Artykuły

Powrót taty - "Odys" Cecki w reż. Eweliny Marciniak w Teatrze Polskim w Poznaniu

"Odys" w reż. Eweliny Marciniak w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Tomasz Domagała na blogu DOMAGALAsieKULTURY.

Najważniejszą sceną spektaklu Eweliny Marciniak Odys wydaje się moment spotkania tytułowego bohatera z niewidomym synem Telemachem. Jest ono kluczowe dla dramaturgii całości, stanowiąc kulminację kilku przeplatających się teatralnych narracji, tworzących szkielet spektaklu; ma też w sobie największy potencjał emocjonalny. Główne narracje są tu trzy: mityczna, inkrustowana fragmentami dramatu Wyspiańskiego historia powrotu Odysa, opowieść o polskiej emigracji lat dziewięćdziesiątych i jej konsekwencjach oraz - najgłębiej ukryta - próba zdefiniowania współczesnych problemów społecznych. Mit Odysa, ten grecki i ten przetworzony przez Wyspiańskiego, jest tu rodzajem konfekcji, w którą autor tekstu, Marcin Cecko (ur. 1981), ubiera opowieść o swoim dzieciństwie, licząc zapewne, że w jego jednostkowym doświadczeniu odnajdą się rzesze ludzi należących do tego samego pokolenia. Na pewno odnalazła się w nim Ewelina Marciniak, reżyserka tylko trochę młodsza od Cecki, co zaowocowało właśnie poznańskim spektaklem. Z widzami może nie być już tak różowo.

Zjawisko emigracji po przełomie 1989, tej zagranicznej i tej rodzimej, o której często się zapomina (któż z moich, urodzonych w latach siedemdziesiątych, rówieśników nie pamięta, że rodzice emigrowali na całe dni do pracy, zostawiając nam obiad do odgrzania w piekarniku oraz klucz pod wycieraczką?), oglądamy z dwóch perspektyw: czekających wiernie Telemacha i Penelopy oraz z perspektywy wiecznie nieobecnego Odysa. Z tych trzech perspektyw tylko jedna wydaje się - zarówno w tekście Cecki jak i w spektaklu Marciniak - prawdziwa i poruszająca. To punkt widzenia Telemacha - syna wychowującego się bez ojca, w poczuciu braku więzi i rodzinnego niespełnienia. Nie wiem, na ile wynika to z osobistych doświadczeń twórców, aczkolwiek nie wydaje się to specjalnie istotne. Ważne, że pozostałe dwie perspektywy to zbiór przypuszczeń i "gdybań", które mimo ofiarnej i momentami dobrej gry aktorskiej Joanny Drozdy, Teresy Kwiatkowskiej i Moniki Roszko w rolach Penelopy (jest ich kilka) oraz Pawła Siwiaka w roli Odysa nie przekonują, brzmiąc jak oderwany od rzeczywistości zestaw stereotypowych wyobrażeń związanych z postaciami "tego, który wyjeżdża" i "tych, które zostają". Problemem wydaje się też sam powierzchowny, a przez to wypaczony, obraz lat dziewięćdziesiątych, któremu bliżej do hipsterskiego kolażu pamiętanych z dzieciństwa rekwizytów w stylu "oranżady w proszku", niż pogłębionego portretu epoki. W efekcie dostajemy zdystansowany teatralny esej, który tylko od czasu do czasu zamienia się w dramat. Choć aktorzy i reżyserka robią wiele, żeby na scenie było inaczej, przełamanie tego dystansu wydaje się niemożliwe, a to dlatego, że z tekstu wyłania się jeszcze jedna przeszkoda: pierwszoosobowa narracja, której największym przekleństwem jest to, że jest prawdziwa. Tam, gdzie narrator dotyka jakiegoś własnego doświadczenia, tekst - a za nim spektakl - stają się przeżyciem; tam, gdzie wypowiada się o doświadczeniach innych, prezentuje jedynie zestaw osądów, niekoniecznie przystających do rzeczywistości, a w wielu punktach ewidentnie fałszywych. Narracja ta - mimo wspomnianych mankamentów - jest jednak na tyle precyzyjna i silna, że ani Marciniak, ani jej aktorzy w starciu z nią nie mieli szans. Mimo, że rozpisana jest na sceny i kwestie wciąż pozostaje monologiem. Powstał więc spektakl, który widza in toto nie obchodzi, okraszony momentami scenicznej prawdy, wnoszonej na scenę głównie przez znakomitego Telemacha Grzegorza Dowgiałły i wymyślonego dlań przez Marciniak własnego muzycznego teatralnego języka.

Wątek kryzysu męskości w polskich rodzinach oraz w rodzimej rzeczywistości lat dziewięćdziesiątych przeprowadzony jest znakomicie. Nienachalnie, wyjątkowo inteligentnie i z wielką klasą. Wielka w tym zasługa Eweliny Marciniak oraz scenografki, Aleksandry Wasilkowskiej. Głównym elementem scenografii jest styropianowa Itaka, która zwaliła się na jakiegoś człowieka. Może to współczesny Odys? Przywaliła go i nie pozwala mu się podnieść, nie daje powrócić. Ten przytłoczony styropianem (aluzja do solidarnościowych elit) mężczyzna zarazem jest i nie jest obecny w teatralnej rzeczywistości. Jest w Polsce i jednocześnie go nie ma. Trudno tu o wymowniejszą i trafniejszą diagnozę społecznego zaangażowania męskiej części populacji. Spodnie wszak - i w historii Odysa, i w latach dziewięćdziesiątych, i pod rządami "dobrej zmiany" - noszą ewidentnie i nieodmiennie kobiety. Świetnym pomysłem Marciniak jest koncepcja postaci ojca Odysa, Laertesa. Poznajemy go na początku spektaklu jako muskularną rzeźbę w rodzaju starogreckiego dyskobola (wreszcie uzasadniona w teatrze nagość), ale przecież monumentalny styl socrealistycznej sztuki również lubował się w tego rodzaju ikonografii, służącej do idealizowania pracy i robotników. Tak więc starcza nagość współczesnego Laertesa (realnie liczącego sobie około 70 lat), nagość jego komunistycznej przeszłości oraz przywołanie starożytnego, greckiego oryginału łączą się nam tu w znakomitą, nieoczywistą metaforę, których jest zresztą w spektaklu więcej (zachęcam Państwa do samodzielnego ich poszukiwania). Finałem tego wątku, podobnie jak pozostałych, wydaje się zatem trwanie. Odys powrócił i nic się nie zmieniło. Może nawet lepiej, żeby nie wracał - nie byłoby wtedy oczekiwań i złudzeń oraz goryczy, spowodowanej ich utratą.

Aktorzy grają dobrze, reżyserka ma naprawdę niezłe pomysły, świetnie wykorzystuje scenografię i profesjonalnie reżyseruje aktorów. Niestety, spektakl "nie działa". Ogląda się go bez emocji. Staje się wypowiedzią, z której pointą można by się od biedy zgodzić, ale argumenty przytaczane w niej szeleszczą papierem i wydają się zmyślone. Mnożące się Penelopy oraz tytułowy Odys są jedynie konstruktami, a nie żywymi postaciami, dlatego scena, od której opisu zacząłem ten tekst, zupełnie się nie udała. Wrażliwy i pragnący ojcowskiej miłości Telemach rozbija się tu o zimny tors wygłaszającego niekończące się tyrady ojca, niczym widz o spektakl Marciniak. Jeśli reżyserce chodziło o to, żeby ostatecznie uwolnić się od Odysa, efekt został osiągnięty. Osobiście nie czuję potrzeby, by raz jeszcze się z nim spotkać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji