długowłosy młodzieniec z mojego rzędu przerywa mu: „A Hamleta znasz?”. Na widowni narasta konsternacja. Ale w pewnym momencie, zamiast mówić o „narodowej scenie”, Krzyżowski zaczyna rzucać faszyzujące, homofobiczne teksty o godności Europy Środkowej, o złym Zachodzie i „Gejropie”.

Po chwili pod scenę wychodzi przejęta dziewczyna i zaczyna podniosłą, trochę histeryczną przemowę o solidarności z Ukrainą. W tym bałaganie przez chwilę można uwierzyć, że to nie aktorka, Paulina Puślednik. Ja w pierwszej krótkiej chwili się nabrałem. Przerwa, antrakt, wychodzimy.

To wszystko wyszło pewnie trochę dzięki zdolnościom aktorów Starego, a trochę przypadkiem. Przede wszystkim zaś — z powodu napiętych emocji wokół tego teatru i teatru w Polsce w ogóle. Pamiętamy przecież o demonstracjach pod Powszechnym i zadymie na widowni Starego po Marszu Niepodległości w 2013.

W trakcie Masary w pierwszej chwili wydaje się, że do robienia zadymy ucieka się „nasza” strona, ta, której nie podoba się, co PiS zrobił ze Starym. Może zadziałało to tak tylko na "moim" przedstawieniu 18 lutego, ale gdyby Masara trwała tylko te 50 minut, byłaby bardzo ciekawym kawałkiem prowokacyjnego teatru politycznego. Piszę to absolutnie serio.

Pełne Międzymorze

Niestety, później następują dwie godziny słabego teatru, który aktorzy starają się ratować, jak mogą, i któremu przede wszystkim rozpaczliwie brakuje reżysera. Kim jest tytułowy Masara, z werwą grany przez Krzyżowskiego? Jakimś diabłem, Wolandem? Szefem „zielonych ludzików” w Donbasie? Byłym aktorem, który został wojennym przestępcą?

Pewnie mógłby być nawet wszystkimi naraz, jak u Strzępki i Demirskiego, gdzie takie zagrywki z pogranicza zaświatów i politycznego kabaretu bywały normą — gdyby tylko to wszystko tutaj coś znaczyło, gdyby ktokolwiek panował nad konwencją i znaczeniami tego, co dzieje się na scenie.

Nie wiem, na ile porażka obciąża tekst Ivaškeviciusa. Z pewnością wiem, że z tym zespołem dobry reżyser mógłby ten tekst przygotować lepiej. Zwłaszcza że sztuka Ivaškeviciusa ma z pewnością dowcipne momenty — jak wspomniana scena z mapą albo np. gdy Masara w pięciu punktach cynicznie dowodzi, że jego i jego ludzi "tutaj" (na wschodzie Ukrainy?) nie ma.

Jednak spektakl zrealizowany przez Mojsiejewa kompromituje szczytną skądinąd ideę zajęcia się na scenie naszym regionem. W Starym Teatrze nastąpiło bowiem pełne Międzymorze. W jagiellońskim Krakowie Ukrainiec wystawia spektakl Litwina, którego wileńską prapremierę zrobił wcześniej Węgier. W dodatku sztuka napisana jest oryginalnie po... rosyjsku.

Masara powstała pierwotnie dla Kiriłła Sieriebriennikowa — reżysera, którego od ośmiu miesięcy rosyjski rząd trzyma w areszcie domowym. Wystawienia w Rosji sztuka się nie doczekała. Węgier od litewskiej prapremiery to Árpád Schilling — czołowa postać antyorbanowskiej opozycji, reżyser, który w Polsce pracuje w... warszawskim Teatrze Powszechnym. Tak, tym od Klątwy.

Porzucony odcinek

Można by teraz mnożyć złośliwości. Przytaczać fragmenty programu dyrektora Marka Mikosa — 16 stron donosu na wcześniejszych szefów Starego — w których piętnuje się dokładnie to, co Mojsiejew zrobił na scenie. Multimedia, „postdramatyczne” teksty, bluzgi, przemoc, polityka — można się zgodzić z Michałem Olszewskim z krakowskiej „Wyborczej”, że Masara to słaba kopia tego wszystkiego, co zarzucano Klacie.

Ale przecież wiadomo, że w całej zagrywce ministerstwa ze Starym chodziło tylko o to, by zaspokoić skrajny elektorat, któremu szamani z prawicowych portali wmówili, że były dyrektor Jan Klata to lewak i „Gejropa”. By dać ujście potrzebie zemsty i odzyskać przyczółek, choćby taktyką spalonej ziemi.

Minister Gliński zawalił sprawę w Starym Teatrze i wrócił na ważniejszy odcinek — teraz „naprawia” stosunki polsko-ukraińskie i polsko-żydowskie. Zostali wkurzeni i zdeterminowani aktorzy i dwóch nieco zagubionych panów dyrektorów, którzy na konferencjach prasowych opowiadali farmazony bez pokrycia i z którymi żaden sensowny polski artysta nie chce pracować.

Marek Mikos powołał właśnie Radę Artystyczną z udziałem aktorów Starego. Wieść niesie, że próbują jakoś dogadać się z twórcami zrzeszonymi w Gildii Reżyserów i Reżyserek Teatralnych, którzy oprotestowali — słusznie — ministerialną grandę w Starym.

Co będzie dalej? Zobaczymy, z pewnością będzie trudno, z pewnością ten sezon jest stracony i z pewnością trudno wyobrazić sobie repertuar układany wspólnie przez aktorski kolektyw i skompromitowanego dyrektora. Ale nie kładźmy jeszcze Starego Teatru do trumny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji