Artykuły

Klasyka mnie dotyka

- To sztuka o ludziach, a nie o ludziach z XIX wieku. Ludziach krwistych, żywych i dzisiejszych, którzy czegoś się boją, czegoś pragną. Dlatego Ibsen. A że przy okazji przypada 100. rocznica śmierci? Po prostu, tak się złożyło - mówi EWELINA PIETROWIAK, która reżyseruje "Heddę Gabler" w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze.

Z Eweliną Pietrowiak [na zdjęciu], która w Lubuskim Teatrze reżyseruje "Heddę Gabler" Ibsena, rozmawia Czesław Markiewicz:

Znana jest pani z inscenizacji "Pokojówek" w warszawskim Ateneum, teraz na warsztacie Ibsen. W tym wieku? Sądziłbym, że wolałaby pani coś współczesnego, brutalistycznego? A tu klasyka. Bo Genet to też klasyka.

- Genet i Ibsen to klasyka bardzo brutalistyczna. Czasem myślę, że bardziej brutalna niż wiele współczesnych utworów. Czytam je jako sztuki prawdziwie opowiadające o ludziach, o ich ciemnej stronie. Jak wiele strasznych rzeczy może się dziać w człowieku, jak wiele dzieje się między słowami. Wybieram klasykę nie dlatego, że jest to klasyka i wielcy pisarze, ale dlatego, że te utwory osobiście mnie dotykają. Uważam, że są ważne. Dziś nawet ważniejsze niż kiedykolwiek.

Proszę wytłumaczyć, co jest z tymi lustrami? Wiesław Strebejko inscenizował w Zielonej Górze "Pokojówki" i też grał lustrami. Lustro to wróg kobiety!

- Lustro to przyjaciel kobiety! W przymierzalniach są specjalne lustra wyszczuplające, najlepsi przyjaciele kobiet. W didaskaliach "Pokojówek" jest lustro i ono gra. Jest ważnym elementem odbijającym twarz człowieka. Maskę człowieka. Jest czymś w rodzaju ludzkich oczu. My siebie nie widzimy. Swoich twarzy nie znamy. Lustro mnie odbija; czasem moją twarz chwali, czasami gani, czasami mnie wyśmiewa . W dramacie masek Geneta, w dramacie kontaktu z drugim człowiekiem odbijania się w jego oczach, lustro jest podstawowym rekwizytem. "Pokojówki" można zrobić bez lustra, byłoby to zadanie trudniejsze i płytsze.

Przyznam, że jako mężczyzna, wolałbym, żeby pani zrobiła "Pamiętnik złodzieja" Geneta... Można powiedzieć, że zapanowała moda na Ibsena. Spowodowała ją nie tylko 100. rocznica śmierci... Czy to przypadek, że akurat "Norą" debiutowała Agnieszka Olsten w Teatrze Narodowym? Odbywa się przegląd sztuk Ibsena? Pani reżyseruje "Heddę Gabler"...

- Mam szczęście i komfort, że reżyseruję teksty, które sama sobie wybieram. "Hedda...", jedna z najlepszych sztuk Ibsena, była moim wewnętrznym wyborem. Nikt mi niczego nie narzucał. Może dodam - Agnieszka reżyseruje od czterech lat, "Nora" to jej debiut warszawski. Myślę, że wzięła na warsztat Ibsena z tych samych powodów, co i ja. W "Heddzie" zobaczyłam dzisiejszą kobietę, która jest w bardzo trudnej sytuacji życiowej. Na czym polega problem w tej sztuce? Teoretycznie wszystko jest w porządku. Natomiast - po spojrzeniu w głąb siebie - nic się nie układa. Każdy kolejny wybór jest tragiczny, poznanie następnej osoby ewokuje jakieś nowe demony. Myślę, że podobny problem jest w "Norze". To sztuka o ludziach, a nie o ludziach z XIX wieku. Ludziach krwistych, żywych i dzisiejszych, którzy czegoś się boją, czegoś pragną. Dlatego Ibsen. A że przy okazji przypada 100. rocznica śmierci. Po prostu, tak się złożyło. "Heddę" na swojej tzw. czarnej liście miałam już dawno.

Z "Dzikiej kaczki" zapamiętałem, ze nie zawsze dobrze jest mówić prawdę.

- Taka jest konkluzja. Straszna, ale na wskroś ludzka. Sytuacja Heddy jest bardziej skomplikowana. Ale może to nie jest tak brutalne, że nie w każdej sytuacji należy mówić prawdę? I w różnych sytuacjach warto ją trochę zawoalować? U Ibsena nic nie jest jednoznaczne. Nikt nie jest jednoznaczny. I to jest fascynujące.

Hedda Gabler to trochę taka siostra Nory. Rola tytułowa ma wielkie tradycje w Polsce. Irena Solska, Aleksandra Śląska. Kto gra w Zielonej Górze?

- Dyrektor i ja wspólnie ustalaliśmy obsadę. Daliśmy kredyt zaufania młodej aktorce, Marcie Frąckowiak, która w zeszłym roku skończyła wrocławską szkołę teatralną,

Jest w wieku Heddy.

- Właśnie, to bardzo ważne. Aktorki, które pan wymieniał, zagrały Heddę jako kobiety czterdziestoletnie. Doświadczone aktorki. To trudna rola. Właściwie pzez całe przedstawienie nie schodzi się ze sceny. Ale Hedda w didaskaliach u Ibsena ma 29 lat i generalnie jest to sztuka o ludziach młodych, którzy są u progu realizacji planów, a nie o ludziach dojrzałych. Bardziej rozumiem młodych, są dla mnie bardziej czytelni Dlatego nasza Hedda też jest młoda, ma młodego męża, młodych znajomych. Jestem jak najlepszej myśli. Gorąco zapraszam, żeby wszyscy zobaczyli naszą Heddę.

Czy "Hedda" będzie zrobiona po bożemu?

- Po bożemu, czyli w kostiumach z epoki, bez prawie żadnych cięć w tekście? Nie, nie będzie po bożemu w sensie zewnętrznego sztafażu. To znaczy - rzecz będzie działa się współcześnie, we współczesnym domu, może to być rok 2006. Tekst trzeba było, delikatnie mówiąc, trochę skondensować dlatego, że dziś tak się nie mówi. Unikamy ibsenowskiego wielosłowia. Natomiast spektakl jest bardzo po bożemu, jeśli chodzi o ducha - Ibsen nie przewróciłby się w grobie, gdyby zobaczył to przedstawienie gdyż myśląc o ludziach, o postaciach, o tym, co dzieje się pomiędzy nimi, jesteśmy jak najbardziej w zgodzie z tekstem.

Pracuje pani w oparciu o nowe tłumaczenie Anny Marciniakówny.

To pierwsze polskie tłumaczenie z oryginalnego języka. Z norweskiego. Wszystkie dotychczasowe były z niemieckiego. "Norę" Anna Marciniakówna też tłumaczyła. "Heddę" kończyła w marcu, tak że przed próbami dostaliśmy jeszcze gorące tłumaczenie.

Jest pani wykształcona muzycznie, architektonicznie i teatralnie...

- Reżyseruję sztukę, przygotowuję scenografię, za muzykę się nie biorę, robi to kompozytor, Michał Górczyński, chociaż miałam podobne zapędy i chęci.

Współpracowała pani z Mariuszem Trelińskim. Dla mnie przede wszystkim człowiekiem, który zrobił "Pożegnanie jesieni", film, który powalił mnie na kolana, i "Łagodną", adaptację Dostojewskiego; ale pani współpracowała przy operze. Czy coś z Trelińskiego znajdziemy w pani inscenizacji?

- Teatr Trelińskiego jest z gruntu inny, ponieważ jest teatrem operowym. Poza tym teatrem sztucznym. Na wskroś poetyckim. Ibsen jest pisarzem realistycznym, kameralnym. Opera to taki mój drugi dom i chciałabym kiedyś rozwinąć skrzydła i pozwolić sobie na różnorakie metafory, ale akurat w przypadku "Heddy" nie do końca jest to możliwie. Bo skoro robię realistyczną sztukę, to czegoś - właśnie realizmu - muszę się trzymać. Dużo nauczyłam się od Mariusza Trelińskiego. Przede wszystkim dbałości o formę. Począwszy od scenografii, skończywszy na fryzurach i makijażach śpiewaków. Druga ważna rzecz, nauczyłam się od niego obowiązkowej, rzetelnej roboty teatralnej. Dał mi nieartystowskie myślenie o zawodzie, czyli punktualność, rzetelność, organizację czasu. To jest taki człowiek.

Muszę pani zadać to pytanie - dlaczego reżyseruje pani w Zielonej Górze. Czy jeszcze obowiązuje mit teatru poza centrami? Pojawiają się w tu przecież wybitni reżyserzy, nie tylko gościnnie ze swoim spektaklem, ale też pracują. Czy wolałaby pani to zrobić w Ateneum?

- Nie. W Ateneum zrobiłam już przedstawienie. Im więcej pozna się teatrów, aktorów, tym lepiej. Przynajmniej na początku drogi. Potem jest wygodniej. Nie bez powodu reżyserzy zostają dyrektorami teatrów. Na Scenę Młodych Reżyserów do Zielonej Góry zaprosił mnie dyrektor Buck jeszcze w zeszłym sezonie, kiedy byłam na trzecim roku studiów. Obiecałam, że jak tylko będę miała czas, przyjadę. Bardzo się cieszę, że spotkałam się z aktorami, którym chce się pracować i którzy lubią próby. Dyrektor zgodził się na wszystkie moje kaprysy scenograficzne.

Kiedy premiera?

- 10 czerwca, bardzo gorąco zapraszam. Następne przedstawienie 11 czerwca i zdaje się, w czerwcu będą jeszcze trzy przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji