Artykuły

Maria Rybarczyk: Jestem do wynajęcia...

- Oglądam filmy dokumentalne o medycynie sądowej i czasami marzę, by w jakimś kryminale zagrać zimnego chirurga - mówi Maria Rybarczyk, aktorka Teatru Nowego w Poznaniu.

Nie lubisz rozmawiać o sobie...

- I dlatego, kiedy się umówiłyśmy, pomyślałam, że chciałabym mówić o innych - nielicznych z bardzo licznej grupy ludzi, którzy mi w życiu pomogli. Chociaż zrobili to wszyscy, nawet ci, którzy nie chcieli, bo przez nich bardziej się mobilizowałam, próbowałam zrozumieć, co nimi powodowało i - mam wrażenie - wyciągałam wnioski.

To kto byłby pierwszy?

- Ewa Tomaszewska, moja polonistka z Paderka, z którą do tej pory się spotykam. Fantastyczna.

To ona powiedziała, że masz talent aktorski?

- Nie używała takich słów. Żadnych wielkich. Kiedy chodziłam do liceum, udzielałam się w kółku teatralnym. Po którychś zajęciach, na rok przed maturą, chciała się dowiedzieć, co zamierzam robić dalej. Powiedziałam, że będę składać papiery na dziennikarstwo lub polonistykę. Spojrzała na mnie zdziwiona i tylko zapytała: " I co, będziesz potem tak codziennie przychodziła do szkoły i uczyła?". Chyba nie widziała mnie w tej roli. I wtedy zasugerowała, że może powinnam zdawać do szkoły teatralnej. Teatr sprawiał mi ogromną przyjemność, ale żeby czynić z grania zawód? Dopiero dzięki niej zaczęłam się nad tym zastanawiać.

I porzuciłaś marzenia, by zostać lekarzem medycyny sądowej...

- To już wcześniej. Zmogły mnie przedmioty ścisłe. Ale wymyśliłam sobie, że jeśli nie dostanę się do szkoły teatralnej, pójdę do policealnej szkoły dla pielęgniarek.

Rodzicom podobał się ten pomysł?

- Ojcu nie za bardzo. Uważał, że człowiek ambitny powinien mieć studia.

Aktorskie były do zaakceptowania?

- Tak. Spadł mu kamień z serca.

Wybrałaś Kraków. Daleko od domu.

- To, że trzeba było wyjechać z Poznania, odciąć pępowinę, wiadomo, ale dlaczego aż tam, nie wiem. Może czakram mnie przyciągał? W końcu jeden z najsilniejszych na ziemi.

Wtedy o nim nie wiedziałaś.

- No ale energia mogła działać!

Dostałaś się za pierwszym razem...

- I pierwszy semestr zakończyłam z dwóją z dykcji. Miałam do końca roku poradzić sobie z seplenieniem albo zostać skreślona. To była mordercza praca. A dzisiaj uczę dykcji w Studiu STA Łukasza Chrzuszcza. Mam przerobiony ten temat jak mało kto.

A co zostało z dawnego marzenia?

- Oglądam filmy dokumentalne o medycynie sądowej i czasami marzę, by w jakimś kryminale zagrać zimnego chirurga.

Do Poznania wróciłaś w 1982 roku...

- Nie, rok później. Na stronie teatru jest błąd, ale to moja wina, bo nie wysłałam CV. Prawda jest taka, że nie pamiętam swojego życia zawodowego - ról, nagród. Nigdy też nie zbierałam zdjęć. Moja mama zbierała. Ale co robiłam - wiem.

To co się działo przez pięć lat po studiach?

- Spotkałam Krzysztofa Rościszewskiego, kolejną ważną postać w moim życiu. Był dyrektorem teatru w Katowicach, zaproponował mi angaż. Ja się zgodziłam, ale nim tam przyszłam, on przeniósł się do Olsztyna. Dołączyłam do niego sezon później. Zagrałam czternaście dużych ról w ciągu czterech lat. Istny hardcore. Nie wiem, jak dałam radę. Tym bardziej że bardzo mało zarabialiśmy. Jedne wakacje spędziłam na polu, pieląc fasolę.

I dlatego odeszłaś?

To był impuls. Pracowaliśmy wtedy nad Zbrodnią i karą. Pewnego razu po próbie starsza aktorka, którą bardzo ceniłam, zapytała mnie, czy podoba mi się, jak zagrała swoją scenę. Mnie, smarkatą... I wtedy pomyślałam, że czas szukać nowego miejsca dla siebie, bo nie mam od kogo dalej się uczyć. Powiedziałam o tym Krzyśkowi. Przyznał mi rację.

Zamarzyłaś o Warszawie?

- Nie, mnie wyłącznie interesował teatr zespołowy. Taki, jaki robiła Cywińska w Poznaniu. Nie chciałam wracać do tego miasta, jeszcze nie teraz, ale to był jedyny taki teatr w Polsce.

I tak po prostu któregoś dnia tu się pojawiłaś?

- Oj nie! Musiałam zawalczyć.

Cywińska Cię nie chciała?

- Najpierw rozmawiałyśmy przez telefon. Miałam 29 lat i byłam dla niej za stara. Wiedziałam, że wyglądam na dużo młodszą, wsiadłam więc do pociągu i przyjechałam. Spotkałyśmy się, pogadałyśmy, przesłuchała mnie. A na koniec zapytała: "Masz cycki?". Potem zadzwoniła do Rościszewskiego i powiedziała, że wystawił mi laurkę. I tak zostałam przyjęta.

Ale już nie grałaś tyle.

- Ale było mi tu bardzo dobrze. Niestety krótko. Sześć lat później Cywińska została ministrem kultury, a teatr objął Eugeniusz Korin.

I...?

- I właściwie zniknęłam. Przestałam grać.

Dlaczego?

- Trochę trwało, nim znalazłam odpowiedź. Wydawało mi się, że ważne jest, co potrafię. A okazuje się, że czasami to w ogóle nie ma znaczenia. Najistotniejsze jest pytanie, jacy ludzie mają ciebie do dyspozycji i co z tobą zrobią, skoro jesteś do wynajęcia. A ja jestem do wynajęcia. Nie da się ukryć, że ołtarz, jaki wcześniej zbudowałam teatrowi, legł w gruzach.

Brzmi strasznie...

- Ale tak jest.

Pomyślałaś wtedy o zmianie adresu?

- Długo tliła się nadzieja, że przy następnej obsadzie coś się zmieni... Ale potem kupiliśmy z Witkiem (Witold Dębicki - przyp. red.) ziemię w Bieszczadach i okazało się, że to moje miejsce na ziemi. Przyjaciele zaczęli podpowiadać, co mogłabym tam robić... Tylko że ja byłam potrzebna rodzicom w Poznaniu. Ojciec zmarł w 2008 roku, potem likwidowałam ich mieszkanie... No i w końcu było już za późno. Cała moja rodzina jest stąd. Jeden dziadek - powstaniec wielkopolski, drugi był właścicielem niemal połowy Swarzędza.

Odszedł Korin, przyszedł Janusz Wiśniewski. Coś się zmieniło?

- Z Wiśniewskim miałam trudne relacje jeszcze z czasów Cywińskiej. Wstawiono mnie w zastępstwo, którego on nie chciał. Dawne dzieje. Ale nie zapomniał o tym. Kiedy został dyrektorem, grałam głównie u jego syna, Łukasza.

A teraz?

- Teraz mam niezłe role w dobrych przedstawieniach.

Pojawili się kolejni ważni ludzie?

- Michał Pabian. On mnie po prostu zachwycił od naszej pierwszej pracy w spektaklu Libera. Bardzo mi pomogło, że spojrzał na mnie świeżym okiem człowieka z zewnątrz. To mnie obudziło.

Pracujesz z młodymi ludźmi marzącymi o aktorstwie. Co Ci to daje?

- To jest dla mnie droga dwukierunkowa. Nawzajem uczymy się różnych rzeczy.

Udzielasz im rad?

- Nie radzę niepytana, bo przecież nie znam żadnego człowieka do końca. Rozmawiamy. Wnioski wyciągają sami.

Twój syn też jest aktorem. Nie chciał wracać do Poznania?

- Zastanawiał się przez moment, kiedy dostał taką propozycję od Wiśniewskiego.

Ale ostatecznie...

- ...po dziesięciu latach w Teatrze im. Jaracza w Łodzi wybrał Wrocław. Występuje w Teatrze Współczesnym.

***

Maria Rybarczyk - ur. 1955 r., od 35 lat aktorka Teatru Nowego w Poznaniu; w 1978 ukończyła PWST w Krakowie; w 2013 odznaczona medalem "Zasłużony dla Kultury Polskiej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji