Wiosenne lektury i ordynarny paszkwil
Podczas kilkugodzinnego wiosennego lotu na Teneryfę zaglądaliśmy sobie przez ramię, co kto wziął w podróż do czytania. Pani prof. dr Anna Pajączkowska (chemia) wsunęła mi pod pachę "Zgiełk czasu" Juliana Barnesa, mówiąc: "Pan musi to przeczytać"! - felieton Sławomira Pietrasa w tygodniku Angora.
Przeczytałem jednym tchem kosztem opalania, wycieczki na pobliski wulkan i wielogodzinnych dyskusji o rewelacyjnym spektaklu "Don Carlos" Verdiego, obejrzanym w supernowoczesnym teatrze operowym w Santa Cruz.
"Zgiełk czasu" opowiada intrygująco i potoczyście tragiczny życiorys Dymitra Szostakowicza w Rosji Radzieckiej. Najwybitniejszego obok Prokofiewa kompozytora rosyjskiego XX w., żyjącego w cieniu Stalina, nieustannie podejmującego trudne, kontrowersyjne, bolesne i sprzeczne z własnym sumieniem decyzje. Przeżywającego osobiste klęski równolegle z tryumfami twórczymi, znoszącego szykany różnych Chrennikowów, działających na zlecenie komunistycznej władzy. Od tej książki trudno się było oderwać. Także powinniście przeczytać!
Już bliżej Wielkanocy sprawiłem sobie prezent w postaci opowieści Uli Ryciak pt. "Nela i Artur". Koncert intymny Rubinsteinów. Z beletrystycznymi ambicjami powieść opowiada dzieje małżeństwa córki Emila Młynarskiego - dyrygenta i najwybitniejszego w dziejach warszawskiej sceny operowej dyrektora - z genialnym pianistą i charyzmatycznym osobowościowo Arturem Rubinsteinem.
Już na wstępie autorka zastrzega: "Wszystkie pojawiające się tu osoby, miejsca i zdarzenia są prawdziwe. Fikcyjna jest tylko nadzieja, że istnieje jeden właściwy algorytm do zapisu miłości, który rozpoczynałby się w chwili narodzin bohaterów, a kończył w dniu ich śmierci. Nadziei takiej nigdy nie żywiłam i liczę na to, że nikt nie będzie jej tu szukał". Dobrze się czyta i potem jest o czym dumać...
Adama Czopka od wielu lat spotykam na spektaklach i premierach. W zarządzanych przeze mnie teatrach organizował interesujące wystawy, eksponując gromadzone przez siebie plakaty, a czę-
sto chwyta również za pióro, publikując swe operowe reminiscencje.
Tym razem zmierzył się z tematem wypełniającym dotkliwą lukę w naszym piśmiennictwie muzycznym. Jego najnowsza praca nosi tytuł "Saga rodu Reszków". Opowiada i dokumentuje dzieje światowych karier operowych trójki wybitnego rodzeństwa: Józefiny (sopran), Jana (tenor) i Edwarda (bas), z przełomu XIX i XX stulecia. Nazwiska swych największych operowych gwiazd tamtych czasów znają: Włosi (Enrico Caruso), Rosjanie (Fiodor Szalapin), Australijczycy (Nellie Melba), Niemcy (Leo Slezak), Norwegowie (Kirsten Flagstad), Czesi (Emmy Desti-na), Duńczycy (Lauritz Melchior), natomiast o rodzeństwie Reszków - protagonistów złotego wieku polskiej wokalistyki - nie wie w ich ojczyźnie prawie nikt.
Praca Adama Czopka została napisana rzetelnie, utworzona ze skrupulatnie zebranych materiałów źródłowych, wywiadów z potomkami, odwiedzin polskich miejsc związanych z rodziną Reszków i wypisów z nader skromnej bibliografii. Uzupełniają interesujący materiał fotograficzny i staranne wydanie, co dodatkowo zachęca do uważnego przeczytania.
Natomiast nie życzę nikomu ani otrzymywania, ani - broń Boże - wczytywania się w plugawe, ordynarne i chamskie paszkwile, jakimi na skutek społeczno-politycznego przyzwolenia coraz częściej obrzucane są wybitne postacie polskiej kultury.
W Wielką Sobotę Maciej Stuhr postanowił podzielić się z czytelnikami na Instagramie treścią świątecznej korespondencji niejakiej "pani Moniki", która swe uczucia do tego wybitnego aktora, aktywnego intelektualisty i autora znakomitych felietonów przesłała wielkanocną pocztą na adres warszawskiego Nowego Teatru, gdzie młody Stuhr funkcjonuje na zasadzie stałego kontraktu:
"Ty gnoju! Ty szczylu! Ty szwabie w dupę jebany! Kto ci płaci za to, byś pluł na Polskę? Może Niemcy, może Ruscy? Ty skurwysynie! Ty hujaszku Wanio! Żebyś zdechł".
Proszę tego tekstu nie trzymać w domu, nie pokazywać młodzieży, dentystów uprzedzić o nieratowaniu wypadających zębów "pani Moniki", jej uciętego jęzora nie rzucać psom - bo zdechną, a mózgu nie szukać w głowie, bo go tam widocznie nigdy nie było.