Artykuły

Uwięzieni na scenie Brechta

"Kariera Arturo Ui" Bertolta Brechta w reż. Remigiusza Brzyka w Teatrze Słowackiego w Krakowie. Pisze Tomasz Domagała na blogu DOMAGALAsieKULTURY.

Uwaga: spoiler!

"Aby zdarzenia przedstawione w tej sztuce nabrały właściwego, zawartego w nich sensu, trzeba wystawić ją w w i e l k i m s t y l u; najlepiej z wyraźnym nawiązaniem do elżbietańskiego teatru historycznego () nawet w scenach groteskowych, nie może ani przez chwilę zabraknąć atmosfery okrucieństwa i grozy. Przedstawienie powinno być plastyczne, tempo szybkie"

Bertold Brecht "Notatki", przeł. Roman Szydłowski (Dialog 11/1961)

Trzy najbardziej charakterystyczne cechy dramatu elżbietańskiego to złamanie arystotelesowskiej zasady jedności czasu, miejsca i akcji, wykreowanie nowego typu bohatera - indywidualisty o złożonej psychice, którego przeżycia wewnętrzne możemy śledzić, dzięki wygłaszanym przez niego monologom oraz wprowadzenie tak zwanych scen zbiorowych. Przykładem niech będzie tu szekspirowski "Ryszard III". Dramat Bertolda Brechta "Kariera Artura Ui" można by zatem spokojnie uznać za dramat elżbietański. Poszczególne sceny składają się na historię, trwającą kilka lat; rozgrywają się w Chicago lat 30-tych, w różnych miejscach i uczestniczą w nich różne osoby. Postacią, która je łączy, jest diaboliczny Arturo Ui - początkowo zwykły gangster, osiągający w krótkim czasie autorytarną władzę, o której nikomu się nawet nie śniło. Dokonuje tego za pomocą bezwzględnych ludzi, należących do jego gangu i gangsterskich metod: korumpując, zastraszając i wreszcie mordując. Oczywiście sam Brecht nie pozostawia nam wątpliwości: napisana w 1941 roku sztuka była ukrytą za sztafażem gangsterskiego kina historią dojścia do władzy Adolfa Hitlera. Autor nadał jej jednak formę poetyckiej, przepełnionej groteską paraboli, która sama w sobie stanowi uniwersalną przypowieść o narodzinach autorytarnego reżimu. Narodzinach, w których główną rolę gra przede wszystkim bierne i skorumpowane - moralnie i dosłownie - społeczeństwo. Stąd u Brechta kilka elżbietańskich z ducha scen zbiorowych, które ukazują panoramę stosunków, panujących w Chicago oraz w sąsiednim Cicero i zmiany, jakich w tym układzie dokonuje szybko się uczący i skoncentrowany na zdobyciu władzy Arturo Ui.

Remigiusza Brzyka, reżysera spektaklu w Teatrze Słowackiego w Krakowie, wątek społeczeństwa i jego odpowiedzialności wydaje się interesować szczególnie. Wszak łączy on groteskową antybajkę Brechta ze współczesnością. Brzyk korzysta przy tym z możliwości, jakie daje mu teatr dzięki tradycyjnemu podziałowi na scenę i widownię. Arturo Ui zdobywa władzę przy milczącej i biernej aprobacie społeczeństwa, którego rolę w krakowskim spektaklu odgrywamy my - widzowie. Bo o Polskę i rodzący się w naszym kraju faszyzm w krakowskim spektaklu przede wszystkim chodzi. I o naszą bierność w obliczu jego coraz większego rozpełzania się (świetny zabieg z czarnymi "karaluchami"). Znaków na to w spektaklu aż nadto: ogolone głowy, nagie torsy i dżinsowe spodenki w kolanko, grillowane kiełbaski, szaliki kibolskie, klatki, w których trzyma się dzikie zwierzęta, ale i walczy w ustawkach, czy wreszcie strzępy "Gazety Wyborczej" opadające na scenę Słowaka - wszystko to dopełnia swojski pejzaż świata przedstawionego. Dla tych, którzy wciąż jeszcze mają wątpliwości, czy ta opowieść nas dotyczy, ma Brzyk w rękawie asa i nie boi się go wyciągnąć. W finale zostajemy poproszeni o wejście na scenę, która tym razem odgrodzona jest od pustej widowni barierkami. W loży pojawia się triumfujący Arturo Ui i jego świta. Opada żelazna kurtyna przeciwpożarowa, a na niej - jak na ekranie - wyświetlony zostaje archiwalny obraz tej samej loży, w której siedzi generalny gubernator, namiestnik Hitlera, Hans Frank. Kurtyna idzie w górę, w loży pojawiają się kłaniający się aktorzy. Przedstawienie się skończyło. Widzowie ze sceny biją im brawo. Przyznam, że to chyba najbardziej wstrząsająca scena spektaklu. Główni bohaterowie - my, społeczeństwo stojące na scenie i bijące brawo aktorom, którzy tak znakomicie odegrali swoje role - niepostrzeżenie staliśmy się aktorami w ich teatrze. I jeszcze wiwatujemy! Oto wstrząsający obraz współczesnej Polski. Dokąd nas to zaprowadzi? Na to pytanie odpowiedzcie sobie Państwo sami.

Adaptacja jest znakomita. Brzyk wespół z Radosławem Stępniem wyrzucili postać Zapowiadacza, który - będąc w istocie narratorem tej opowieści - wprowadzał nie zawsze pożądany w teatrze dystans. Dobry wprawdzie z perspektywy Bertolda Brechta, jego teatru epickiego i koncepcji V-effect, ale niekoniecznie z naszej - widzów, Polaków, którym trzeba powiedzieć w oczy ważne rzeczy, a dystans mógłby tylko w tym przeszkodzić. Zapisaną w tekście groteskowość tej opowieści podkreślają znakomita charakteryzacja i kostiumy Izy Słupskiej. W połączeniu z oszczędną scenografią Słupskiej i Szymona Szewczyka oraz światłami Wolfganga Machera dopełniają one na poły realistyczny, na poły surrealistyczny pejzaż polsko-brechtowskiej opowieści. Finał spektaklu z oklaskami aktorów w swej groteskowości przebił wszystko, co napisał Brecht, pokazując, że Brzyk jest po prostu znakomitym reżyserem.

Kreację wieczoru tworzy Michał Majnicz w roli Ui. Dawno nie widziałem w polskim teatrze tak znakomitej roli formalnej, opartej na wymyślonych gestach, głosie, intonacji, specyficznym trybie poruszania się. Majnicz nie tylko sobie wszystko znakomicie wymyślił, zrealizował i konsekwentnie przeprowadził, ale jeszcze w obrębie tej formy zagrał wstrząsającą przemianę człowieka, którego zaczyna pochłaniać władza. Wielka rola! Zresztą Arturo Ui miał w Polsce szczęście do aktorów, we Współczesnym w 1962 zagrał go - tworząc legendarną kreację - Łomnicki, a potem m.in. Krzysztof Globisz. Znakomity epizod Aktora zagrał dawno nie widziany na scenie Andrzej Grabowski, który inteligentnie ogrywając swoje najsłynniejsze wcielenie (Ferdynand Kiepski), uczy Artura Ui jak przemawiać, jak chodzić, jak mówić, żeby zdobyć poparcie społeczne. Mimo, że wydaje się ekspertem od mentalności społeczeństwa, którego był gwiazdą, Ui nie ma dla niego szacunku. Grabowski tę swoją porażkę artysty nic nie znaczącego w dzisiejszym świecie gra przejmująco. Moim odkryciem w tym spektaklu jest Marcin Sianko w roli Romy. Precyzyjny, konsekwentny, oszczędny, skupiony zgodnie z założeniami roli na Majniczu, oddając się w służbę swojej postaci i partnerowi - po prostu błyszczał. Świetna jest również Dominika Bednarczyk w roli Betty oraz Tadeusz Zięba w roli Dogsborough'a, zresztą - mogę to wreszcie napisać o Teatrze Słowackiego - wszyscy są znakomici. Widziałem tam w końcu zespół. Zespół świetnie zgrany, skomponowany, wiedzący, co grać i co robić, zespół świetnych aktorów i pewnych siebie ludzi. Myślący o zadaniu, jakim jest zagranie dobrego spektaklu. Dyrektorom teatru i aktorom szczerze gratuluję: ich wielomiesięczna praca i poszukiwania własnej artystycznej drogi przyniosły pożądane efekty. Oby tak dalej!

"Kariera Artura Ui" w Teatrze Słowackiego to spektakl bardzo dobry, wystawiony w wielkim stylu, z wyraźnym nawiązaniem do teatru elżbietańskiego - i to nie tylko z powodu cytatu z "Juliusza Cezara", a do tego przedstawienie plastyczne i znakomicie zagrane w szybkim tempie. W jego finale poczułem prawdziwą grozę, wynika więc z tego, że Bertold Brecht powinien być usatysfakcjonowany. A widz? Cóż, biorąc pod uwagę, że zagrał w spektaklu główną rolę, chyba również ma powody do zadowolenia. W końcu to tylko teatr, podobnie jak "niewinne" zabawy młodzieńców w pewnym lesie pokazywane w telewizji. "To margines, to nas nie dotyczy, to niemożliwe" A przecież to my ostatecznie jesteśmy na scenie - nie tylko w Teatrze Słowackiego, lecz na scenie Historii. Bez wyjścia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji