Artykuły

Dwie rocznice

W grudniu ub.r. minęło lat dwadzieścia pięć od dnia, w którym Teatr im. Fredry w Gnieźnie został upaństwowiony (uprzednio funkcjonował już przez trzy lata, najpierw powołany przez Towarzystwo Przyjaciół Gniezna, a następnie przejęty przez miasto). Obecna dyrekcja i zespół tej sceny, pragnąc - jak to sformułowano w programie - uczcić tę rocznicę, wystawiły nie grane tu dotąd "Tango" Sławomira Mrożka.

Patrząc na to przedstawienie, słuchając znów tak dobrze mi znanych, choć nieco już zatartych w pamięci, frapujących sformułowań i skrzących się dowcipem replik dialogu, uświadomiłam sobie naraz, że uczestniczę właściwie w podwójnym jubileuszu: nie tylko w oficjalnym święcie teatru, ale i w pewnej zaokrąglonej rocznicy dotyczącej samego utworu. W istocie: został on po raz pierwszy opublikowany w listopadowym numerze Dialogu z r. 1964, a swój żywot sceniczny rozpoczął w kilka miesięcy potem, w prapremierowym spektaklu na deskach Teatru Współczesnego w Warszawie. Tak więc rodzinie państwa Stomilów stuknęło właśnie okrągłe dziesięciolecie.

Niewiele to wprawdzie w zestawieniu już nie tylko z wiecznością, ale nawet i za tym święconym przez Teatr im. Fredry ćwierćwieczem; ale ta miniona dekada wypełniona była tylu ważkimi wydarzeniami, dokonały się w tym czasie tak zasadnicze przeobrażenia w układzie stosunków, w strukturach politycznych i ustrojowych całych połaci naszego globu, że wolno już dziś spojrzeć na tę sztukę z dystansu, jaki do niedawna wytwarzał się poprzez nieporównanie dłuższe i głębiej w przeszłość sięgające okresy. Niewątpliwie z tych względów, a także z przyczyny swego światowego rozgłosu, "Tango" można traktować jako sui generis klasykę; czy jednak straciło ono przez to aktualny rezonans? Czy osiągnęło stan owej "równowagi klasycznej", powodującej, zgodnie ze słynna formuła mickiewiczowską, "ucukrowanie" jadowitej trucizny i "uleżenie" jego drapieżności?

Co do mnie, żadnej tego rodzaju neutralizacji, specyficznego ugłaskania i obłaskawienia tej sztuki nie odczułam. Sarkazm i jadowitość w odmalowaniu niefrasobliwej i gnuśnej atmosfery, panującej w domu Stomilów, pasja, z "jaką zobrazowany tu został proces śmiertelnego schorzenia, prowadzącego do niechybnej katastrofy, wydały mi się wciąż tak samo aktualne i działające z tą samą dynamiką. Powiedziałabym nawet, że niektóre spośród "motywów melodycznych", składających się na tonację tej specyficznej Mrożkowej Cumparsity, brzmią teraz ostrzej i wyraziściej, niż przed laty dziesięciu: jak choćby owo upodobanie różnych Stomilów do "eksperymentów artystycznych", sprowadzających się jedynie do zaciemnienia i trzasku spalonych bezpieczników elektrycznych - jakżeż dobrze nam znane! Albo owe nostalgiczne ciągoty do przeszłości (tyle, że przesunęły nieco swój punkt odniesienia: Stomil i Eleonora wspominają z upojeniem swoje buntownicze libertynizmy z lat dwudziestych).

Dziś nasza moda "retro" dotyczy raczej lat trzydziestych, albo też cofa się jeszcze głębiej w odmęt czasu - aż do fin de siecle'u, lecz przecież ujawnia się tu ta sama ucieczka przed wypracowaniem własnej, autentycznie współczesnej formuły stylu... i życia. A - co jeszcze bardziej istotne - Arturowie dzisiejsi tak samo rozpaczliwie miotają się w poszukiwaniu "idei", która by odpowiadała ich różnorodnym sztucznie wykoncypowanym modelom: "Może Bóg? Może sport?" I w rezultacie obserwujemy, jak w różnych rejonach świata osiłkowate Edki - z pomocą niezawodnych wujów Eugeniuszów - mordują niezdecydowanych i hamletycznych Arturów, z zimną krwią, przy milczącej rezerwie - a może i ukrytej aprobacie - pozostałych członków rodziny...

Myślę więc, że Wojciech Boratyński, obecny kierownik teatru gnieźnieńskiego i reżyser spektaklu, celnie utrafił w nurt chwili bieżącej, wstawiając "Tango" do repertuaru. Inna rzecz, czy publiczność gnieźnieńska dorosła do tego typu problematyki i konwencji estetycznej. Obserwując reakcje widowni - wypełnionej, niestety, tylko w połowie - odnosiłam wrażenie, że tylko nieliczne spośród świetnych dowcipów i błyskotliwych sformułowań tekstu budzą właściwy i pełny rezonans wśród odbiorców.

Ale publiczność gnieźnieńska jest w ogóle trudna. Jak mi opowiedział dyr. Boratyński - i co potwierdzają zarówno spostrzeżenia aktualnych członków zespołu, jak i wspomnienia poprzednich kierowników i artystów tej sceny - Gniezno jest w ogóle miastem niezbyt "teatralnym". Oczywiście, istnieje tu spora grupa entuzjastów sztuki scenicznej, lecz powiększenie tej grupy o nowych adherentów przychodzi co roku z pewnymi trudnościami. Pod tym względem daleko lepiej podobno kształtuje się widownia w terenie. Danuta Szaflarska, która występuje w "Tangu" gościnnie, grając rolę Eleonory, opowiada z entuzjazmem o znakomitych reakcjach niektórych wypełnionych tłumnie sal w dość nawet oddalonych od "metropolii" gnieźnieńskiej ośrodkach województwa. Można zresztą żywić nadzieję na pewną poprawę sytuacji także i w samym tak opornym Gnieźnie, a to dzięki sensownej, i rozumnej, jak mi się zdaje, polityce kulturalnej obecnego kierownictwa Teatru, kontynuującej i posuwającej naprzód działalność, zapoczątkowaną już przez poprzedników na tym stanowisku: a więc prowadzenie instytucji noszącej miano "Pro-Scenium", a stanowiącej stały kurs wiedzy o teatrze, przeznaczonej głównie dla młodzieży szkolnej i gromadzącej już sporą ilość uczestników. Teatr dba również o publiczność dziecięcą (np. premierę "Tanga" poprzedziło widowisko dla dzieci, osnute na przygodach tak ulubionych i spopularyzowanych przez TV bohaterów - Bolka i Lolka, utrzymane w konwencji "ludycznej" - błyskotliwej "zabawy teatralnej"). Nie miałam możności bezpośredniego jej oglądu, ale sądząc po uroczej wystawce obrazków i "collage'ów", w których mali widzowie - szalejący z zachwytu na tym spektaklu - zobrazowali swoje wrażenia - można wnosić, że jest to celna, ucząca chyba dobrego smaku i wdrażająca właściwy stosunek do sztuki scenicznej, impreza. Wydaje się, że z tych malców będzie się rekrutować o wiele poważniejsza ilościowo, a przede wszystkim obdarzona lepszym zmysłem teatralnym i artystycznym, widownia... już niedługo... za lat nowy dziesiątek...

Cóż, trzeba czekać, a tymczasem robić, co się da. Spektakl "Tanga" jest przedstawieniem ambitnym i o wielu bezspornych wartościach. Scenografia Janusza Warpechowskiego jest może nieco zbyt neutralna, nie dość ostro ukazująca swoisty bezład i "entropię" mieszkania Stomilów,' przez co zaciera się nieco kontrast dwóch aktów początkowych i aktu trzeciego, kiedy pod wpływem tyranii Artura wnętrze to zostaje poddane rygorom surowego porządku. Ale w sumie daje obraz prawidłowy i dobrze jest rozplanowane. Boratyński celnie porozkładał akcenty i ustrzegł się zbytniego przerysowania pewnych partii mogących skłaniać do szarży, humor utrzymany jest w granicach dobrego smaku. To, co należy poczytać za największą wartość tego spektaklu, to bardzo wyrównany poziom aktorski - zadziwiający, jeśli zważyć na trudności kadrowe, z którymi teatr się boryka. Dość powiedzieć, że spośród siódemki bohaterów "Tanga" aż trzy postacie odtwarzane są przez adeptów, nie mających jeszcze dyplomu, i sposobiących się dopiero do egzaminów eksternistycznych: Artur (Sławomir Lewandowski), Edek (Maciej Ferlak) i Ala (Maria Skowrońska). Wszyscy troje dają sobie bardzo dobrze radę; zwłaszcza dotyczy to Skowrońskiej, która postaci Ali daje nie tylko autentyzm młodości, prostotę i prawdę odruchów, ale wykazuje też niekłamany zmysł aktorski w prowadzeniu dialogu. Kulturę aktorską reprezentują również przedstawiciele starszego pokolenia: Józef Chrobak - leniwy i nonszalancki Stomil, Leon Łabędzki - soczysty, ale nie przeszarżowany Wujek Eugeniusz, i Maria Deskur, może trochę za młoda jako Babcia Eugenia, ale przekonywająca i zabawna.

Oczywiście, niewątpliwym atutem przedstawienia jest Danuta Szaflarska. która stwarza Eleonorę dość odrębną od prezentowanych zazwyczaj uosobień tej żeńskiej odmiany rodu Stomilów: nie sili się na ekstrawagancję, nie uwypukla zbyt silnie jej pseudo-nowoczesnych deformacji, za to nasyca ją jakąś łagodną oczywistością, naturalnością i szczególnym wdziękiem scenicznym - co właśnie w nieco przewrotny sposób podkreśla surrealizm tej kreatury. I to jest właśnie piękna lekcja teatru i sztuki aktorskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji